Rozwalił mnie w ostatnim „Uważam Rze” wstępniak naczelnego, w którym udowadnia on to politycy nie mają pomysłu na unijny kryzys. Nie wiedzą co robić, odwlekają decyzje, a na jesieni na południu Europy niezadowolenie społeczne i zawierucha. A wszystko to dzięki dyktaturze wspólnej waluty, bo Grecja powinna być z niej wyrzucona i byłoby po kłopocie. Według Lisickiego, jesteśmy na prostej drodze do biurokratycznego totalitaryzmu i utraty podmiotowości przez zhomogenizowane narodowe społeczności w ramach których narodowe parlamenty i rządy staną się wyłącznie fasadą. Oczywiście należy według naczelnego zapomnieć o Euro i skupić się na obronie suwerenności i naszych interesów.
Wszystko świetnie i doskonale. Jeszcze kilka lat temu takie teksty bez wątpienia uznane byłby na oszołomskie i nie byłoby dla nich miejsca w żadnej liczącej się gazecie.
Z głoszeniem takich poglądów jest jeden problem: alarm należało wszczynać wtedy, gdy pod owe oczywistości były tworzone w Łuni podstawy prawne w postaci Traktatu Lizbońskiego, a nie teraz, gdy wszystko jest przesądzone. Nie wiadomo zatem, czy owa polityczna kanikuła i nic nierobienie w sytuacji wybitnie kryzysowej nie są przypadkiem naturalną konsekwencją podjętych wcześniej politycznych decyzji. Czy nie mamy do czynienia w jakimś planem? Bo czy coś może wzmocnić bardziej europejską integrację od ludzi skaczących sobie do gardeł i potrzebie wzięcia „spraw w soje ręce” przez jakiegoś „umiłowanego przywódcę”, którego wszyscy będą kochać?
Więc może należy ludzi przygotować na bardzo twarde lądowanie? Tylko, że ludzie w dużej mierze mają już złamany kark, są pozbawieni elit, nie czają bazy i generalnie zajęci wiązaniem końca z końcem mają wszystko w dupie.
Jaki był sens wywoływania przez Żydów powstania w Warszawskim Getcie? Po praktycznej likwidacji przez Niemców znacznej części jego mieszkańców, nikt z pozostałych przy życiu nie miał już najmniejszych wątpliwości, że i ich czeka śmierć. Zwłaszcza gdy okazało się, że Niemcy postanowili wyrżnąć nawet resztki rozpaczliwie poszukującej szans na przeżycie ludności. Wtedy to garstka nie mających nic do stracenia ludzi postanowiła choć umrzeć z bronią w ręku. Chęć przeżycia bowiem zmusza ludzi w sposób wręcz instynktowny do przyjęcia optymalnej strategii zwiększającej tego przeżycia prawdopodobieństwo. Stach znika ostatecznie, gdy nie ma już złudzeń.
Być może redaktor L. przestał się już bać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj