rozmowa z Andrzejem Koziarą - fotografem, dziennikarzem, dokumentalistą i promotorem
lokalnych mediów
Dlaczego tu wróciłeś?
Andrzej Koziara – Pieniądze to nie wszystko. Potrzebuję
czuć się gdzieś jak w domu. Dlatego wróciłem do Polski i z tego samego powodu
wróciłem do Lublina. Chciałem też wychować mojego syna tam, gdzie ja się
wychowałem.
Byłeś korespondentem wojennym, żyłeś w wielu kulturach i systemach
politycznych. Dysponujesz zatem pewnego rodzaju punktem odniesienia niezbędnym
dla opisu tego, jacy jesteśmy w naszym regionie. Nie sądzisz, że cierpimy na
kompleks prowincji?
Ja nie mam takiego kompleksu. Lubelszczyzna może
nie jest pępkiem świata, ale świat składa się z małych społeczności, które
specjalnie nie interesują się tym, co się poza nimi dzieje. Ludzie wtedy nie
mają kompleksów. One pojawiają się tylko wtedy, gdy zaczynamy się porównywać. Normalni
ludzie nie marnują na to czasu.
To skąd u nas przekonanie o tym, że jesteśmy gorsi? Czyżbyśmy byli nienormalni?
A.K. Jest to niestety powszechna opinia. Zaczęło się to
już dawno, a w tej chwili wmawiają nam to media. Ciągle słyszymy, że jesteśmy
gorsi albo lepsi, prawicowi albo lewicowi. Na każdym kroku przyczepiane nam są
uogólniające wszystko etykietki, przez co zapominamy jacy jesteśmy naprawdę.
Media należące do wielkich korporacji mówią nam, że jesteśmy Polską „B”, a my
przyjęliśmy podświadomie tę narrację i zaczęliśmy w nią wierzyć. To już z góry
ustawia nas na straconej pozycji. Ja wszędzie mówię, że mieszkam w Polsce „A”.
Polska „B” jest tam, gdzie jest największa bieda, to jest to Województwo
Mazowieckie liczone bez Warszawy. Niektórzy starają się uszeregować innych
ludzi tak, aby ich pozycja była wyższa. To im poprawia samopoczucie.
Patrząc z perspektywy Twoich doświadczeń życiowych i zawodowych, jacy są
mieszkańcy Lubelszczyzny? Czym się różnią od innych? Co jest ich cechą szczególną?
Bardzo trudne pytanie. Jesteśmy na etapie zmian.
Mieszkańców jest coraz mniej. Zostają ci, którzy albo bardzo wierzą w tą
Lubelszczyznę, albo nie mają dokąd uciec. Ci, którzy wierzą w region to fajni,
ciepli ludzie, którzy chcą tutaj coś zbudować.
Czy to nie jest kwestia korzeni?
Część społeczeństwa czuje swoje korzenie. Ale przez
wiele lat tłumaczono nam, że są one dla nas obciążeniem. Czyniono to z przyczyn
ideologicznych. Teraz dzieje się podobnie, tylko że wywołanie w nas poczucia niższości
jest mechanizmem indoktrynacji. Rolę politbiura przejęły media głównego nurtu i
tresują nas, że aż miło.
Wyobraźmy sobie, że masz w kieszeni sto milionów złotych. Na co byś wydał te
pieniądze?
Trzeba dywersyfikować inwestycje, więc zainwestowałbym
w dwa przedsięwzięcia. Myślę, że znalazłbym taką branżę przemysłową, która
wykorzystałaby niszę na światowych rynkach, na przykład w segmencie zdrowej
żywności i dał ludziom pracę. Przedsięwzięcie to powinno być oparte na
odkrytej, lecz, niezaspokojonej potrzebie. Firma ta opierałaby się na
istniejących już od dawna surowcach i powstających z nich produktach i
sprzedawałaby je na światowych rynkach pod jedną marką. Ludzie na pewno
poszukują prawdziwego jedzenia i będzie ono w cenie. Być może należałoby tylko
certyfikować i nadawać markę już istniejącym produktom koncertując się na
tworzeniu globalnej sieci dystrybucji? Jeszcze tego nie wiem, bo zaskoczyłeś
mnie tym pytaniem. Druga inwestycja to media. Otworzyłbym gazetę, telewizję
albo jedno i drugie i mówił ludziom dobre, prawdziwe rzeczy o miejscu w którym
mieszkają. Mieszkańcy Lubelszczyzny nie dostają z mediów informacji, że miejsce
w którym żyją jest cokolwiek warte. Czytając prasę można odnieść wrażenie, że
tu się tylko morduje, a dookoła są sami złodzieje i wypadki samochodowe.
Generalnie bardzo dużo tracimy na tym, że nie dorobiliśmy się silnych marek.
Tak więc połączenie produkcji żywności i mediów jest optymalne i mamy z tym
największy problem. Dość powiedzieć, że większość ziół prowansalskich
sprzedawanych na światowych rynkach rośnie w Fajsławicach. Są to jednak zioła
prowansalskie, a nie lubelskie. Ktoś zarabia na naszym surowcu dokładając do
niego tylko swoja markę i legendę. To takie kolonialne.
Zejdźmy na ziemię. Mała firma musi oprzeć się na lokalnym konsumencie i
dostarczyć mu produkt, którego on potrzebuje. Problem polega na tym, że w
sklepie jest wszystko. Nie ma zatem koniunktury, a pieniędzy na wypromowanie
produktu poza lokalnym rynkiem nie ma.
Zgadza się. Niezbędny jest także system
certyfikowania lokalnych produktów, aby także nauczyć lojalnych konsumentów ich
kupowana. Są rzecz jasna takie systemy, ale większość z nich w praktyce nie
działa. Oddaliśmy rynek produktom zagranicznym teraz musimy go odzyskać. Nowe
kryterium wyboru produktów na rynkach lokalnych: moje – obce, staje się rzeczą
niezbędną.
Dlaczego ludzie na Lubelszczyźnie lubią tańczyć?
Jest to najbardziej naturalny sposób wyrażania
ekspresji, radości. Jest to sposób na relaks i najdemokratyczniejszy sposób na
kontakty między ludźmi.
Czy to znaczy, że ludzie żyjący tu są szczęśliwi?
Tak właśnie myślę. Potrafimy znajdować szczęście w
nieszczęściu i w małych rzeczach.
Od pewnego czasu dokumentujesz taniec na Lubelszczyźnie. Prowadzisz też
dedykowaną temu projektowi stronę internetową. Co jest takiego szczególnego w
tym tańcu, że zdecydowałeś się uczynić z niego temat przewodni?
Nawet największy zabijaka, który ma minę zawodowego
mordercy, jeśli zaprosi do tańca kogokolwiek, to zaczyna się uśmiechać. Nabiera
szlachetności. Ludzie zaczynają być sobą, są naturalnie radośni. Lubię tę
radość wypływającą ze środka, a ujawnia się ona w tych szczególnych momentach
zbiorowej euforii. Ludzie potrafią wykrzesać z siebie wtedy rzeczy, o które
sami siebie by nie podejrzewali. Blokersi potrafią tańczyć polki, oberki i
krakowiaki. Na zabawy przychodzą bardzo różni ludzie. Niektórzy przychodzili
tam z buńczucznym nastawieniem, a po pewnym czasie poddawali się tej ogólnej
radości i było fajnie. Taniec zmienia ludzi. Może tylko na tą krótką chwilę,
ale jednak. Wielokrotnie widać, że ludzie nie rwą się do tańca, ale często jest
tak, że ci najbardziej oporni zostają najlepszymi tancerzami.
Może w tym tkwi nasza cecha charakterystyczna, że tak jak w gospodarce
potrzebujemy wizjonerów, tak w tańcu właściwego wodzireja? Może zatem mamy do
czynienia z kryzysem elit?
To nie jest nasza cecha charakterystyczna. Wszyscy
potrzebują wodzirejów. Wszyscy potrzebują liderów. Naszym problemem jest to, że
ich nie mamy.
Co planujesz robić z tym wspaniałym materiałem zdjęciowym?
Wystawa inaugurująca cały projekt będzie miała
miejsce w Piaskach w Kamienicy Kultury, którą otwiera Piotr Duma w samym
centrum miasta. Na jednym jej poziomie będzie prowadził różne działania,
nastawione na promocję ludzi, którzy mają coś do powiedzenia, ale do tej pory
nie mieli okazji się zaprezentować. Będzie to miejsce promocji nowych twórców,
ale także tych, którzy mają już jakiś dorobek. Dlatego wybrałem Piaski, bo jest
to dobre miejsce do tego, aby zainspirować innych ludzi od podążania swoim
szlakiem i do realizacji swoich pasji.
Czy spotkałeś się kiedyś z kimś, kto w podobny sposób próbował ująć nasz
region?
Nie. Przez muzykę ludową owszem.
Co jest charakterystycznego co przebija się na kliszę, a czego nie ma nigdzie
indziej? Jest coś takiego?
Jest. W różnych miejscach świata, w których byłem,
gdy przychodzi się na salę balową, albo na zabawę, wszyscy tańczą w podobnym
stylu. Jest to jakaś tradycja lokalna i wszyscy się do niej stosują. U nas z
kolei każdy tańczy w swoim stylu. Na stu metrach potrafi być dwadzieścia par
tańczących po swojemu. To ta radość, ekspresja, ale też wyraz indywidualności.
Ludzie tańczą to, co chcą, a nie to, co od nich ktoś by oczekiwał. Nasz skarb i
piękno ma swoje źródło w różnorodności. Czerpaliśmy od wieków z różnych stron i
głupotą jest na przykład poszukiwanie, uniwersalnego lubelskiego dania. Mamy
setki, jeśli nie tysiące lokalnych specjałów, miliony regionalnych przyśpiewek,
od tatarskiej Kocudzy, po bojarów na Podlasiu.
To z jednej strony wspaniałe, ale ciężko jest tancerzy solistów połączyć w
jeden zespół. Już dawno zauważono, że współpraca nam nie wychodzi, chociażby w
biznesie.
Ale wszyscy ci tancerze mimo swej indywidualności
tańczą do jednego utworu.
To całkiem tak jak w twoich biznesowych wizjach.
Potrzebne nam jest tylko medium do promocji tej
zintegrowanej oferty i pomysł na nas samych. Nikt nam tego nie podpowie. Musimy
znaleźć go sami.
Opowiedz o Białej Podlaskiej i o tym, co tam robisz.
To w pewnym sensie wdrożenie w życie ideałów, o
których mówiłem wcześniej. Kiedyś wpadłem na pomysł magazynu, który nie
zajmowałby się polityką. Pokazywał ludzi mieszkających w regionie czy mieście
od dobrej strony. Zależało mi na tym, aby ludzie, którzy ten magazyn czytają,
odbudowali swoją tożsamość. Żeby się dowiedzieli o innych ludziach, którzy
mieszkają w tym samym mieście i ich wartościowej działalności, o historii i o
rzeczach, o których się nie mówi. Założeniem pisma miało być promowanie lokalności
i nie zajmowanie się polityką ani politykami. Jedynym miejscem, które
zaakcentowało taką linię pisma była Biała Podlaska. Pan prezydent Andrzej Czapski,
kiedy powiedziałem mu, że nie będzie go w tej gazecie powiedział: „Nie ma
sprawy”. I rzeczywiście – wydajemy teraz już dziesiąty numer „Pryzmatu” i tak
jak innych gazetach samorządowych prezydent lub starosta musi pokazać się
piętnaście razy, tak u nas, prezydent pokazuje się raz na kilka wydań i tylko
wtedy, kiedy jest to niezbędne. Jest to gazeta wydawana przez Urząd Miasta, ale
z założenia nie promująca polityków żadnej opcji, przez co jest wiarygodna.
Czytelnicy to docenili.
Czy zaczyna się tworzyć wokół pisma jakieś środowisko?
Można tak powiedzieć, choć na początku tak jak
ciężko jest w czasie zabawy namówić do tańca pierwszą parę, tak i tu były
opory. Politycy lokalni byli bardzo przeciwni temu pismu. Po niespełna roku
widać, że jest to tuba mieszkańców. Pismo promuje lokalność, lokalne
indywidualności ich sukcesy, odbudowuje społeczność. Na przykład ktoś na
Facebooku umieścił zdjęcie witryny sklepowej z napisem: „Tu jest Pryzmat” –
znaczy to, że pismo zostało zaakceptowane przez lokalną społeczność i się
przyjęło, a więc dotychczasowa praca przyniosła efekt i mam nadzieję, że
nie zostanie zmarnotrawiona. Odebrałem to jaki osobisty sukces.
Czy sądzisz, że ten pomysł można wdrożyć gdzieś indziej?
Pomysł jest uniwersalny. Gorzej jest z realizacją.
Ciężko jest uniknąć propagandy. Żeby powołać do życia pismo wiarygodne, musi
ono być stworzone przez kogoś z zewnątrz. Przez kogoś, kto potrafi funkcjonować
poza lokalnymi układami i systemem, a ci którzy się decydują na wydawanie
takiego pisma muszą oprzeć się pokusie jego upolitycznienia.
Co planujesz na najbliższy rok?
Planuję być szczęśliwym człowiekiem i uszczęśliwić
mojego syna. Mam też ochotę na kolejną wyprawę, tym razem samochodem do
Uzbekistanu. A z przyziemnych spraw, marzy mi się, aby rada miasta Białej
Podlaskiej nie zamknęła „Pryzmatu”, a wiele wskazuje na to, że mają na to
ochotę, bo w opinii niektórych, taki twór jest bezużyteczny. Czyli wiarygodne
lokalne media nie mają wcale tak łatwo, a na tym cierpi także nasza gospodarka.
Zatoczyliśmy zatem pełne koło i moglibyśmy zacząć w tym miejscu naszą rozmowę
od początku. Życzę zatem wiele szczęśliwości, spełnienia marzeń i dziękuję za
rozmowę.
rozmawiałem Ja
Andrzej Koziara, dziennikarz, fotograf, filmowiec,
dokumentalista. Były zastępca redaktora naczelnego National Geographic Polska,
naczelny, Tropami Discovery Chanel, korespondent wojenny (Kaukaz, Jugosławia).
Pracował dla Macleans Magazine (Kanada), The Economist Intelligence Unit,
Christian Science Monitor (USA), The Warsaw Voice, Der Volkskrant (Holandia) Naczelny
Miesięcznika Pryzmat w Białej Podlaskiej i korespondent wielu innych gazet.
Bardzo dawno muzyk pierwszego składu zespołu Bajm.
Zdjęcia Andrzeja Koziary o których mowa w wywiadzie. https://www.facebook.com/LubelskieLubieTanczyc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj