Historia ta została przez mnie zdjęta, gdy stanowić będzie wątek w nowej powieści.
... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
niedziela, 26 lutego 2012
niedziela, 19 lutego 2012
Przeprowadzka
Do jakich to wniosków może dojść człowiek analizując w internetowej trawie piszczy?
Oto jak donosi Wirtualna Polska za Faktem, Lech Wałęsa wyprowadził się od Danuty. Powodem mają być krytyczne i szczere retrospektywne wypowiedzi eks pierwszej damy na temat ich długoletniego pożycia. Miejscem które stanowi cel przeprowadzki „człowieka legendy” ma być Warszawa.
Dokładnie w tym samym czasie Rzeczypospolita publikuje materiał z którego wynika, że w sejmowym archiwum być może znajduje się zapomniana przez wszystkich, kompletna kopia teczki niejakiego Bolka. Nie dziwowi zatem fakt, że materiał ten jest strzeżony niczym źrenica oka przez sejmowych archiwistów uzbrojonych w stosowne procedury.
Czy zatem motywem przeprowadzki do Warszawy byłego Prezydenta, noblisty i przywódcy Solidarności jest krach małżeństwa, czy może chęć pilnowania własnej legendy przed nieuchronnym jej krachem? A może jedno i drugie?
sobota, 18 lutego 2012
Kolejny dowód na to, że człowiek to najgłupsze stworzenie jakie żyje na ziemi.
Można nam wcisnąć wszystko, gdyż kupuje mit o sterylności jakości i egzotyce. I nikomu nie przeszkadza, że z wyspy na której ludzie chorują masowo na dur brzuszny z powodu brudnej wody produkuje się najdroższą wodę mineralną na świecie.
piątek, 17 lutego 2012
Dyscyplina klubowa
Najgorszą formą patologii jest chyba akceptacja czegoś co jest oczywiście naganne. Bo jeśli w danym domu jest bród, smród i wóda od rana, dla wielu jest to obraz patologiczny. Według mnie patologia zaczyna się wtedy, gdy mieszkańcy danej meliny aprobują dany stan rzeczy jako całkowicie normalny. Granice patologii mogą być jednak szersze. W danej okolicy może się przecież wszystkim wydawać, że to normalka. Tak więc patologia ma swoje ścisłe moralne konotacje i od etycznej wrażliwości zależy czy dany stan rzeczy uznamy za normę.
W wyborach parlamentarnych wybieramy posłów, którzy starują z list ułożonych przez partie polityczne. O kolejności na liście decydują zakulisowe rozgrywki, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby naród tubylczy wybrał dowolnego kandydata. Gdy dana lista uzyska określony poziom poparcia, a kandydat określoną liczbę głosów zasada on w sejmowych ławach. Wcześniej składa on ślubowanie, którego treść zapisana jest w 104 artykule Konstytucji:
"Uroczyście ślubuję rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej Polskiej."
Z treści ślubowania wynika jasno, że poseł ma wolną rękę w pojmowaniu interesu państwa i obywateli. Głosuje przecież on nad ustawami i właściwie tylko od jego sposobu pojmowania interesu Ojczyzny powinno zależeć jego stanowisko w danej sprawie, a więc i oddany głos. Jednak wtedy pojawia się przedziwna instytucja dyscypliny klubowej. Bo poseł zrzeszony ma większe taktyczne znaczenie. A jeśli ktoś wyłamie się z dyscypliny to nie dość, że może dostać od klubu karę, to jeszcze może utracić szansę na ponowny wybór, a więc i frukty. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że posłowie to na ogół gołodupcy, więc trzymają się tej jak i przyszłej poselskiej synekury wręcz z maniakalnym przywiązaniem licząc na ponową czteroletnią kadencję poprzedzoną wyborczą walką na śmierć i życie.
I tu właśnie pojawia się mechanizm patologii. Czy posłowie są wyłącznie maszynkami do głosowania w rękach partyjnych bonzów i wszelkich rzeczników klubowej dyscypliny, czy mają pole wyboru?
Jeśli ów stan traktujemy jako normę, to po co są tak naprawdę wybory, skoro o wyniku głosowań i tak decyduje kilku spoconych facetów, a nie sumienie naszego wybrańca? Jednak jak pokazuje pierwszy akapit tego tekstu, patologii nie ma do chwili, gdy dany stan uznajemy za normę. Tak jak w fizyce kwantowej również w polityce wiele zależy od samego obserwatora. Dlatego też postuluję. Zacznijmy klubowe dyscypliny uznawać za stan patologiczny, antydemokratyczny i polityczną hipokryzję. Być może wtedy przynajmniej część naszych wybrańców zacznie posługiwać się swym sumieniem, a nie wytycznymi. Wszelki upadek zaczyna się od upadku moralności. Niech więc powrót do moralności ma także swój początek w moralności właśnie. A to z kolei nie nastąpi bez powrotu do wrażliwości i umiejętności dostrzegania zła we wszystkich, a więc i drobnych jego przejawach.
Trzeba zacząć bić przeto w kołatki i odgrywać „smutne poematy moralisty” na wielu odcinkach naszego życia. Niech deska odpowiada: tak, tak, nie, nie. Tylko bezkompromisowość pozwali uratować to co jeszcze możliwe i odbudować to, co już dawno i z pozoru bezpowrotnie runęło w gruzach.
środa, 15 lutego 2012
Ludzie radzieccy
Dziś od przypadkowo spotkanego człowieka usłyszałem bardzo interesującą historię. Akcja opowieści dzieje się na jednej z budów socjalizmu. Na imprezkę wieńczącą trud budowniczych przybył przedstawiciel Związku Radzieckiego. Po serii przemówień podano herbatę, która była jedynie zapowiedzią prawdziwej, zakrapianej imprezki. Herbatka była oczywiście w szklankach ale ekspresowa – w saszetkach ze sznureczkiem. Wielce szanowny radziecki gość miał wydobyć ze szklanki saszetkę i ją połknąć odrywając sznurek. Najwyraźniej nigdy nie spotkał się z takim wynalazkiem. Nie to jednak było w całej opowieści najciekawsze. Podobno widząc to zgromadzeni na sali polscy towarzysze nie chcąc doprowadzić do tego, aby wielce szanowny radziecki gości poczuł się zakłopotany, wszyscy po kolei jeden po drugim zaczęli zjadać własne herbatki. I też nie byłoby w tym nic dziwnego, taki dowcip przed popijawą. Tylko, że na drugi dzień radziecki amator herbacianych torebek został wezwany w trybie pilnym do Moskwy. Oznacza to, że na sali musiał być ktoś życzliwy.
Ta historia – prawdziwa lub nie – przypomniała mi całą serię jej podobnych. Należałoby zacząć od słynnej historii z podkładką pod kufel spożywaną jako zakąska. Można byłoby wspomnieć o poczynaniach bohatera „Zapisków oficera armii czerwonej” Sergiusza Piaseckiego, który to zastrzelił w tramwaju jegomościa z bombą, a dopiero potem dowiedział się w siedzibie NKWD po sromotnym laniu, że to był termos. Nie można pominąć historii przytoczonych przez Karolinę Lanckorońską o wizycie dwóch czerwonoarmiejców w sklepie z zabawkami i zakupie przez nich grzechotki, która sprawiła im tak wiele radości albo o kobiecie radzieckiej która przyszła w nocnej koszuli do teatru sądząc, że to suknia balowa. Mam jeszcze rodzinną historię o nożnym zegarku, którą już tu kiedyś opisałem. Można jeszcze długo opowiadać i wspominać. W pewnym okresie tego typu powtarzane historie były być może jedynym sposobem na podkreślenie swej wartości i upodlonym i skundlonym świecie pierwszej komuny? Bo to nie tylko różnice kulturowe, ale przede wszystkim rozpaczliwie poszukiwanie własnej godności zaważyły na tym, że ludzie do dziś wspominają te historie.
Sądzę, że tak jak my patrzyliśmy na ludzi radzieckich tak samo nasi zachodni sąsiedzi muszą teraz patrzeć na nas. Bo jak potraktować deklarację wysokiego funkcjonariusza państwowego, który wyznaje z rozbrajającą szczerością, że traktatu to on nie czytał ale go podpisze? Jak traktować podpisanie umowy ACTA w sytuacji gdy spora część światowej politycznej koterii świadoma, że mleko się wylało szuka sposobu na wyjście z trudnej sytuacji? Jak można potraktować ciągłe dyplomatyczne gafy z wznoszeniem toastów nie swoim kieliszkiem? Oj nazbierało się tego trochę, nazbierało. Jedna wszakże kwestia różni te nowe i te stare opowieści o radziecki towarzyszach. W przypadku tych starych bolszewików pojawiał się czasami ktoś, kto wyciągał konsekwencje, zdawał sobie sprawę z kwasu, połajał lub pouczył.
W tej chwili morze głupoty nas zalewa. Pojawił się wręcz nowy gatunek idioty nie znany dotąd: idiota bełkoczący. Charakteryzuje się on tym, że uchodzi wśród durniów niższego płazu za erudytę. I nawet jeśli wśród słuchaczy i podwładnych znajduje się ktoś świadomy jego debilizmu, klaszcze mu on bez opamiętania utwierdzając zarówno pozostałych durni jak i samego idiotę bełkoczącego w jego mądrości i geniuszu. Idiota bełkoczący kocha swe ego i dobre samopoczucie. Uwielbia towarzystwo innych bełkoczących idiotów, którzy w swym towarzystwie wyśpiewują swe pełne pustych frazesów wielorybie pieśni. A wszelkie TVNy pokazują światu królewską pośladki. I nikt nie krzyczy: „Król jest nagi”, bo oznaczałoby to towarzyską anatemę. Lepiej zatem połknąć swoją torebeczkę z herbatą i udawać, że nic się nie stało.
Być może lepszy był zatem ten zwykły radziecki idiota, z którego można było się pośmiać ale i poczuć do niego politowanie?
niedziela, 12 lutego 2012
To jeszcze nie czas
Czasami odcięcie od codzienności pozwala jeszcze lepiej i wyraźniej dostrzec jej meandry. Tydzień spędzony w Tatrach udowodnił mi niezbicie, jak bardzo pofałdowany może być świat. I nie chodzi wyłącznie o górskie szczyty, lecz generalnie o wszystko co nas otacza. Oto idąc na przykład zakopiańską ulicą trafiam na kiosk pełen mydła i powidła, a w nim na pewną gazetę, której brzydzę się wziąć do ręki. Ów dziennik leży tuż przy ladzie, więc nie możliwym wydaje się nie zauważyć krzykliwego tytułu informującego o tym, że „PO płynie w sondażach i że PiSowi skacze”. Przedstawiony wykres o dziwo przypominał nieco widok na panoramę Tatr. I co z tego? Ano nic. Czy musiało dojść do zamieszania koło leków, podwyżek na stacjach paliw i zawierania ukradkiem międzynarodowych podrumień, aby ludzie w końcu zrozumieli, że są robieni w beżowego? Wydaje mi się, że dopiero brak listonosza z rentą lub brak ciepłej wody w kranie sprawi, że spora część rodaków zacznie zastanawiać się, że coś tu nie gra. Kluczowe pytanie: czy jeszcze rodaków, bo wszystko wskazuje na to, że rozpad naszej wspólnoty posunął się tak daleko, że nie możliwym wydaje się na obecną chwilę jej odbudowa. Wydaje mi się także, że jeszcze czas na totalne odrzucenie ściemy nie nadszedł, bo nim wróciłem z wakacji do domu, już w stacjach radiowych odszczekiwano wyniki owego sondażu, publikując wyniki innego, z którego wynika, że PO cieszy się nadal szerokim społecznym poparciem. Jednak sam fakt, że owa gazeta opublikowała coś takiego może świadczyć o dwóch zabiegach. Po pierwsze, nadchodzi pora aby zewrzeć szeregi ludzi bojących się powrotu PiSu, a po drugie być może „wiodąca redakcja” postanowiła zacząć lansować innego politycznego protektora w postaci zjednoczonych sił starej i nowej lewicy czyli stalinowskiego SLD i trockistowskiego Ruchu Palikota. Sojusz ten przez sam fakt jego zawarcia będzie klęską trockistów, gdyż z bagażem starego aparatu na plecach żadna permanentna rewolucja nie będzie już możliwa. Ale to przy założeniu, że we współczesnej post-polityce o jakieś ideały – choćby chore - chodzi. O rzecz jasna nie chodzi więc i to nic nie zmienia.
Coraz dobitniej widać jednak, że pod państwową fasadą odradza się powoli niezależne społeczeństwo. Ów „ruch oporu” przypominający życie pod skorupą skutego lodem oceanu będzie coraz bardziej kipieć ale nie będzie się instytucjonalizował, gdyż każdy tego typu proces natychmiast doprowadzi do mutacji samego ruchu. Ale zanim to nastąpi będziemy tkwić w marazmie coraz bardziej akceptując świat „prawdy ekranu” jako ten rzeczywisty, do czasu, gdy nie zabraknie prądu w elektrycznym gniazdku. To proces długi i skomplikowany, wymagający stworzenia wręcz nowych zasad komunikacji i kulturowego kodu. Będzie on przypominał aktywność pierwszych chrześcijan. Musi powstać od początku anty-systemowa ideologia, a dla jej powstania potrzebna jest refleksja i nowe zdefiniowanie sytuacji świata i Polski. Musi pojawić się spójna wizja. Na to niestety trzeba pokoleń.
Wracając z wakacji zatrzymujemy się z rodziną w jakiejś przydrożnej knajpie. W środku ryczy telewizor prezentujący jakiś program muzyczny. Rzecz jasna to co pokazują z muzyką ma nie wile wspólnego. Widzę tylko migoczące kobiece tyłki i zdaję sobie sprawę jak daleko posunął się upadek masowej kultury. Swoją drogą nie tak dawno temu w MTV oglądałem przez chwilę program w którym jakiś sodomita robił sobie kasting wybierając z kilku młodych kandydatów swego ukochanego. (A pamiętam czasy, gdy w tej stacji można było zobaczyć np. Franka Zappę. Pytałem jakiś czas temu grupę dzieciaków czy wiedzą kto to jest ów Zappa. Jedyną odpowiedzią jaką usłyszałem było pytanie, czy to nie przypadkiem pan który wynalazł zapalniczki na benzynę...)
Myślałem więc, że nic mnie już nie zdziwi. Tym czasem okazało się, że można mnie jeszcze zaskoczyć. Na telewizorze w owej barówie na dole ekranu cały czas pokazywana była reklama jakiejś elektronicznej wróżki: Wyślij SMSem swój wiek i imię, a my odpowiemy ci ile będziesz miał dzieci, ilu partnerów i jak długo będziesz żył. Ot i wszystko jasne! Dla młodych ludzi ma być ważne przekazanie własnych genów, zaliczenie jak największej ilości „towarów” i jak najdłuższe życie. Nic innego ma się nie liczyć. Tak powoli będą nam definiować nasze życie, a my coraz bardziej, z pokolenia na pokolenie, będziemy zmieniać się w stado świń. Machina się toczy, system edukacji zmienia się w system uczenia zdawania egzaminów, a my w bezwładną masę.
Protesty przeciw ACTA jeśli nawet coś wniosą są tylko odstępstwem od reguły. To jeszcze nie czas.
piątek, 3 lutego 2012
Refleksja starego malkontenta
A myślałem, że wszystko już było czyli 5 osób i jedna gitara
Nie ukrywam, że gdy zobaczyłem to po raz pierwszy - opadła mi szczęka. Dowcip, kreatywność i 45 milionów wyświetleń przez jeden miesiąc. Nieźle.
Być może w świecie postACTA korporacje będą rościły sobie prawa także do pomysłów i aranżacji? Być może ktoś już znalazł "patent" i na to? Zawsze pięć osób grających na jednej gitarze można zarejestrować jako znak towarowy. Ta obserwacja nakłoniła mnie do pewnej refleksji, która chyba nie pojawiła się jeszcze w dyskusjach na temat ACTA i stojących za tą umową korporacyjnego lobby. Bo wcale nie chodzi tu wyłącznie o podróbki, ceny, piractwo i wolność Internetu. W wyniku kompleksowej ochrony fundamentalny proces wymiany wiedzy i idei - a więc i ich tworzenie - zostanie zahamowany. Nadmierna ochrona intelektualnej własności to dla mnie przede wszystkim zapowiedź zmierzchu naszej cywilizacji. Nim minie kilka pokoleń być może okaże się, że w miejsce kolebki współczesności, kultura zachodu jest co najwyżej skansenem lub jarmarczną atrakcją. Rzecz jasna nie tylko ACTA odpowiada za ten proces. Wiele ma też do powiedzenia brak wszelkiej wolności, upolitycznienie wszelkich przejawów życia, polityczna poprawność, obniżenie edukacyjnych standardów, konsumpcjonizm oraz intelektualna pułapka socjalistycznego myślenia. Panosząca się globalna lichwa i zadłużenie po uszy zachodnich społeczeństw dopełniają tylko całości.
Wierzę jednak podświadomie, że jest nadzieja. Nie potrafię jednak tego uczucia wytłumaczyć ani zrozumieć.
p.s. A tak na marginesie: http://www.tvn24.pl/-1,1733647,0,1,prawnik-pojecie-zawieszenia-ratyfikacji-nie-istnieje,wiadomosc.html
p.s. A tak na marginesie: http://www.tvn24.pl/-1,1733647,0,1,prawnik-pojecie-zawieszenia-ratyfikacji-nie-istnieje,wiadomosc.html
czwartek, 2 lutego 2012
Szczeliny w murze?
Oglądając telewizję można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy. Na przykład tego, że istnieją wyspy „Falklandy Malwiny”, a nie Falklandy lub Malwiny w zależności od tego jak nazywają te okruszynki na mapie strony konfliktu. Można się też dowiedzieć z jednej z reklam, że istnieje coś takiego jak „lecznicza nikotyna”. Oznacza to być może, że nikotyna jako taka dzieli się na leczniczą i tę chorobotwórczą. Za chwilę zatem tabuny palaczy będą być może domagać się od producentów papierosów, aby produkowali tylko te zawierające tę leczniczą odmianę trucizny. Jest możliwy także i inny scenariusz. Mianowice po długotrwałym procesie prania mózgów i wmawianiu ludziom, że coś takiego jak lecznicza nikotyna jednak istnieje, owi producenci fajek zaczną sprzedawać takie produkty. Będzie to doskonałe usprawiedliwienie do podniesienia cen, a więc i akcyzy. Udało się z globalnym ociepleniem uda się być może i z tytoniem.
Przez wiele lat wszyscy z prawa i z lewa przekonywali nas o tym, jakie to finansowe korzyści odnosi nasz umęczony kraj z członkostwa w Eurosojuzie. Widza na ten temat była tak powszechna, że tylko szaleniec mógł powątpiewać w słuszność tej idei. Byli i są jednak tacy, którzy obserwując jak to naprawdę działa, dochodzili do dość interesujących wniosków. Było to jednak i jest wołanie na pustyni, bo przecież obywatele owładnięci chęcią pozyskiwania owych unijnych środków (które tak naprawdę nimi nie są) nigdy nie przyjmą do wiadomości faktu, że za te dobrodziejstwa płacą tak naprawdę chociażby w cenie benzyny. Pisałem już o tym kiedyś, więc nie chcę się powtarzać. W każdym razie, zaskoczyła mnie ostatnio lapidarna informacja, która ukazała się w Rzeczpospolitej. Okazuje się, że na każde otrzymane Euro „unijnych dobrodziejstw” - 61 Eurocentów wraca do krajów starej piętnastki w formie kontaktów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż mechanizm kolonializmu wpisany w unijne programy w formie zasady BAT (Best Available Techniques) jest powszechnie znany i sprowadza się on do stwierdzenia: „obiecujemy dać ci kasę jak kupisz nasze maszyny”, jednak co innego przykuwa tu uwagę. Otóż sam fakt, że tego rodzaju informacje wychodzą z Ministerstwa Rozwoju Regionalnego – dotychczas twierdzy euro-matołków. Czy mamy zatem do czynienia z szczeliną w pękającym murze propagandowych dogmatów? Być może tak. Biorąc po uwagę fakt, że pokazanie nam przez Niemców i Francuzów właściwego nam miejsca przy europejskim stole zostało przez rząd odebrane jako nasza strategia, a miotanie się pod publiczkę staje się częścią naszego codziennego życia kabaretowo politycznego, można zatem domniemywać, że rząd – jak to już wyraził nawet sam pan Premier – stanie się teraz nieco eurosceptyczny. Dlaczego nie? Tego przecież jeszcze nie było. W końcu nowa narracja po kolonizacji także będzie wymagała powołania hordy nadzorców zanim czas i demografia nie dokona tego, co przy próbie wcześniejszej euro-integracji usiłowały dokonać zbrojne oddziały.
Prawdę być może powiedział także kilka dni temu również pan Minister Zdrojewski, który pytany o ratyfikację ACTA wyznał, że ten dokument nawet jeśli nie zostanie ratyfikowany przez Polskę i tak będzie obowiązywał, bo przyjmie go Unia Europejska. I tak zaglądając przez powstałą szczelinę w murze propagandy można od czasu do czasu zobaczyć świat tuż za nim. Przemysł rozrywkowy zatem, podobnie jak propagandziści od nikotyny gubią się czasami w zeznaniach. Nie podobna tylko poznać, czy to głupota czy celowe działanie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)