środa, 15 lutego 2012

Ludzie radzieccy

Dziś od przypadkowo spotkanego człowieka usłyszałem bardzo interesującą historię. Akcja opowieści dzieje się na jednej z budów socjalizmu. Na imprezkę wieńczącą trud budowniczych  przybył przedstawiciel Związku Radzieckiego. Po serii przemówień podano herbatę, która była jedynie zapowiedzią prawdziwej, zakrapianej imprezki. Herbatka była oczywiście w szklankach ale ekspresowa – w saszetkach ze sznureczkiem. Wielce szanowny radziecki gość miał wydobyć ze szklanki saszetkę i ją połknąć odrywając sznurek. Najwyraźniej nigdy nie spotkał się z takim wynalazkiem. Nie to jednak było w całej opowieści najciekawsze. Podobno widząc to zgromadzeni na sali polscy towarzysze nie chcąc doprowadzić do tego, aby wielce szanowny radziecki gości poczuł się zakłopotany, wszyscy po kolei jeden po drugim zaczęli zjadać własne herbatki. I też nie byłoby w tym nic dziwnego, taki dowcip przed popijawą. Tylko, że na drugi dzień radziecki amator herbacianych torebek został wezwany w trybie pilnym do Moskwy. Oznacza to, że na sali musiał być ktoś życzliwy. 
Ta historia – prawdziwa lub nie – przypomniała mi całą serię jej podobnych. Należałoby zacząć od słynnej historii z podkładką pod kufel spożywaną jako zakąska. Można byłoby wspomnieć o poczynaniach bohatera „Zapisków oficera armii czerwonej” Sergiusza Piaseckiego, który to zastrzelił w tramwaju jegomościa z bombą, a dopiero potem dowiedział się w siedzibie NKWD po sromotnym laniu, że to był termos. Nie można pominąć historii przytoczonych przez Karolinę Lanckorońską o wizycie dwóch czerwonoarmiejców w sklepie z zabawkami i zakupie przez nich grzechotki, która sprawiła im tak wiele radości albo o kobiecie radzieckiej która przyszła w nocnej koszuli do teatru sądząc, że to suknia balowa. Mam jeszcze rodzinną historię o nożnym zegarku, którą już tu kiedyś opisałem. Można jeszcze długo opowiadać i wspominać. W pewnym okresie tego typu powtarzane historie były być może jedynym sposobem na podkreślenie swej wartości i upodlonym i skundlonym świecie pierwszej komuny? Bo to nie tylko różnice kulturowe, ale przede wszystkim rozpaczliwie poszukiwanie własnej godności zaważyły na tym, że ludzie do dziś wspominają te historie.
Sądzę, że tak jak my patrzyliśmy na ludzi radzieckich tak samo nasi zachodni sąsiedzi muszą teraz patrzeć na nas. Bo jak potraktować deklarację wysokiego funkcjonariusza państwowego, który wyznaje z rozbrajającą szczerością, że traktatu to on nie czytał ale go podpisze? Jak traktować podpisanie umowy ACTA w sytuacji gdy spora część światowej politycznej koterii świadoma, że mleko się wylało szuka sposobu na wyjście z trudnej sytuacji? Jak można potraktować ciągłe dyplomatyczne gafy z wznoszeniem toastów nie swoim kieliszkiem? Oj nazbierało się tego trochę, nazbierało. Jedna wszakże kwestia różni te nowe i te stare opowieści o radziecki towarzyszach. W przypadku tych starych bolszewików pojawiał się czasami ktoś, kto wyciągał konsekwencje, zdawał sobie sprawę z kwasu, połajał lub pouczył. 
W tej chwili morze głupoty nas zalewa. Pojawił się wręcz nowy gatunek idioty nie znany dotąd: idiota bełkoczący. Charakteryzuje się on tym, że uchodzi wśród durniów niższego płazu za erudytę. I nawet jeśli wśród słuchaczy i podwładnych znajduje się ktoś świadomy jego debilizmu, klaszcze mu on bez opamiętania utwierdzając zarówno pozostałych durni jak i samego idiotę bełkoczącego w jego mądrości i geniuszu. Idiota bełkoczący kocha swe ego i dobre samopoczucie. Uwielbia towarzystwo innych bełkoczących idiotów, którzy w swym towarzystwie wyśpiewują swe pełne pustych frazesów wielorybie pieśni. A wszelkie TVNy pokazują światu królewską pośladki. I nikt nie krzyczy: „Król jest nagi”, bo oznaczałoby to towarzyską anatemę. Lepiej zatem połknąć swoją torebeczkę z herbatą i udawać, że nic się nie stało.
Być może lepszy był zatem ten zwykły radziecki idiota, z którego można było się pośmiać ale i poczuć do niego politowanie?

1 komentarz:

  1. Za komuny stałem w kilometrowej kolejce do lady przy której każdy mógł kupić torebkę z 10 jajkami. Jajka się powoli kończyły, napięcie sięgało zenitu. Ostatnia torebka wypadłą na kobietę w średnim wieku. Uszczęśliwiona płaciła za zdobycz i wtedy albo ktoś jej zajumał tę torebkę albo sprzedawczyni w pośpiechu źle wyliczyła w każdym razie jajka zniknęły. W życiu nie widziałem tak rozpaczającej i zapłakanej kobiety a jestem już 25 lat żonaty. Sprzedawczyni pozbierała te jajka które się potłukły i jej dała ale niewiele to pomogło. Ze stanu wojennego bardziej to pamiętam niż strzały, gaz i armatki wodne.

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj