wtorek, 12 kwietnia 2016

Szarża - opowiadanie

   Był chłodny wiosenny poranek. Królowa Wanda wyszła na małą przechadzkę upewniwszy się uprzednio, że nie jest przez nikogo śledzona. Lubiła czasami się wymykać niepostrzeżenie, ale tylko w sytuacjach, gdy była pewna, że miejsce do którego się udaje jest dyskretnie pilnowane przez straże. Zdawała sobie sprawę, że tak wiele od niej zależy i narażenie się na zamach ze strony wrogów mogłoby wywołać nieopisany chaos w królewskim obozie. Ale nie potrafiła sobie odmówić porannej przechadzki przed bitwą. Uchwycenie nie zatrutych jeszcze bitewnym fetorem haustów świeżego powietrza było jedyną chwilą wytchnienia przed czuwającym ją trudem. Był on tym większy, że jako wojowniczka nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Jej nieruchawy mąż zawsze pozostawał bierny w kwestiach polityki i do niej z reguły należała cała inicjatywa. Jedno było pewne: dziś bitwa była nieunikniona. W oddali pod lasem widać było piechotę wroga przesuwającą się niemrawo w wymuszonym bojowym szyku.
   - Wasza Królewska Mość, proszę natychmiast wracać do obozu, tu za chwilę może być groźnie – powiedział jeden z centaurów, który znalazł się obok niej tak nagle jakby wydobył się spod ziemi.
   - Uspokój się. Przecież wiesz, że najważniejsze jest rozpoznanie i to takie, którego nie przeinaczają słowa. Żaden twój raport nie przekazałyby mi tak precyzyjnych informacji o terenie jak mój wzrok. Co robi Jego Królewska Mość mój małżonek Wasyl? – spytała królowa Wanda.
   - Wdał się jakiś czas temu w dysputę z jednym z dworzan. Ale spokojnie. Jak zrobi się gorąco na pewno umknie za nasze ruchome fortyfikacje. Pani, proszę raz jeszcze: oddalamy się stąd. Dobry atak ma to do siebie, że jest niespodziewany i precyzyjny jak brzytwa. Wszystkie nasze siły są wpatrzone w Waszą Królewską Mość, więc bez pani marne są nasze wysiłki – błagał centaur.
   - Dobrze więc, ale niech ktoś tu pozostanie i na bieżąco śledzi ruchy wroga. Ja wycofam się za linię piechoty. Jeśli jestem śledzona to być może nieprzyjaciel uzna, że oddajemy pola. Wojna to w końcu wprowadzanie w błąd przeciwnika.
   - Wielka jesteś o pani. Za chwilę wydam stosowne dyspozycje – rzucił centaur i zniknął równie szybko jak się pojawił.
   Bitewny ferment rozgorzał na dobre. Oddziały piechoty i łuczników zajęły swoje pozycje. Początkowo część z nich przyspieszyła wychodząc przed inne jednostki gubiąc w ten sposób szyk lecz szybko opadli z sił w promieniach wschodzącego słońca. Stali w szyku czekając na dalsze rozkazy lub na okazje pokrzyżowania planów nieprzyjaciela, który lubił się często wypuszczać swą pancerną konnicą w pobliże zasięgu strzał i włóczni stacjonującej piechoty. Czasami gdy ktoś taki znalazł się za blisko otrzymywał cios z ukosa. Jednak zdarzało się to raczej rzadko. Częściej piechota wroga przekraczała niepisaną linię pola bitwy i ciskała kamieniami lub okazywała przyrodzenia aby wyprowadzić stojących w słońcu z równowagi. Nie traktowano na ogół poważnie tych prowokacji wychodząc ze słusznej zasady, że wojnę wygrywa ten, kto popełni najmniej błędów. Po co przysparzać sobie dodatkowych kłopotów? Gdy królowa Wanda znalazła się już za chroniącym ją kordonem można było przystąpić do ataku. Oddział ciężkozbrojnej konnicy znalazł przesmyk w szeregach wroga i poprowadził ofensywę. Efekt tego był taki, że nieprzyjacielska piechota przerwała nagle harce i z przerażeniem czekała na dalsze rozkazy. Najwyraźniej dotarło do nich, że to dzieje się naprawdę i że pole to może być zarówno miejscem tryumfu jak i klęski. Świadomość tego, że gdzieś w czyjeś głowie gdzieś daleko właśnie ważą się ich losy napędzało strachu ale i wywoływało poczucie szacunku dla życia. Po drugiej stronie stali przecież tacy sami chłopi jak oni ledwie przeszkoleni do wojaczki, a ta wojna nie była ich. Ale co mogli począć? Sprawy potoczyły się za daleko, a chęć napełnienia sakw na nieprzyjacielskich taborach była pokusą większą niż ryzyko utraty życia. Nawet jeśli wróg nie miał taborów, to sam na sobie miał tyle broni i kosztowności, że starczało na zakup nowego wołu lub beztroską zimę spędzoną w karczmie przy świeżym piwie.
Nagle rozległ się głos trąb. Konnica nieprzyjaciela ostrzeliwana z lewa i prawa wdarła się w szeregi niebezpiecznie zbliżając się do królewskich chorągiew. Stanęli jednak na wzgórzu z dala od zasięgu pocisków i pozwolili koniom odpocząć.
   - Czekają na posiłki - powiedziała Wanda do centaura. - Powiedz temu kretynowi mojemu mężowi, że powinien wreszcie przejąć odpowiedzialność za nasz los.
   - Co proponujesz pani? Przecież wiesz doskonale, że on sam z siebie nigdy nie wykona żadnego posunięcia w tej bitwie. Taka już jego natura.
   - Niech uwolni swoje dwie sotnie lekkiej konnicy i zajmie tamtą dolinę. Bez kontroli nad tym przesmykiem posiłki nie będą mogły rychło dotrzeć i wśród będzie musiał się wycofać. Ja przekonam stojącą jeszcze w odwodzie piechotę to tego, aby podeszła nieco bliżej tej wrogiej reduty.
   - Nie musisz pani nikogo przekonywać. Oni są od tego aby wykonywać rozkazy i ginąć w obronie twego majestatu, o pani – powiedział centaur i zniknął za zagajnikiem. Wiedział, że w tej sytuacji każda chwila jest bezcenna i nie ma czasu na etykietę.
   Wanda czuła, że musi sama zaatakować. Jej oddział był na tyle wypoczęty, że mógł błyskawicznie przedrzeć się przez wrogie umocnienia. Potrzebna jest tylko koordynacja. Nad polem unosił się smród palonej smoły i końskiego potu. Tętent kopyt wprawiał pole walki w lekkie wibracje. Nie było wyjścia. Teraz albo nigdy – pomyślała królowa i ruszyła galopem dając sygnał swym oddziałom.

 ***

   Wiesiek podrapał się po swojej łysej głowie i spojrzał w oczy nieznanego emeryta, z którym przyszło mu toczyć rozgrywkę. Gdy tylko się pojawił należało natychmiast utrzeć mu uszu, tymczasem skończyło się tak dotkliwą porażką. Jak mógł przewidzieć, że desperacki szturm królowej przez całą szachownicę odmieni w okamgnieniu losy tej partii?
   - A tego się nie spodziewałem. Mat tak wcześnie. Musiał pan grać w szachy zawodowo. Niech się pan przyzna – powiedział Wiesiek obserwując sytuację na szachownicy i zerkając od czasu do czasu na pozostałych graczy, którzy stłoczyli się przy ich stoliku. Wiesław był królem szachów w tym parku i ciężko było go pokonać. Uwaga o zawodowstwie była więc sprytnym wybiegiem, dzięki któremu jego porażka wydawała się mniej dotkliwa i kompromitująca. Po prostu on nadal był świetny. To jego przeciwnik musiał grać z Kasparowem na pieniądze i jeszcze się wzbogacić.
   - Zawodowo może przesada. W szachach należy zwracać tylko uwagę na to co niewidoczne i mało oczywiste. Szachy to życie i walka. Bitewny kurz i koński pot – powiedział nieznajomy uśmiechając się. Zgromadzeni wokół stolika staruszkowie, którzy porzucili swe rozgrywki, aby obejrzeć przebieg tej niesamowitej partii przyznali mu rację wybuchając śmiechem.
   - Kiedy przyjdzie pan znowu? Spotykamy się tu co drugi dzień po śniadaniu, gdy tylko jest pogoda – powiedział Wiesiek.
   - Nie będę przychodził często proszę być spokojnym – powiedział nieznajomy mężczyzna i odszedł bez słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj