wtorek, 19 kwietnia 2016

Tylko ten żal

Nie byłoby pewnie całego zamieszania, gdyby burmistrz Parczewa – Paweł Kędracki nie zamieścił na swoim facebookom profilu zdjęć z uroczystych obchodów kolejnej rocznicy Powstania Styczniowego. Nie oparem się pokusie i napisałem pod jedną z fotografii komentarz o tym, że w tym powstaniu brał udział mój praprapradziadek Jan Gogłuska, który jest pochowany na parczewskiej nekropoli. Nie minęła chwila, a odezwał się do mnie pewien Parczewiak o imieniu Andrzej, z którym odbyliśmy krótką acz pasjonującą wymianę poglądów. Okazało się, że grobu dziadka już nie ma i że jest to wielka strata dla lokalnej społeczności. Po prostu miejsce zajął ktoś inny. Podobno rodzina. Wstyd się przyznać, ale nie potrafiłem z pamięci odtworzyć genealogicznego związku z dziadkiem – powstańcem. Bez wizyty u ojca się nie obeszło. Ten pamiętał wszystko. Jego matka Wiktoria z domu Gogłuska była córką Piotra, ten z kolei był synem Jana juniora, który miał brata Ludwika i obaj byli synami Jana powstańca.
Zapytałem o pochowanego w tym miejscu człowieka czy może być on naszą rodziną. „Mój Boże, to Andrzej nie żyje?” – powiedział tato. Okazało się, że pochowany w mogile moich przodków mężczyzna był kolegą z klasy mojego ojca. Dalsze poszukiwania wykazały, że to jednak bardzo daleka rodzina z innej linii. Panowie chodzili razem do klasy i znali się przez całe życie, a nie wiedzieli, że są dalekimi kuzynami. Wszystko jest w porządku, tylko mogiły pradziadka szkoda. Była otoczona metalowym płotkiem z biało-czerwonymi chorągiewkami, a harcerze i szkolna dziatwa przybywali tam jeszcze przed wojną aby składać kwiaty na mogile bohatera.
„Jest pewna sprawa” – powiedział ojciec gdy nieco ochłonął. W sylwestrową noc 1914 roku bawiący się niemieccy żołnierze podpalili kościół w Parczewie w którym biesiadowali - mówił tata. - Miasto było drewniane, więc z dymem poszła jego połowa. Gdy miejscowa ludność stanęła nieco na nogi, to postanowiła odbudować świątynię. Założono więc komitet, który zbierał pieniądze i finansował wszystko, od wynagrodzeń robotników, po zakup materiałów budowlanych. Komitet składał się z pięciu powszechnie szanowanych przedstawicieli lokalnej elity, którzy kasę zbierali do specjalnej skarbonki. Była to drewniana skrzynia z metalowymi okuciami i z dziurą w wieku. Zamknięta była na pięć kłódek, tak aby można było ją otworzyć tylko pięciu członków komitetu jednocześnie. Z datków udało się zbudować świątynię, która do dziś cieszy oczy miejscowych i przybyszów stając się wręcz symbolem Parczewa. 
„I teraz najciekawsze” – mówił tata – „Ja wiem gdzie jest ta skrzynia.”
Szybkie myślenie: można byłoby ją odnaleźć odrestaurować i znów powołać komitet, który zająłby się zbieraniem datków na remont kilkusetletniej modrzewiowej dzwonnicy, która jako jedyna przetrwała pożogę sprzed ponad stu lat. Nie mogłem spać pół nocy. Rano piszę do burmistrza i opisuję mu całą historię. Paweł był zachwycony. Zaczęły się poszukiwania. Po pewnym czasie okazało się, że skrzyni nie ma. Nowy właściciel posesji, na której była przechowywana przez prawie sto lat najprawdopodobniej użył jej jako opału i to całkiem niedawno. Nie miała żadnej materialnej wartości, ale sentymentalnie i jako świadek lokalnej historii była bezcenna. I w tym przypadku też nie można mieć do nikogo pretensji.

Tak odchodzą świadectwa dawnego świata: powoli i niepostrzeżenie i naprawdę trudno jest mieć do kogokolwiek pretensję. Tylko żal. Na szczęście po dziadku powstańcu pozostała tabliczka na nowej mogile i… ja, a po skrzyni na datki wspaniały kościół, który jest najlepszą pamiątką po jego budowniczych i fundatorach. Tylko ten żal na który nic nie można poradzić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj