poniedziałek, 27 maja 2013

Wiersz o rodzinie

Na szkolny konkurs poetycki moi synowie (z moją pomocą) napisali wiersz o rodzinie. Wygrali ten konkurs. Oto wynik naszej pracy:


Moja rodzina
Moja rodzina jest jak słońce
przebijające się przez chmury
suszy moje łzy
ogrzewa gdy zmarznę
Moja rodzina jest jak strumień
omija wszelkie przeszkody
i swoim nurtem
wygładza ostre głazy
Moja rodzina jest jak skała
opierająca się wichrom i deszczom
na której wędrowne dotąd ptaki
uwiły niedostępne dla drapieżcy gniazdo
Moja rodzina to mama tata brat ja
i jeszcze ktoś
kogo nie ma
ale już jest

niedziela, 26 maja 2013

Zmasowany atak na nasze mózgi

Dziś deszczowa i wreszcie leniwa niedziela. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów włączyłem telewizor i pobiegałem pilotem po kanałach. Gdy znużył mnie ten przedziwny rytuał postanowiłem włączyć radio. W jednym i drugim przypadku natknąłem się na kulturalne audycje, gdzie w sposób bezpardonowy lansowano tzw. „gejowską literaturę” i „gejowską dramaturgię”. Po raz pierwszy od dawna przekonałem się, do jakiego stopnia przeciętny zjadacz chleba poddany jest homoseksualnej indoktrynacji. Samo pojęcie literatura gejowska jest sprzeczne z polityczną poprawnością, ale to przecież nie przeszkadza piewcom nowego porządku świata. Pewnie na tym polega wyrównywanie, aby tworzyć nowe gatunki i premiować tych, którzy w normalnej literackiej rywalizacji stanowiliby margines. Przypomina to znane z PRLu punkty za pochodzenia dawane dzieciom z wiejskich i robotniczych rodzin, nie tylko po to, aby pomóc tym środowiskom w intelektualnym rozwoju, ale przede wszystkim po to, aby osłabić wpływy dawnej inteligencji, której dzieci na studiach miały pod górkę. Przy okazji do uniwersytetów trafiały miernoty i obniżał się poziom nauki, ale to przecież „efekt uboczny”. Podobnie lansowanie utworów tylko dlatego, że ich autor lub autorka posiada jakieś seksualne preferencje w istocie jest tym samym. Skutkiem jest powolny, ale systematyczny upadek. 
W księgarniach i na książkowych portalach króluje wydany po latach sekretny dziennik Gombrowicza pt. „Kronos”. Zachwytów co niemiara. Komuś zależy bardzo, aby czytelnicy zachwycali się wyznaniami o męskiej prostytucji i owrzodzonych jądrach autora. To coś, co może przypominać notatki na publicznym szalecie dokonywany pisakiem przez jakiegoś zboczeńca połączony ze zbiorem „żółtych karteczek” na lodówce, lansowane jest jako odkryte dzieło. I nie ważnej jest to, że umniejsza to doniosłość dzienników Gombrowicza. W pochodzie do nowego poza kasą dla wdowy po pisarzu nie liczą się takie szczegóły. W polityce przez wiele tygodni naprawdę istotne kwestie przesłaniała wizja wprowadzenia związków partnerskich, co tak naprawdę nie podoba się nawet znacznej części rządzącej koalicji.
Patrząc na to wszystko nie można odnieść wrażenia, że ktoś koordynuje tą propagandę i kulturową rewolucję, której celem jest zmiana społecznych stosunków i rozwalenie tradycyjnej rodziny, a wiec zmiana nas w stado poddających się indoktrynacji świń. Burza na morzu nie może trwać wiecznie. Miejmy nadzieję, że nasz okręt przetrzyma i tę neobolszewicką nawałnicę.

EDIT
Co ciekawe, w podobny sposób pomyślał o tym co się dzieje dziś Terlikowski, tylko nieco z innego punktu widzenia. http://www.rp.pl/artykul/628874,1013440-Terlikowski--Czy-zagraza-nam-komunizm-.html

piątek, 24 maja 2013

Las wszędzie taki sam

Czytam właśnie reportaż Peter’a Hessler’a „Drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach”. Autor postanowił przejechać wypożyczonym samochodem wzdłuż Chińskiego Muru. Trafił do jednej miejscowości, w której realizowany był projekt zalesiania finansowany z Banku Światowego. Dowiedział się o nim z napisu na fragmencie ocalałych fortyfikacji z czasów dynastii Ming: „Mądrze wykorzystaj szansę daną przez Bank Światowy. Pomóż górskim obszarom wydobyć się z biedy.” Szczytne cele: zapobieganie erozji ziemi i ogólny wzrost dobrobytu. Świetne wskaźniki. Tak przynajmniej wygląda to z relacji miejscowych urzędników, którzy z dumą pokazuję tysiące hektarów dołków przygotowanych do posadzenia drzewek i zapraszają podróżnika na zakrapianą imprezę. Tylko przyklasnąć.
Autor po oficjalnej imprezie wsiada w wynajęty pojazd i udaje się w okolice dawnych fortyfikacji, aby porozmawiać z miejscowymi na temat zalesiania. Okazuje się, że kopią oni doły pod przyszłe drzewka za pięć chińskich zupek dzienne. Godzą się na to tą niewolniczą pracę, bo w innym przypadku nie otrzymaliby od rządu pomocy, a ten rok był wyjątkowo nieurodzajny. Nie to jednak w całej historii jest przerażające. Robotnicy twierdzą, że żadnych drzewek nie będzie, bo władze kradną pieniądze, które przychodzą z centrali w całości, a oni - chłopi już od trzech pokoleń kpią dołki pod przyszłe drzewka. Chodzi o to, aby pokazać wizytującej inwestycje inspekcji ogrom prac i miejsca w których za chwilę zostanie posadzony las. I nie jest ważny system, ani źródło finansowania. Wcześniej robiono to w imię rozwoju socjalistycznego rolnictwa – dziś w imię ekologii i ochrony naturalnych zasobów. Każdy pretekst jest dobry, a lasu i tak nie będzie. Zmienią się tylko pokolenia kopaczy i propagandowe hasła wymalowane na fragmentach ocalałych starożytnych fortyfikacji. „Góry są wysokie - a cesarz daleko” - powtarzają starą ludową maksymę nie do końca pogodzeni z losem chińscy chłopi.
Historia wydaje się być ponadczasowa i cywilizacyjnie niezależna.

Zmian brak

Ostatnie tygodnie były dla mnie dość intensywne i nie było czasu na pisanie. Mój synek przystępował do Pierwszej Komunii Świętej czyli był tzw. „komunistą”. Jednak kilka godzin po przyjęciu sakramentu okazał się być już kapitalistą, na skutek otrzymanych od rodziny kopert. Od tamtego czasu intensywnie kombinuje, w co zainwestować swoje pieniądze. Ostatnio radził się nie, gdy powiedziałem, że on jest moją inwestycją to się zdziwił. Pewnie pomyślał, dlaczego on a nie PlayStation. Ale jest jeszcze mały i musi dużo zrozumieć, choć i tak wydaje się dość rozgarnięty jak na swój wiek. Przez ten czas intensywnych zajęć odkryłem uroki braku dostępu do mediów. Jakaś Środa, jakiś Palikot, Pawłowicz i szmaty. Innymi słowy normalne medialne piekiełko. Medialna walka i rząd dusz i postępy politycznej poprawności wydaję się być wprost proporcjonalne do pogarszającej się sytuacji ekonomicznej. To tak jakby ktoś postanowił załatwić kilka pilnych spraw zanim zostanie odsunięty od władzy. Erozję kraju widać chociażby w planowanej nowej reformie systemu szkolnictwa wyższego, która ma najprawdopodobniej doprowadzić do jego całkowitego paraliżu. Ale przecież po co hołocie ludzie wykształceni i mądrzy? Wystarczy, że będą mieli papier poświadczający ukończenie, a elitarne dzięki będą uczyły się na prawniczych uczelniach za prawdziwe pieniądze.
Zaczynami niestety zmieniać się coraz bardzie w stado świń pozbawionych pasterza. Czy naszemu stadu zacznie doskwierać w końcu brak elit, które potrafią wyartykułować nasz zbiorowy interes? Przypomniał mi się Pareto, który twierdził, że historia to cmentarzysko elit. Jedni po prostu bezwzględnie wycinali drugich i tak kręciło się to przez tysiąclecia. My od kilku dekad mamy sytuację odmienną. Stare przywiezione na radzieckich czołgach elity pozwoliły doszlusować do swojego grona wybranej opozycyjnej ziemianinie. Za chwilę, gdy narastający konflikt społeczny doprowadzi do wyłonienia nowych elit aspirujących do przejęcia kontroli nad całym interesem, owa grupa także zostanie zaproszona do elitarnego stołu, otrzyma sztućce, talerzyk i serwetkę oczekując na pieczyste. W ten sposób ktoś genialny ominął prawo Pareta zastępując walkę elit wesołym oberkiem. Kto jest jednak w stanie dokonać takich zmian? Prawdziwa elita. Bo Pareto miał rację. Jeśli jakaś koteria postanawia podzielić się władzą, to znaczy, że najprawdopodobniej jej nie miała, albo nowa elita otrzymuje tylko zewnętrzne znamiona owej elitarności. Czy zatem coś się zmieni? A niby co i dlaczego ma się zmienić?

wtorek, 14 maja 2013

Symbioza


Na Google Maps też wygląda całkiem nieźle. 
Wyświetl większą mapę

środa, 1 maja 2013

Propaganda

Weekend

Dziś kolejny raz obchodzimy tzw. Święto Pracy. Ciekawostką jest, że po raz pierwszy na ziemiach polskich oficjalnie obchodzono to święto 1 maja 1940 roku. Dla obu okupujących nasz kraj socjalistycznych reżimów było to święto ideologicznie poprawne i tak już zostało. Bezpośrednią okupację zastąpiła auto okupacja połączona z płaceniem międzynarodowym gangom i organizacjom haraczu. Tradycyjny jasyr zastąpił autojasyr, a kontrybucję - kredyty bankowe bez względu czy zaciągnięte samodzielnie czy przez Umiłowanych Przywódców na spełnianie przeróżnych socjalistycznych dyrdymał. Nic wiec dziwnego, że ponoć Leszek Miller w czasie oficjalnego pochodu lewicowych niedobitków pierwszego nurtu mówił, że w Polsce nie ma pracy, a jest jej święto. Dobrze, że go zauważył, bo to w wyniku działań między innymi jego rządu mamy to co mamy. Praca staje się luksusem, a gdyby za wskaźniki sytuacji społeczno - gospodarczej potraktować przyrost naturalny  znajdujemy się w sytuacji gorszej niż w czasie, gdy 1 Maja stawał się oficjalnym świętem na naszych ziemiach. 
Najgorsze wydaje się jednak to, że na rozwiązanie współczesnych problemów nie  ma idiologicznej kalki. Żyjemy w czasach bez precedensu. Odnoszę wrażenie, że świat czeka na kogoś, kto wpadnie na nowy pomysł opisu naszych problemów. Współczesne ruchy społeczne i polityczne nie wystarczają. Ktoś musi przeciąć gordyjski węzeł oczekiwań, frazesów, pustych i dezinformacji. 
Mamy tzw. długi weekend, kiepską pogodę i dużo czasu. A w ramach pogody pod psem nie ma nic gorszego niż nudzenie się jak mops, polecam następujący materiał odsłaniający nieco poziom naszej dezinformacji.
http://www.wykop.pl/ramka/1489647/zobacz-to-czego-telewizja-nie-chciala-ci-pokazac/

Wolne media wydaja się zatem kluczem do rozwiązania problemów tego świata w drodze do normalności.