Działo się to w czasach bez Internetu, a posiadanie komórki było prawdziwym szpanem i przejawem burżujstwa. Pracowałem wtedy w firmie, która produkowała urządzenia grzewcze. Naturalnym zainteresowaniem był dla niej rynek wschodni. Mój kumpel, który z niejednego jadł pieca znał gościa, który miał na wschodzie świetne kontakty. Dał mi do niego telefon. Umówiliśmy się z facetem wraz z moim szefem na mieście. Ten bez większego wstępu wsiadł do naszego samochodu i kazał wieść się gdzieś na obrzeża miasta. Tam zaprowadził nas do jakiejś dziwnego pomieszczenia w którym waliło obornikiem. Na środku siedział gruby jegomość w okularach przypominających lunety teleskopu.
- To ci panowie, o których ci odpowiadałem - powiedział człowiek od eksportu na wschód.
- Dobrze. Siadajcie panowie. Ząbkiewicz się nazywam - mówiąc te słowa wskazał na stające pod ścianą krzesła i przestał bębnić palcami o blat stołu. Facet od eksportu cieszył się przy tym jak dziecko i przebierał nogami jakby ukradkiem tańczył irlandzki taniec ludowy. Robiło się dziwnie. Siedliśmy z Darkiem pokornie bez słowa. Zapanowała dziwna cisza. Przed oczami stanęła mi scena z Zedem z Pulp Fiction, w której Butch Coolidge i Marsellus Wallace pomimo śmiertelnej rywalizacji nagle zdają sobie sprawę, że wpadli w pułapkę i mają przechlapane. Spodziewałem się, że grubas w komiksowych okularach zacznie za chwilę wyliczać, którego z nas najpierw „skonsumuje”. Brakowało tylko kulek w naszych ustach, bo spec od wschodnich kontaktów spokojnie mógł robić za odzianego w skórę Pokraka.
Spojrzałem na niewiele starszego ode mnie szefa. W jego oczach było przerażenie podobne do mojego. I wtedy Ząbkiewicz zaczął swój monolog:
- Musicie mieć panowie świadomość, że to co pokażę za chwilę jest czymś jedynym w swoim rodzaju. Na ten pomysł wpadłem panowie, gdy miałem piętnaście lat. Zrobiłem kilka prototypów, które stale udoskonalałem. Kiszonka bardzo szybko traci swoje właściwości bo pleśnieje. Trzeba jej przygotować tyle ile należy, ani więcej ani mniej co jest trudne bo świnie mają różny apetyt. Jest jednak rozwiązanie. Trzeba trzymać kiszonkę w szczelnym zamknięciu i podawać porcjami. Wtedy otworzył szufladę i wyciągnął coś co przypominało jakieś narzędzie tortur zakładane na ręce lub genitalia.
- Tu świnia wkłada ryj i uruchamia specjalną zapadkę a ta napędza ślimak, który podaje porcję żywności i miska się napełnia. Gdy świnia się naje cofa ryj i ślimak się zatrzymuje - instruował Ząbkiewicz.
- Cholera, to nie na ręce ani nie na fiuta to się zakłada na twarz - pomyślałem i stanął mi przed oczami inny fragment kultowego filmu. Przypomniał mi się fragment Przekrętu Guya Ritchiego, w którym Cegłówka robi wykład z karmienia świń trupami, bo był to jego zdaniem najlepszy sposób na usuwanie zwłok. Perspektywa stania się kiszonką stała się wręcz oczywista.
- Ważny jest oczywiście także sposób w jaki przyrządza się kiszonkę. Jak to działa w praktyce mogą się panowie sami przekonać - powiedział grubas, który dokuśtykał do ukrytych w głębi pomieszczenia drzwi. Gdy je otworzył okazało się, że za nimi znajduje się chlewnia i kilka zagród dla tuczników.
- Andrzej, spierdalamy stąd! - krzyknął mój szef Darek, który zdawał się czytać w moich myślach. Wybiegliśmy z pomieszczenia przy chlewni niczym oparzeni. Doparliśmy naszego służbowego Poloneza w nadziei, że odpali za pierwszym razem i gdy to się stało z piskiem opon ruszyliśmy byle dalej do tego przeklętego miejsca. Wybiegli za nami Zed z Pokrakiem coś krzyczeli, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia.
Dopiero potem okazało się, że panowie wzięli nas za potentatów hodowli trzody chlewnej zainteresowanych zakupem patentu na karmidła dla świń, a spotkanie z facetami co wszystko mogą na wschodzie miało być za dwa dni. Generalnie mogło być gorzej. Wyobrażam sobie kilku byłych KGBistów, którzy miast przemysłowych maszyn grzewczych spotkali się z hodowcami świń, albo z Ząbkiewiczem usiłującym wcisnąć im swój patent. Jeśli KGBiści oglądali te same filmy sytuacja mogła łatwo wymknąć się spod kontroli.
Za chwilę minie rok od czasu kiedy mój przyjaciel Grześ, który umówił mnie na spotkanie ze specjalistą od rynków wschodnich przeniósł się do lepszego świata. Pozdrawiam Cię Maleńki gdziekolwiek jesteś.