Ciągle jestem w szoku, jak matka chorego dziecka zagoniła w kozi róg całe sejmowe lewactwo. Czapki z głów. Tym, którzy tego nie widzieli - bardzo polecam.
... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
sobota, 28 września 2013
poniedziałek, 23 września 2013
Genialna gawęda historyczna Grzegorza Brauna
Materiał ten sam w sobie jest ciekawy. Okoliczności tego wystąpienia zdają się zakrawać na film fabularny. Nie, to nie fabuła, to się dzieje naprawdę.
poniedziałek, 16 września 2013
niedziela, 15 września 2013
Koteria
Dookoła tyle się dzieje, a mnie opanowało blogerskie lenistwo. Być może dlatego, że nie ma czasu na refleksję przy wszelkich odejściach, dojściach woltach i demonstracjach. Jedno jest pewne: wszystko to nie wygląda dobrze. Nikt nie ma dobrego pomysły na Polskę i ciągle tkwimy w chocholim tańcu socjalistycznych fiskalnych dyrdymał. Tymczasem w kraju nic się generalnie nie zmieniło od czasów późnego Gierka. Ciągle te same kliki i środowiska doją budżet, do którego od dawna nic nie wpływa, bo nic nie produkujemy na skutek kolonizacji, a dalsze zadłużanie przestaje być metodą. Tak oto oddajemy się sami w jasyr globalnych emitentów papierowego pieniądza. Ktoś powie: „Nic się nie zmieniło? Pleciesz pan głupoty.” A ja jednak swoje. Dowodów jest cała masa. Oto dla przykładu w wczorajszy wieczór dla celów antropologiczno – poznawczych postanowiłem obejrzeć w TV relację z Finału Festiwalu filmowego w Gdyni. Usilne naśladowanie gali Ocarów aż biło po oczy wiochą i prowincją. Ale to nie przeszkadzało przyjaciołom i znajomym królika, którzy coraz bardziej przygarbieni wprowadzali na salony swoje dzieci i wnuki. Transmisje na żywo mają swój eksplanacyjny urok. Jedna z nagrodzonych aktoreczek powiedziała: „Dziękuję ci tato” - wskazując ręką na widownię. Aż przypomniał się mi tytuł filmu: zaklęte rewiry”. Ale nie to było najbardziej porażające. Na scenę weszła pani prezes Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, która oświadczyła z rozbrajającą szczerością, że ta budżetowa instytucja dofinansowała wszystkie finałowe filmy, więc jest ona bardzo szczęśliwa. Jaki stąd wniosek? Ano taki, że przedsiębiorcy wiedzą doskonale, że na kinie zarobić się nie da, nie tylko dlatego, że Polacy to inżynierowie Mamonie i nie chodzą do kina na filmy polskie, lecz także dlatego, że inwestycja w film to wyrzucanie kasy w błoto i duże ryzyko. Po co finansować z własnej kasy coś, co hojnie dofinansuje podatnik? Żadne ryzyko, a jak kino będzie ambitne i postępowe, to jeszcze nagrodę jakąś dostanie i salon pochałturzyć pozwoli. Tak oto to, co powinno być elementem rozrywkowego biznesu, stało się niczym z pierwszej komuny ideologicznym narzędziem w ręku państwa. I co? Zmieniło się coś? W „Polactwie” Rafał Ziemkiewicz zawarł tezę o tym, że budżet finansuje to, czego normalnie człowiek nigdy by nie sfinansował z własnych pieniędzy. I tak oto publiczna służba zdrowia zawsze będzie cierpieć na brak kasy, bo ludzie za zdrowie i życie i tak zapłacą, na lewo, pod stołem, prywatnie, ale zapłacą, bez względu na to, jaka będzie wielkość zdrowotnej składki. Za produkcję ambitnych filmów, na które nie pójdzie pies z kulawą nogą, bo pod płaszczykiem awangardy ukrywają często warsztatową miernotę nikt także nie dałby złotówki. No chyba, że jest ona wyrwana im przez państwo przemocą w formie podatków i ofiarowana „artystycznej” klace. Dlaczego protestujący związkowcy chcą zwiększenia minimalnej płacy, a nie wstrzyma finansowania ideologicznych i pseudoartystycznych dyrdymał, które w normalnych warunkach byłyby hobbistycznym elementem artystycznego undergroundu? Nie mam pojęcia. Dlaczego nikt nie szuka ograniczenia roli państwa i pozostawia przestrzeni dla oddolnej aktywności? Czyżby niezmienne od prawie siedemdziesięciu lat koterie były, aż tak mocne? Konieczne jest sukcesywne ograniczanie roli państwa w przestrzeniach nie tylko artystycznych. Za tym może pójść oddanie ludziom kontroli nad ich pieniędzmi. Ale co w sytuacji, gdy rozmiary realniej budżetowej dziury są tak wielkie, że nie wystarczą już jakiekolwiek reformy? Zmiana mentalności i rozbicie klika to zadania na najbliższe lata. Kto jednak podejmie się wysprzątania tej augiaszowej stajni?
piątek, 13 września 2013
Maskarada
Z felietonu Waldemara Łysiaka opublikowanego w ostatnim „Do Rzeczy” można dowiedzieć się, że 4/5 polskich centrali nasiennych znalazło nowego nabywcę. Jest nim słynąca z produkcji nasion genetycznie modyfikowanych firma Monsanto. Przecież nikt nie kupuje tego rodzaju przedsiębiorstw tylko dlatego, że lubi rozprowadzać nasiona. Korporacja ta wyposażyła się sieć dystrybucji swoich produktów. A jeśli tak, oznacza to, że wszelkie zapewnienia polityków o tym, że nasz kraj jest chroniony przed tego rodzaju świństwem są czczą gadaniną. Jeśli ktoś kupuje centrale nasienne, to wie na pewno, że zmiana przepisów w tej kwestii jest wyłącznie formalnością. Trzeba tylko wydać nieco pieniędzy na zakup pożytecznych idiotów, ekspertów i medialną usługę promocji nowych upraw, aby wszystko stało się faktem. Piszę ten tekst nie w ramach rejtanowskiej troski o rodzime rolnictwo czy suwerenność naszego kraju. Bądźmy realistami. Żadnej suwerenności już nie ma. Rząd jest jedynie syndykiem upadłościowej masy pozostałej po tym, co kiedyś być może usiłowało zachować takie znamiona. Nowy totalitaryzm jak widać sięga znacznie głębiej. Jest systemowy. Niedługo już nie krasnoarmieńcy będą przeglądać chłopskie spichlerze w chęci zarekwirowania zapasów, lecz przedstawiciele tej czy innej korporacji będą sprawdzać, czy posiadane przez chłopa zborze nie narusza ich intelektualnej własności. Najgorsze jest to, że nic z tym nie możemy zrobić. Sprawa ma charakter globalny i wymaga globalnego rozwiązania. Piszę ten tekst wyłącznie po to, aby przekonać tych, którzy nie są jeszcze przekonani do istoty systemu w którym przyszło nam żyć. Maskarada i pozór cechują nasze publiczne życie. Media i politycy jawią przed naszymi oczami wirtualne obrazy, a my bierzemy ten chłam za rzeczywistość, która tylko od czasu do czasu – jak w omawianym przykładzie - wyziera zza teatralnych dekoracji.
Dobijają nas globalne problemy, a my na siłę w szaleńczym opętaniu chcemy do tego świata doszlusować. Zbyt długo smród zachodnich skarpetek traktowaliśmy jako perfumę. Jeśli nie znajdziemy pomysłu na samych siebie biada nam. Będziemy nadal obserwować zmieniającą się teatralną narrację.
niedziela, 1 września 2013
O ojczyzny istocie
"Albowiem odkryłem wielką prawdę. A mianowicie, że ludzie zamieszkują i że sens ma dom. I że droga, pole jęczmienia i wypukłość wzgórza są czymś innym dla człowieka w zależności od tego, czy tworzą, czy też nie - jedną ojczyznę. Bo oto rozproszona materia składa się nagle w całości, w coś, co jest bliskie sercu. A także nie w tym samym świecie mieszka ten, kto mieszka albo nie mieszka w królestwie Bożym. Jakże się mylą niewierni, ci, co się z nas śmieją i którym zdaje się, że dążą do bogactw namacalnych, których przecież nie ma. Bo jeśli pożądają na własność stada, to już kieruje nimi pycha. A już i radości pychy nie są namacalne.
Podobnie ci, którzy dzieląc moje ziemie, sądzą, że je poznają. Są tam - powiadają owce i kozy, pola jęczmienia, domostwa i góry - i co więcej? I ubodzy są, bo nie posiadają nic więcej. I czują chłód. I odkryłem, że podobni są do człowieka, który kraje trupa. Pokazuję wszem wobec - powiada - czym jest życie: to tylko mieszanina kości, krwi, mięśni i wnętrzności. A tymczasem życie było owym światłem oczu, nieodczytywanym już w popiele. A tymczasem moja ojcowizna to zupełnie co innego niż owoce, pola, domostwa i góry; ale to, co nad nami panuje i co wiąże ze sobą. Ojczyzna mojej miłości. I szczęśliwi ci, którzy to wiedzą, gdyż zamieszkują w moim domu."
Antoine de Saint - Exupéry, Twierdza
Subskrybuj:
Posty (Atom)