Od kilku lat można zaobserwować pojawienie się nowego nurtu w telewizyjnej rozrywce. Kilku jurorów ocenia artystyczne wysiłki ludzi, którym wydaje się, że posiadają jakieś artystyczne zdolności. Programów takich jest co najmniej kilka. Nie jest ważne jak się nazywają, ani czy promują tancerzy, śpiewaków, cyrkowców czy łyżwiarzy. Po prostu odkryto kolejną rozrywkową potrzebę. Ludzie chcą oglądać mit kopciuszka, a przy okazji poprzeżywać nieco artystycznych wrażeń. Chcą też pośmiać się z nieudaczników, którym wydaje się, że mają jakieś zdolności.
Ostatnio trafiłem na jakiś tego typu kastingową mydlaną operę. Szczególną uwagę zwróciłem na postacie tzw. jurorów. Jest tam tłusta blondynka, jakiś meksykański amant, stara tancerka i dzieciak w bejsbolówce. Oczywiście o tym, kto wygra artystyczną rywalizację decydują nie jurorzy, ale telewidzowie. Ale bez opinii ekspertów nikt przecież nie ośmieli się zagłosować na jakiegoś zawodnika. Okazałoby się, że głosujący ma jeszcze mierny gust, albo jest po stronie mniejszości. Mógłby wtedy poczuć się odmieńcem, nie pasować do innych. A przecież ludzie bardzo lubią się wtapiać w tłum i być takimi jak reszta. Opinia jurorów jest więc całkowicie decydująca jeśli chodzi o przebieg rywalizacji.
Ostatnio media doniosły iż w królewskim mieście Krakowie postanowiono poddać ocenie ulicznych grajków. Powołano w tym celu specjalną komisję, która ma zweryfikować, jaki uliczny artysta nadaje się do grania na krakowskim rynku. I podobnie jak w przypadku oceny programów kastingowych bez artystycznych fachowców ani rusz. Pomijam już kwestię, że słaby uliczny artysta najprawdopodobniej zbierze więcej pieniędzy od tego kiepskiego. A jeśli zarobi sporo, to znaczy, że dopasował się do gustu publiczności. Problemem jednak zarówno w przypadku kastingowych programów telewizyjnych i krakowskich grajków jest to, że może się okazać, iż publika ma niewłaściwe gusty, a co gorsza fachowcy od oceny nie będą potrzebni.
I tu pojawia się analogia do naszej polityki. Przecież gdyby nie medialni eksperci ludzie nie wiedzieliby na kogo głosować i jeszcze decydując samodzielnie, bez eksperckiego wsparcia wybraliby tego kogo nie trzeba. Albo nie daj Boże jakiegoś chama lub prostaka. A tak ludziom podoba się to co podoba się mediom. W ten sposób zatracamy nie tylko nieco utopijną ideę demokracji, ale także tracimy naszą obywatelską podmiotowość wsłuchując się w podszepty jedynie słusznych ekspertów. Głównym zarzutem zarówno wobec mediów i ich wpływu na politykę jak też wobec telewizyjnych jurorów jest zawężanie spektrum naszego wyboru. W polityce dyskurs toczy się praktycznie wyłącznie w ramach socjalistycznego systemu redystrybucyjnego, zaś w kastingowych programach głosowanie i tak wytresowanych przez jurorów telewidzów odbywa się wyłącznie w gronie już przesianych i wybranych wcześniej wykonawców.
Ale widocznie tak ma być, bo tak jest wszystkim wygonie.