- Co masz? Bo ja mam kartofle na końskim nadwozie.
- Ja mam trochę niepryskanego rzepaku i tłoczę sobie olej na zimno.
- Po ile masz ten olej?
- A co to znaczy po ile za worek kartofli dostaniesz ode mnie litr oleju.
- No co ty? Potargujmy się trochę. Doktorze pomidory z tunelu i będziemy kwita.
- A ty co masz?
- Dwie nieobrączkowane blondyneczki w chlewiku na swoim zbożu chowane.
- O ty przebiłaś wszystkich! Kiedy świniobicie?
- Mój stary chce jakoś na jesieni, a drugą przed świętami zaszlachtować.
- Rozbiłeś bank.
Chodzili razem do klasy przeszło czterdzieści lat temu i od czasu do czasu spotykają się aby wymienić wiedzę i małe co nieco. Oni wiedzą co jest dobre i co zabija. Dziwna amerykańska grypa z Chin w połączeniu z paniką i kuracją genetyczną stręczoną przez system skutecznie przywróciła obrót tym co naprawdę cenne. Siadają sobie bez komórek w jakimś fajnym miejscu i wspominają stare czasy. Nie wiedzieć kiedy weszli w rolę swych rodziców i choć ciężko im się do tego przyznać, próbują swatać swoje dzieci. Kiedyś tego nie rozumieli.
Każda żywa struktura od bakterii po skomplikowane ludzkie cywilizacje usiłuje tworzyć struktury obronne przed realnymi zagrożeniami. Być może poznanie mechanizmów tego procesu jest najlepszym sposobem na wykrycie istoty samego zagrożenia, które nie przedarło się jeszcze do świadomości, za to jakaś zbiorcza podświadomość już szuka mechanizmów przetrwania. Doby Bóg jest mądrzejszy niż nam się zadaje.
Gdy prawie 15 lat temu postanowiłem stworzyć zwartą i w miarę atrakcyjną wizję najbliższej przyszłości jako ostrzeżenie dla bliźnich, nawet przez chwilę nie spodziewałem się tego, że czasy systemowej ale zgodnej z logiką gotowania żaby zagłady nadejdą tak szybko. Na szczęście pozostał jeszcze ruch oporu. Szkoda, że skromny, niszowy i angażujący głównie tych, którzy wiedzą co sypią aby plon był należyty. Ich zagłada także wpisana jest w logikę korporacyjnego przejmowania wszystkiego co materialne. To kwestia pokolenia, a może dekady? Kto wie? Choć pewna wiedza o syfie dostarczanym nam w jedzeniu staje się coraz bardziej powszechna. Ostatnio mój przyjaciel opowiadał mi o maszynie do zbioru wiśni. Niby nic: wibrujące ustrojstwo przymocowane do pnia powoduje, że wiśnie spadają na ułożoną na ziemi plandekę. Genialne w swej prostocie: grawitacja w służbie człowieka. Jednak aby wiśnie spadały kilka dni przed zbiorem należy spryskać je ustrojstwem powodującym, że ogonek na którym wisi wisienka staje się skłonny do złamania. Oczywiście preparat staje się potem śladowym gratisem występującym wszędzie tam, gdzie same wiśnie. Ale ważne, że interes się kręci. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że trudno wyobrazić sobie sytuację powrotu do normalności szczególnie w sytuacji gdy kilka dekad temu rozmontowaliśmy praktycznie małe gospodarstwa rolne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj