Najpierw była płyta Sinéad O'Connor „How About I Be Me (And You Be You)?”, po którą sięgnąłem - nie ukrywam - z ciekawości. Nie zawiodłem się po wcześniejszych jej produkcjach "Łysa" złapała wydaje się drugi oddech. Pośród wielu dobrych lub bardzo dobrych utworów, wyróżniał się ten jeden: "Queen of Denmark". Utwór ten, który oceniam jako jedną z najbardziej odważnych i poruszających pieśni o prawdziwej miłości, poruszył mnie najbardziej.
Gdy sądziłem, że pieśń ta posiada jakiś teledysk i wszedłem YT, okazał się, że wykonuje ją także inny artysta. Co więcej jest to autor piosenki, a jej tytuł to także tytuł jego debiutanckiej płyty. W męskiej interpretacji całość wydaje się jeszcze bardziej poruszająca i dosadna.
Krótka eksploracja sieciowych zasobów i już wiadomo, że człowiek ten (co widać po twarzy) z niejednego pieca chleb jadł. W jego muzyce słychać wpływy Leonarda Cohena i Toma Waitsa, a przede wszystkim prawdę i życiowe doświadczenie. Po raz kolejny przekonałem się, że artysta aby tworzyć musi przede wszystkim żyć i przeżywać.
I tym sposobem, choć mnie miałem takiego zamiaru, odkryłem nową muzyczną fascynację.
Myślę że twoja socjologiczna dusza zrozumie jaki przekaz ma ten utwór:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=5pidokakU4I
Rozrywkowe obcięcie jajek (prozaicznie) muzyce rozrywkowej.