Jakiś czas temu miałem okazję uczestniczyć w pewnym spotkaniu. Tak się złożyło, że uczestniczyło w nim kilku zamożnych ludzi prowadzących najróżniejsze biznesy i pewien profesor od samochodów. Początkowa ogólna dyskusja na temat chwały polskiej motoryzacji i niezrewaluowanych wspaniałych konstrukcji zeszła na jeden konkretny modle samochodu. Chodziło o CWS T-1. Polską przedwojenną konstrukcję autorstwa inżyniera Tadeusza Tańskiego. Samochód wspaniały i porównywalny z Rolls-Royce’m, który można było rozebrać i złożyć przy pomocy jednego klucza.
Bardzo szybko przypominałem sobie, że Tadeusz Tański został zamordowany przez Niemców w Oświęcimiu i że ostatnio była nawet 70 rocznica jego śmierci.
- Szkoda człowieka, mógł wiele jeszcze dokonać – powiedział jeden z rozmówców – Ale chwileczkę. Oznacza to, że wygasły prawa autorskiej do jego konstrukcji i stała się właśnie domeną publiczną. – Jak nie trudno się domyśleć był to prawnik specjalizujący się w prawach autorskich, który przysłuchiwał się dyskusji.
- Oznacza to, że w przypadku odtworzenia produkcji nikt z rodziny inżyniera nie może rościć sobie praw do konstrukcji. Otwórzcie więc panowie ten samochód i sprzedawajcie za ciężkie pieniądze. – Rzuciłem mimochodem. - Zapanowała cisza. Po chwili profesor od samochodów powiedział, że to dobry pomysł i że wie skąd zdobyć oryginalne plany. Biznesowa grupa popatrzyła się po sobie. Jeden z panów stwierdził, że ma halę w której można by było umieścić produkcję, drugi stwierdził, że może i watro byłoby w to zainwestować.
Jaki jest finał tego epizodu? Nic z tego nie wyszło. Po pewnym czasie i ostudzeniu emocji panowie stwierdzili, że biznes nie jest tak świetny jak się wydaje, bo gdyby był na to jakiś grant – to co innego.
Morał
Panoszący się duch interwencjonizmu, tzw. unijne fundusze i giełdowy anonimowy ciułacz sprawiły, że inwestycja w cokolwiek ma teraz sens tylko wtedy, gdy nie jest dokonywana za swoje pieniądze. Obniżył się być może zatem próg ryzyka, który do niedawna charakteryzował tylko wielkie korporacje. Tego typu podejście w dramatyczny sposób obniża koniunkturę i paraliżuje większość możliwych w małym biznesie niszowych inwestycji. Teraz opłaca się wziąć kasę na coś, a nie wydać i pomnożyć swoją. No chyba, że powyższy przykład nie jest reprezentatywny.
A może nie warto robić interesów w których w tle są ofiary Oświęcimia? Nie sądzę. Są tacy za oceanem, którzy w tej kwestii nie mają najmniejszych skrupułów.
P.S.
Wczoraj oglądałem w TV program o źródłach kryzysu. Jeden z uczestników programu wspominał o tykającej bombie nowego – tym razem azjatyckiego – zarzewia kryzysu na rynku nieruchomości. Powiedział, że nie tak dawno temu w Pekinie było całkowite zaćmienie słońca. Przejechał się samochodem po mieście chcą zobaczyć, czy pracujący w biurowcach ludzie pozapalają światła. Okazało się, że w sporej część budynków nie płonęła ani jedna żarówka. Po prostu nabudowano wiele biurowców na które nie ma popytu. Po analizie statystyk okazało się także, że w samych Chinach stoi 65 milionów pustych mieszkań, na które nikogo nie stać. Najprawdopodobniej jednocześnie wielu inwestorów niezależnie od siebie uznało, że w tak dynamicznie rozwijającej się gospodarce jak chińska najlepszą intestacją będzie deweloperka. Zatem musi nadejść korekta i refleksja, że najmniej pewny interes to ten, który wszyscy uznają za pewny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj