Telewizja BBC HD nadaje od kilku tygodni zrobiony z rozmachem serial pod tytułem Brytyjczycy, prezentujący losy wyspiarzy od czasów prehistorycznych do obecnych. Wiele jest w nim ciekawostek. Zastosowano także sprytną narrację, gdyż komentatorami pokazywanych wydarzeń nie są gadające głowy lecz znani aktorzy, sportowcy i piosenkarze. „Interesujcie się swoją historią” – zdaje wołać przesłanie tego programu. Pomijając usprawiedliwione niezbędnością prostoty przekazu posługiwanie się pewnymi stereotypami na temat chociażby średniowiecza, można by było powiedzieć, że szkoda iż u nas nie powstał dotychczas podobny serial w sposób otwarty prezentujący dumę z bycia polakami. Szkoda też, że od czasu programów pana Wołoszańskiego z chlubnym wyjątkiem aktywności pana Sikorskiego nie dorobiliśmy się wartościowego programu o historii. Nie to jednak skłania mnie do refleksji. Jej powodem są ostatnie odcinki serialu prezentujące czasy bliskie naszej współczesności. Cała narracja serialu zmierza bowiem w kierunku udowodnienia tezy, iż żyjemy obecnie w najlepszym z możliwych światów, a czasy zamierzchłe i ich burzliwa historia to tylko udowadniają. Teoria o końcu historii? Historia w służbie władzy? Oczywiście. Ale to przecież rzecz nagminna i powszednia.
Czy nie z takiego założenia wyszedł Andrzej Wajda kręcąc historię Lecha Wałęsy, która poza nazwiskiem bohatera z prawdziwą historią nie ma nic wspólnego? W czasie wakacji miałem okazje rozmawiać z pewną kobietą, która zachwycała się tym filmem. Gdy powiedziałem, że wcale tak nie było, popatrzyła na mnie jak na idiotę, bo przecież sama widziała w kinie skaczącego przez płot Leszka, dzięki któremu żyje nam się teraz tak dobrze.
Gdy zdałem sobie sprawę z powszechnego paradygmatu popularnej historii od razu przypomniałem sobie swoje podręczniki do podstawówki, w których zawarta była z kolei teza, że cała historia od starożytności po współczesność wydarzyła się tylko po to, aby mógł w Polsce zapanować socjalizm i braterstwo ze związkiem radzieckim, a robotnikom i chłopom mogło wreszcie żyć się godnie i dostatnio. Zerknąłem do historycznego podręcznika mojego syna i bez większego zaskoczenia przekonałem się, że tam zwieńczeniem całej naszej tysiącletniej historii jest okrągły stół i „tryumf wolności” w 1989 roku poparty „pierwszymi wolnymi wyborami”. Nie bez kozery mówi się, że historię piszą zwycięzcy, ale dlaczego czynią to tak nachalnie i to jak widać niezależnie od systemów, krajów czy epok. Dopowiedź jest przykra i banalna. Po prostu większości ludzi to nie interesuje. Ale do czego ja mam pretensję? Tak było od zawsze. Rolą przecież kronik historycznych pisanych przez dziejopisów na zamówienie władców, które stanowią dla na często jedyne źródło wiedzy o historii, było przede wszystkim sławienie danego monarchy i przekazanie potomnym wiedzy o jego życiu i wyczynach.
Czym zatem historia różni się od propagandy i dlaczego jest nazywana nauką? Gdy historia zostanie pozbawiona jedynie słusznej linii narracji i ideologii będziemy mogli być może wyciągnąć z niej coś więcej niż tylko trochę ciekawostek. Ale czy to jest w ogóle możliwe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj