środa, 16 listopada 2022

Meandry i prywatne odkrycia

Powyższy materiał jest godny zapoznania się, bo sprawa specjalnie nie pojawiła się na czerwonych paskach wiadomości w TV. Warto przy okazji uświadomić sobie jak misterną skomplikowaną tkanką jest ten ludzka świat i jak mało wiemy o jego meandrach. Wpuszczani w zaprogramowane kanały myślenia często nie zdajemy sobie sprawy nawet jak bardzo podlegamy różnorakiej manipulacji, jak głęboko tkwimy w koleinach ukształtowanych już z góry jedynie słusznych podglądów.  Czasami jednak niemal same przychodzą przebłyski tego jak głęboka jest owa królicza nora. Oto dzisiejszy "przebłysk" ze świetnej książki pełnej innych niesamowitych przebłysków:
"Przykład jakiegoś szczególnie paskudnego typa, którego Polacy niebacznie obdarzyli zaufaniem?

Proszę bardzo – generał De Lacy Evans, bohater z drugiego szeregu, postać wychodząca na scenę dziejową z głębszego cienia. A propos „Plan Red”: wspomnieliśmy o marszu na Waszyngton w roku 1812 – otóż dokładnie wtedy, gdy my idziemy z Napoleonem na Moskwę, to w tym samym czasie Brytyjczycy wchodzą do Waszyngtonu. Tym oficerem brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, który „na odchodnym” osobiście podpala Kapitol, jest generał De Lacy Evans, późniejszy członek Literackiego Towarzystwa Przyjaciół Polski. To towarzystwo działa w Londynie – lata później, już po upadku naszego powstania listopadowego – i jest po prostu narzędziem wywierania wpływu na naszych biednych, skołowanych rodaków-emigrantów. Otóż właśnie wówczas, na początku lat 30. XIX wieku, ów De Lacy Evans werbuje naszych weteranów na wojnę w Hiszpanii. Toczą tę wojnę ze sobą dwa stronnictwa hiszpańskie, a interweniują mocarstwa – podobnie jak sto lat później, obce korpusy ekspedycyjne, brytyjski i francuski, walczą po stronie „demokratów” z karlistami, czyli „czarną reakcją”. A któż finansuje tę wojnę domową ze wsparciem obcych interwentów? W wypadku generała De Lacy Evansa historycy notują to wprawdzie marginalnie, ale jednak notują, że jego ekspedycję finansuje londyński Rothschild. Otóż za pieniądze londyńskiego Rothschilda nasi weterani listopadowi pod dowództwem De Lacy Evansa walczą w Hiszpanii z karlistami i nawet odznaczają się w boju, np. piękną szarżą pod San Sebastian jesienią 1836 roku. To jest właściwie powtórka Somosierry w wykonaniu Polish uhlans, polskich ułanów. I po co to wszystko? Otóż po ustaniu działań wojennych zwycięska strona, w ramach spłaty zaciągniętych na wojnę kredytów, przekazuje Rothschildom monopol na wydobycie rtęci z największych wówczas na świecie znanych złóż Alameda. A rtęć jest wówczas, i będzie długo jeszcze potem, niezbędna – m.in. w procesie rafinacji srebra. Właśnie m.in. dzięki wspaniałej postawie bojowej Polish uhlans Rothschildowie dostają ten monopol na 90 lat – bodajże dopiero generał Francisco Franco im go odbiera. Ale cośmy się „za wolność waszą i naszą” naszarżowali pod dowództwem takich typów, jak podpalacz Waszyngtonu De Lacy Evans, „wielki przyjaciel Polski”, jak go wzmiankują w naszych opracowaniach – to nasze.

To świadczy chyba, że nie jesteśmy jednak nacją zbyt wybitnie inteligentną albo mocno zdesperowaną…

Jakimś cudem jest to, że w ogóle Polacy w czymkolwiek są w stanie się połapać, zważywszy tak usilne zaangażowanie polskojęzycznych elit w te projekty propagandowe, w te w istocie antypolskie projekty, mające na celu utrzymanie Polaków w ciemnocie, a więc w zniewoleniu. Bo że kłamią Niemcy, Moskale, Żydzi, Amerykanie… czy my możemy się temu dziwić? Nie, to są bezwzględni ludzie i właśnie generał De Lacy Evans jest taką wzorcową, modelową postacią.
My jednak słabo się uczymy, nawet na własnych błędach. Stanowczo zbyt łatwo cudze narracje historyczne przyjmujemy za własne. Ot, choćby w ostatnich dniach, w dzień rocznicy prowokacji kieleckiej, stereotypowe frazesy na ten temat powtórzyli – pani premier Szydło w Warszawie, a pan prezydent Duda w Kielcach. Oboje de facto zapisali tamtą morderczą prowokację z roku 1946 na konto państwa polskiego. Zamiast wyartykułować tę oczywistość, że jeśli dojść mogło do takich zbrodni, jak w Kielcach w czterdziestym szóstym czy w Jedwabnem w czterdziestym pierwszym, to przecież wydarzyło się to właśnie pod nieobecność suwerennej władzy polskiej. No, ale skoro pierwsze osoby w państwie poczuwają się w tej sprawie do odpowiedzialności zbiorowej, to zaraz w perspektywie pojawią się pytanie o odszkodowania. To woła o pomstę do nieba – i o korepetycje z  historii dla naszych przywódców. No, ale to była kolejna dygresja, może do jakiejś innej książki."
Grzegorz Braun, System. Od Lenina do Putina, Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2019. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj