niedziela, 30 stycznia 2022

Nasi idą czyli konwój wolności

Jedna z anegdot dotyczących Talleyranda mówi, że w czasie obrad francuskiego rządu, którego był premierem wychylił się przez okno i wykrzyknął: „nasi idą”. Za oknami szła rewolucyjna demonstracja, której celem było obalenie rządu. Geniusz tego ”łajna w jedwabnych pończochach” jest przedmiotem wielu legend jednak zdolność utrzymywania się przy władzy bez względu na to kto ją sprawuje do dziś wywołuje podziw.
W Kanadzie rozpoczął się długo oczekiwany bunt. Dziesiątki tysięcy ciężarówek w gigantycznym konwoju ruszyło no Ottawę. Super postępowy premier od razu dał dyla, ale protest poparł…Elon Musk. On już wie po której warto jest być stronie. Być może za chwilę za jego przykładem cały korporacyjny establishment zmieni poglądy i poprze demonstrantów, potem potępią winnych i wszyscy zatańczą wesołego oberka. Ważne, że kasa, która miała być na całej hucpie zarobiona została zarobiona i powstała przestrzeń dla kolejnych „mądrości etapu”. Kolejna upupiona rewolucja, kolejny bunt, który staje się mechanizmem legitymacji władzy. Rzecz jasna – tej prawdziwej. Po pozornym tryumfie nikt nie będzie przecież rozliczać starych rachunków i zaglądać za bardzo w zarejestrowane rozmowy telefoniczne.
Z jednej strony wygląda na to, że autorzy nowego porządku świata zdali sobie sprawę, że ponieśli fiasko. Po prostu nie wyszło. Straszak nie zadziałał. Nie tym razem. Wchodzimy w etap: ratujmy co się da, ale pewne przyczółki do kolejnego podejścia stworzenia globalnego zamordyzmu.
Jest też inna hipoteza. Kiedyś we wspomnieniach pewnego prominentnego działacza PZPR znalazłem intersujący fragment, w którym opisuje on w jaki sposób udało się spacyfikować antyradziecką demonstrację w Katowicach. Sposób jest prosty. W chwili, gdy powstaje spontaniczny ruch społeczny a nie wyłoniły się jeszcze elity tego ruchu, trzeba, aby przejęła go agentura. Historia pewnego związku zawodowego i jej charyzmatycznego przywódcy o pseudonimie Bolek to podręcznikowy przykład tego podejścia.

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Powieść za trzy grosze

    Pamiętam jakby to było wczoraj, bo dziwne zjawiska pamięta się długo. Dziwne było to, że Philip przyszedł do mnie do biura choć zwykle tego nie robił i wolał załatwić wszystkie sprawy przez telefon. Dziwna była też pora jego wizyty. Aby być u mnie o 9.30 musiał wstać przynajmniej godzinę wcześniej, a była to pora, o której niekiedy kładł się spać. Bez słowa wskoczył na fotel stojący naprzeciwko mojego biurka.
   - Mam świetny pomysł na powieść – powiedział i wyciągnął ze stojącej na biurku skrzynki papierosa.
  - Kolejną? – odpowiedziałem także bez słowa przywitania tak jakbyśmy kontynuowali przed chwilą przerwaną rozmowę. Wiedziałem, że albo rzeczywiście ma genialny pomysł albo bardzo potrzebuje pieniędzy. On zawsze potrzebował pieniędzy.
  - Tak, kolejną ale to całkiem coś innego niż to co do tej pory napisałem – rozglądał się nerwowo najwyraźniej szukając zapalniczki. Gdy w końcu podałem mu ogień zaciągnął się głęboko.
 - Myślisz, że przebijesz „Człowieka z wysokiego zamku”? – zapytałem chcąc jako wydawca pokierować rozmowę na tory bardziej biznesowe choć i tak wiedziałem, że nie ominie mnie wysłuchanie przynajmniej zarysu fabuły i trudne negocjacje o wielkość kolejnej zaliczki. Miałem słabość do tego wariata i on o tym doskonale wiedział. Choć muszę przyznać, że przed kilkoma spektakularnymi sukcesami wydawniczymi to ja powszechnie uchodziłem za wariata. Ostatecznie mogłem uchodzić za mecenasa dziwnego pisarza, którego utwory były zbyt ambitne dla przeciętnego czytelnika, a jednocześnie zbyt banalne dla wyrafinowanej śmietanki literackiej kształtującej gusta głównego nurtu odbiorców. W ogóle cały nurt fikcji naukowej wydawał się wtedy co najwyżej szybko przemijającą kolejną mutacją prostych czytadeł. Ale czy kino nie było na początku niczym innym jak ruchomymi obrazami wyzwalanymi na prześcieradle, jarmarczną rozrywką, ciekawostką za drobniaki? Wiedziałem, że byliśmy dopiero w połowie drogi i jeszcze za naszego życia z kategorii czytadeł umilających czekanie na autobus staniemy się częścią kultury wysokiej. Philip wiedział to także. Jednak jego zdaniem awans całego nurtu, który reprezentowaliśmy wynikać będzie bardziej z upadku jej wysokości kultury, niż będzie rezultatem naszej mozolnej wspinaczki. Na razie jednak w oczekiwaniu na splendory i duże pieniądze musieliśmy mieć na życie i opłacenie rachunków. Tu także ze strony Philipa i innych autorów można było liczyć na pewnego rodzaju zrozumienie. Co poradzić, gdy historie same cisną się do głowy? - powtarzali czasami. W końcu ślęczenie przy maszynie do pisania jest lesze od wielu innych słabo płatnych prac. 

    Siedzieliśmy w milczeniu tak jakby moje wcześniejsze pytanie nie zasługiwało na odpowiedź, a żaden z nas nie miał odwagi porozmawiać o kwestiach zasadniczych. W końcu nie wytrzymałem.
    - No to co to? Ile to będzie miało stron, na kiedy skończysz i ile chcesz zaliczki?
    - A nie interesuje cię o czym będzie?
   - To także, bo muszę oszacować ryzyko ale najpierw musze wiedzieć jakie koszty poniosę. Duże rzecz wymaga więcej papieru, prac edytorskich i wydłuża termin wydania ale ludzie są skłonni za taką książkę zapłacić znacznie więcej - powiedziałem niczym automat rzeczy z których od doskonale zdawał sobie sprawę.
    - Myślę, że około trzystu stron maszynopisu, będzie gotowe w przyszłym miesiącu, a jakoby dostał tysiąc dolarów to na pewno bym się nie obraził. Sam wiesz, że pusty żołądek to najlepsza motywacja.
    - To teraz powiedz co wymyśliłeś.
    - Wiesz, że z tym mam największy problem ale spróbuję. Wszystko zaczyna się od pojawienia się wirusa przypominającego grypę. Nie wiem jeszcze w której części świata dojdzie pierwszej infekcji, ale to mało istotne. Najważniejsze, że wirus stanowi zagrożenie dla całej ludzkości. Rozważam nawet, że został skonstruowany sztucznie i wymknął się przez przypadek. Wirus działa w ten sposób, że osłabia organizm dzięki czemu ludzie umierają na inne choroby. Bardzo szybko przemysł farmaceutyczny wykorzystuje dla siebie szansę, bierze nie do końca zbadaną technologię i wszystkim rządom na świecie wciska szczepionki. Jednocześnie uruchomiona jest wielka machina propagandowa zmuszająca ludzi do szczepień i odbierająca ludziom podstawowe prawa i imię walki z bezprecedensową plagą. Rzecz w tym, że plagi nie ma. Znaczy jest ale nie jest tak złośliwa jak się pierwotnie wydawało. O więcej kolejne mutacje wirusa gwarantują łagodny przebieg choroby i dają odporność. Pojawia się nawet hipoteza, że do właśnie firmy farmaceutyczne skonstruowały wirusa po to aby zarobić lecz nikt nie spodziewał się skali zjawiska. Pojawia się przedziwna spirala wypadków. Nikt z rządzących nie chce się przyznać do błędu, a skorumpowani naukowcy i media podsycają stan zagrożenia. Pojawiają się faszyzm sanitarny w którym niezaszczepiani bezwartościową teoretycznie dobrowolną szczepionką tracą wszelkie prawa. W ten sposób władze chcą odwrócić uwagę od swoich błędów i oddalić kwestie ewentualnego postawienia ich przed odpowiedzialnością. Rodzi się nowa forma totalitaryzmu w którym demokratycznie wybrane władze widzą jedyną drogę do uniknięcia odpowiedzialności. Szaleją kryzysy i świat pogrąża się w chaosie. I tu rozpoczyna się akcja. Zwykli bohaterowie odkrywają przed czytelnikiem to co wydarzyło się dotychczas, a jednocześnie wprowadzają go do świata bieżących wyborów. Rzecz w tym, że epidemia schodzi na plan dalszy. Ludzie dzielą się na lojalnych i nielojalnych wobec władz i ich bzdurnych zaleceń i decyzji. Bankructwo państw staje się faktem. W wielu miejscach na świecie dotychczas dostatnich pojawia się głód. Dla wszystkich jasne staje się, że potrzebny jest nowy ład. I taki powstaje. Jedyną odpowiedzią jest prawdziwy globalny komunizm kierowany przez kilka korporacji, zresztą tych samych, które rządom sprzedawały szczepionki i lekarstwa. Tylko ci ludzie mają siły i środki aby wprowadzić jakikolwiek porządek. Wszyscy ludzie stają przed ostatecznym wyborem czy poprzeć nowy świat czy z uporem maniaka tkwić w tym starym. I to jest zasadnicza część fabuły.
    - A jak nie poprą to co?
    - Jak zwykle z komunistami – dół z wapnem.
    - Ty i te twoje komunistyczne fobie. Już raz oskarżyłeś Lema o to że jest bolszewicką organizacją - powiedziałem.
    - A nie jest? – żywo zareagował Philip – ten jowialny człowieczek to przecież tylko marionetka.
    - No dobra. Co będzie dalej?
   - A skąd mam wiedzieć? Jeszcze przecież nie napisałem tej książki. Nie wiem do jakiego miejsca doprowadzi mnie moja intuicja.
    - Musi być jakaś nadzieja, jakaś puenta. Przecież całego świata nie można zmienić w jeden wielki łagier i zabrać wszystkim cały dobytek.
    - Jak to nie można. A Kambodża? Hodowla nowego człowieka wymaga ofiar. Będzie to chów bardziej klatkowy niż hodowla na wolnym wybiegu, ale przez wiele dekad wcześniej przygotowywano ludzkość do ostatecznej jej klęski. Przez dekady po woli spiłowywano pazury ewentualnego buntu pozbawiając ludzi wartości, wierzeń i odpowiedzialności za swój los. Ta powieść będzie ekstrapolacją tego co teraz widzimy za oknami. Na naszych oczach każdy wolny człowiek stanie się niewolnikiem, a każdy niewolnik karykaturą wolności.
    - Może masz jednak jakiś pomysł na optymistyczne zakończenie?
    - Tak. Taki jak zawsze – przewidywalny. Bunt po dopełnieniu się utopi, kiedy dla wszystkich stanie się jasne, że uczestniczą w szaleństwie. Sami wtedy wrócą do starych sprawdzonych rozwiązań. Z zakamarków najciemniejszych lochów wygrzebią ostatnich kapłanów starej wiary, po to aby przy blasku świec na ruinach dawnej świątyni wyświęcili przywódcę buntu na króla. Od tej chwili wszystko stanie się już proste. Zachowam jednak w książce kilka niezdobytych twierdz, górzystych państewek składających się z wolnych chłopów tak odległych i tak kłopotliwych w podboju, że nowy ład zostawi je swojemu losowi. To one będą wzorcem starego porządku, który ostatecznie zwycięży gdy elektronowy mózg któregoś dnia odmówi posłuszeństwa i nie wyda rozkazów.

    Skończył. Bez słowa wyjąłem książeczkę czekową i wypisałem w niej kwotę. Dając mu czek wiedziałem, że nie napisze tej powieści choć gdyby powstała i tak bym jej nie wydał. Teraz tego żałuję. Gdy przyszedł któregoś razu z pomysłem na książkę o androidach też pukałem się w czoło, a potem przyszedł kontrakt na ekranizację, która ustawiła nas do końca życia. I pomyśleć, że Philip potrafił takie historie wymyślać za każdym razem gdy brakowało mu pieniędzy. 



Pamięci
Andrzeja Sokołowskiego

czwartek, 6 stycznia 2022

Ukryta ręka wajchowego

Nie jestem jeszcze chyba na etapie, w którym należałoby w sposób zwięzły podsumować swoje życie, ale okoliczności sprawiły, że zacząłem zastanawiać się nad swoją przeszłością. Nazbierało się tego trochę - nie powiem. Tak się złożyło, że opatrzność doprowadziła do sytuacji, że udało mi się znaleźć dość często w sytuacjach, gdy moje koncepcje zyskiwały zwolenników i zmieniały się w intrygujące projekty, których zdecydowana większość skończyła się… klęską lub totalnym wypaczeniem. Ale nie przyspieszajmy finału całej opowieści. Faktem jednak jest, że wszystko co drogi czytelniku przeczytasz poniżej wydarzyło się naprawdę. To co opisze może wydawać się szczytem naiwności lub czystym frajerstwem jednak ja zawsze stałem na stanowisku, że życie jest zbyt krótkie i że trzeba po sobie pozostawić jak najwięcej dobra. Nigdy nie interesowały mnie pieniądze, poza tymi niezbędnymi do egzystencji siebie i najbliższych. Dom wybudowałem własnymi rękami, a do tej pory nie mam potrzeby posiadania wypasionych samochodów. Pracę swoją traktowałam jak publiczną misję. Gdyby ktoś zwolnił mnie z tego obowiązku pewnie zacząłbym robić interesy, ale skoro byłem tam gdzie byłem musiałem oddać społeczeństwu wszystkie swoje talenty.

Wszystko zaczęło się jeszcze na studniach, gdy mój przyjaciel miał przyjaciela a ten pieniądze do wydania na projekt badawczy. I wtedy pojawiłem się ja: czyli wtedy jeszcze młody naiwny, potrafiący za niewielkie pieniądze zrobić coś, za co wyspecjalizowane firmy wzięłyby krocie. Po przeprowadzonych badaniach powstał raport z badań wydany w formie książkowej, ale anonimowo, bo miał on wyłącznie charakter techniczny: same wykresy i tabele z prezentacją wyników. Raporty takie wypluwa niemal automatycznie pakiet statystyczny więc to on był bardziej autorem tego czegoś niż ja. Raport wtedy – ponad 20 lat temu wywołał niemałe zamieszanie i był potem powielany jako materiał źródłowy w innych pracach. Poprosiliśmy od jego recenzję znanego nam naukowca, którego uważałem wtedy za coś w rodzaju autorytetu. Jakież było moje zdziwienie gdy po blisko 20 latach, ów raport znalazł się na liście dorobku naukowego owego naukowca. Jak widać nie tylko Bajer Full potrafi zgłosić do ZAIKSu nie swoje piosenki. Szkoda, że empiryczny dowód na mechanizmy działania polskiej nauki dodarły do mnie tak późno. Jednak to wszystko tylko preludium. 

Po pewnym czasie od kiedy zacząłem już pracować jako etatowy urzędnik do mojego szefa przybyło dwóch dżentelmenów z propozycją nie do odrzucenia. Jeden jest dziś szefem świetnie działającej organizacji zajmującej się utylizowaniem pieniędzy podatnika na rzeczy nikomu do niczego nie potrzebne, a drugi choć w podeszłym już wieku uchodzi za sumienie prawicy. Panowie ci powiedzieli, że potrzebna jest strategia opisująca rozwój mojej okolicy w oparciu o sieci, informacje i zdalne załatwianie spraw. Ponieważ panowie byli wybitnymi ekspertami przedstawili okrągłą sumę, która zapierała wtedy dech w piersiach. Cóż było robić? Przecież bez takiego dokumentu "Łunia" nie da ani złamanego Euro… Wtedy ja zgłosiłem się na ochotnika i powiedziałem, że napiszę taki kwit i to w godzinach pracy o ile do moich dotychczasowych obowiązków zostanie przydzielona dodatkowa osoba. Tak się stało, co zapewniło mi niezłą zabawę na kilka miesięcy. Jednym z podstawowych celów dokumentu było wybudowanie super nowoczesnej sieci światłowodowej, która z założenia miała stać się źródłem koniunktury dla lokalnych operatorów mogących w oparciu o nią świadczyć dalsze usługi. Powstał nawet projekt studyjny, który określał jak i za ile należy taką sieć wybudować. Potem projekt stałe się elementem większego "Misia" i ktoś za niego wziął drugi raz pieniądze, nim międzyczasie ktoś inny nie podjął decyzji, że zamiast budować sieć trzeba rozdać kasę gminom na zakup komputerów… Gdy po wielu latach powstała sieć to nie było już lokalnych operatorów, tylko korporacyjne macki. Ale przedtem sieć powstała i była konferencja podsumowująca projekt, na którą mnie nie zaproszono. Wcześniej organizatorzy konferencji postanowili poświęcić mi i mojej pionierskiej pracy nawet prezentację, ale rządzący wtedy marszałek kategorycznie zakazał i nakazał wymazać mnie z historii. Na szczęście o nim historia już zapomniała.

W międzyczasie tak się poskładało, że wraz z kolegą napisaliśmy projekt w oparciu o mój pomysł. Chodziło o wymyślenie marki regionalnej, która miała z założenia miała stanowić nowe kryterium wyboru produktów na rynku lokalnym. Chodziło o to, że ludzie idąc do sklepu kierują się wyborem typu: tanie – drogie lub niskiej – wysokiej jakości. Przy proponowanym podejściu mogliby wybierać między wyprodukowane w regionie lub poza nim. Prawo do specjalnego znaku miał mieć każdy kto zarejestrował firmę w regionie. I się zaczęło…. Na obradach Zarządu Województwa wicemarszałek rodem z Samoobrony powiedział, że gdyby było otwarte okno „to wypierdoliłby” ten projekt przez owe okno. W akcie desperacji zapytałem Zarząd Województwa jaka jest ich polityka i że odpowiedziało mi milczenie.

– Jeśli powiedzą mi panowie jaka jest wasza polityka – ciągnąłem kopany pod stołem przez kolegów – to ja napiszę takie projekty. Więc jeszcze raz jaka jest wasza polityka panowie. Słucham. Znów odpowiedziało mi milczenie. Zreferowałem więc projekt po czym bez słowa komentarza Zarząd postanowił skierować projekt do realizacji. Potem gdy projekt uzyskał finansowanie do władzy doszła Platforma, która zmieniła zapisy projektu w taki sposób, że owa marka regionalna miała dotyczyć tylko kilku firm rocznie tworząc w efekcie regionalny klub przyjaciół i znajomych królików, a nie realny instrument przełamywania peryferyjności i wywoływania koniunktury gospodarczej. 

Podobny los spotkał projekt na portal gospodarczy, który miał integrować naukę i biznes i tworzyć nowe modele biznesowe oraz projekt realizowany przez Urząd Miasta obok mojej wioski. Chodziło o projekt „Miasto Wiedzy”, który miał funkcjonalnie doprowadzić do funkcjonalnej integracji uczelni w mieście w wyniku czego powstałby największy w Polsce „wirtualny” uniwersytet, integrujący rozproszone potencjały. W ramach projektu miał powstać program i konsensus jak to zrobić aby student jednego uniwersytetu mógł na przykład uczestniczyć i zaleczać zajęcia w innej uczelni. Oczywiście tak naprawdę chodziło o badania i integracją potencjału badawczego, ale mniejsza o to. Niestety w dzisiejszych czasach wszystko trzeba tłumaczyć obrazkami. Nic z tego nie wyszło, gdyż władzę z mieście obok miej wioski na skutek subtelnej intrygi przejął prezydent z PO. Zmienili oni zapisy tego projektu tak, że zakończył się wesołym oberkiem i z pierwotnych planów nic nie pozostało. Po wielu latach gdy w pracy odebrałem telefon i przedstawiłem się dzwoniąca pani z jednej z uczelni powiedziała:

- A, to pan chciał połączyć kiedyś uczelnie. Szkoda, że nic z tego nie wyszło – rzeczywiście szkoda.

Nie co inny los spotkał projekt „Regionalny system współpracy” w którym naukowcy rozwiązywali utylitarne problemy w przedsiębiorstwach. Projekt cieszył się tak dużym powodzeniem, że gwardia hunwejbinów nie mogła go rozwalić. 

Oczywiście nie sposób opisać wszystkich zainicjowanych i rozpoczętych przedsięwzięć. Była strategia budowy przewagi konkurencyjnej regionu, której decydenci nie chcieli, była strategia sytemu informacji przestrzennej – wyprzedzająca o lata świetlne pomysł map od googla, która po powstaniu została przez władzę zignorowana. Była strategia telemedycyny powstała przy współpracy z UMCS, która także została przez wszystkich – a szczególnie przez decydentów zignorowana. Było także totalne curiosum projekt forsightowy, który upadł tylko dlatego, że wykonawca który wygrał przetarg nie wiedział co się do niego mówi.

Potem gdy zmieniłem pracę robiłem to samo: jako etatowy strateg szukałem konkurencyjnych przewag i uruchamiałem projekty na innowacyjne przedsięwzięcia. Jedno z nich dotyczyło konstrukcji ładowarki do samochodów eklektycznych, którą mógł produkować każdy. Grant przyznany projekt się toczy i nagle – pozamiatane. Dopiero potem w Programie Odbudowy KE napisało, że chce za pieniądze od lichwiarzy postawić na terytorium UE milion ładowarek. Przecież nie po to ktoś chodził, tupał i wydeptywał ścieżki aby gdzie w peryferyjnym kraju, w mieście na zadupiu paru wariatów rozwaliło taki piękny interes. 

Co łączy te wszystkie porażki? Nie tylko kaskadowa niekompetencja i obawa przed zmianą mogącą pozbawić różnych ludzi ich „okopów”, stref względnego komfortu. Wszystkie te przedsięwzięcia łączy jedno: nie będzie żadnych innowacji w skolonizowanym kraju, który nie ma dywizji i zagraża interesom korporacji. Nie będzie innowacji w kraju przesiąkniętym agenturą i armią pożytecznych idiotów. W takim kraju będzie tylko atrapa i żadnych rodzimych technologii. W kraju, w którym każdy z uczelni lub z państwowej dużej firmy może wynieść wszystko i uruchomić formę na szwagra nigdy nie będzie prawdziwej konkurencyjnej przewagi. Szkoda, że naiwnie z uporem znosiłem te nauczki za każdym razem żywiąc nadzieję, że tym razem wyjdzie… I wciąż mam nadzieję, że wyjdzie.

Gdy po odzyskaniu przez Algierię niepodległości opuściła nią Francuzka administracja, na drugi dzień ich miejsce zajęli Algierczycy z automatu tworząc nową biurokratyczną kastę, która blokowała wszelkie reformy. Nowi bezrefleksyjnie weszli w stare buty kolonialistów. Gdy wyzwoleni przez amerykańskich abolicjonistów czarni niewolnicy z plantacji trafili do Afryki i zasiedlili utworzone dla nich państwo Liberia, niemal natychmiast poubierali się w wytworne stroje i z tubylczych Afrykanów uczynili swoich niewolników. I w jednym i w drugim przypadku władzę przejęli ludzie, którzy znali tylko jeden system i tylko w nim potrafili funkcjonować. Dlatego prawdziwa reforma wymaga nowych struktur nowej wizji i nowych form jej realizacji. W przeciwnym razie na dodatek bez realnej suwerenności będziemy dalej tkwili w starym systemie. Sprytni byli komuniści, przekazując władzę w 1989. PRL przetrwał dłużej niż mówią podręczniki historii.

środa, 5 stycznia 2022

Jeżeli


Rudyard Kipling "Jeżeli"

Jeżeli spokój zachowasz, choćby go stracili
ubodzy duchem, ciebie oskarżając;
jeżeli wierzysz w siebie, gdy inni zwątpili,
na ich niepewność jednak pozwalając.
Jeżeli czekać zdołasz, nie czując zmęczenia,
samemu nie kłamiesz, chociaż fałsz panuje,
lub nienawiścią otoczony, nie dasz jej wstąpienia,
lecz mędrca świętego pozy nie przyjmujesz.

Jeżeli masz marzenia, nie czyniąc ich panem,
jeżeli myśląc, celem nie czynisz myślenia,
jeżeli triumf i porażkę w życiu napotkane
jednako przyjmujesz oba te złudzenia.
Jeżeli zniesiesz, aby z twoich ust
dla głupców pułapkę łotrzy tworzyli,
lub gmach swego życia, co runął w nów,
bez słowa skargi wznieść będziesz miał siły.

Jeżeli zbierzesz, coś w życiu swym zdobył,
i na jedną kartę wszystko to postawisz,
i przegrasz, i zaczniesz wieść żywot nowy,
a żal po tej stracie nie będzie cię trawić.
Jeżeli zmusisz, choć ich już nie stanie,
serce, hart ducha, aby ci służyły,
a gdy się wypalisz, Wola twa zostanie
I Wola ta powie ci: "Wstań! Zbierz siły!"

Jeżeli pokory zniszczyć nie zdoła tłumu obecność,
pychy nie czujesz, z królem rozmawiając,
jeżeli nie zrani cię wrogów ni przyjaciół niecność,
i ludzi cenisz, żadnego nie wyróżniając.
Jeżeli zdołasz każdą chwilę istnienia
wypełnić życiem, jakby była wiekiem,
twoja jest ziemia i wszystkie jej stworzenia
I - mój synu - będziesz prawdziwym człowiekiem!



Nie wiem kto jest autorem przekładu, ale to prawdziwe mistrzostwo. Wiersz można czytać w nieskończoność za każdym razem odkryć w nim kolejne pokłady sensu i mądrości. 

wtorek, 4 stycznia 2022

Kawałek pustki

Wczoraj zmarł mój przyjaciel, któremu zawdzięczam bardzo wiele, a przede wszystkim w jakimś stopniu to kim jestem. Zaraził mnie wieloma pasjami i zawsze pozostanie częścią mnie. Chorował od dawna i wszyscy przyzwyczaili się już do tego, aż tu nagle ktoś przeciął nic jego życia i Andrzej odszedł do lepszego świata. Wydaje się, że nie trafił w swój czas i dołączył do grona tych wybitnych ludzi którym nawet nie dane było odkrycie i rozwinięcie swego olbrzymiego potencjału. Pamiętam wiele naszych rozmów, pamiętam że zawsze można było na niego liczyć. Dziś obumarł spory fragment mnie, ale chyba pora się do tego przyzwyczaić. Pytanie tylko, kto teraz będzie czytał tego bloga? Wypada wierzyć, że dalej będzie to robił On tylko już nie poprawi błędów i nie wejdzie ze mną w polemikę.

poniedziałek, 3 stycznia 2022

Kino korporacyjnego niepokoju

Obejrzałem film „Nie patrz w górę” i mam kilka refleksji. Nie wiem czy ktoś to zauważył, ale dla mnie cała narracja jest plagiatem wyśmienitej i proroczej książki Raspaila "Obóz Świętych". Mam nadzieję, że nikt nie potraktuje tej obserwacji jako spojlera, bo film obejrzeć warto. W filmie dwójka astronomów odkrywa zmierzającą ku ziemi kometę, która wywoła nieuchronną katastrofę ale wcześniej brutalnie rozlicza się ze zmorami naszych czasów, debilizmem elit i kretynizmem mas. Najbardziej zadziwia jednak, że film nakręcony za ciężką kasę przez wielkie medialne korporacje, krytykuje owe korporacje i ich relacje z patopolityką. Analogia do filmów mistrza Barei i ich rola jako wentyla bezpieczeństwa nasuwa się aż sama. „Lepiej niech się ludzie z nas śmieją i traktują nas z przymrużeniem oka niż mają kombinować jak nam poderżnąć gardło” - zdaję się mówić podobnie jak partyjni dygnitarze korpostratedzy odpowiedzialni za ten film. W tym kontekście film wieści, że z systemem jest coś nie tak, bo gdyby PRL był cool to nikt nie pozwoliłby nakręcić Misia czy Co mi zrobisz jak mnie złapiesz. Dziś ludzie myślą, że w PRL było śmiesznie, a wcale nie było. Zatem być może poprzez tego rodzaju nurt komiczno – rozliczeniowy ma na celu uwiarygodnić korporacyjny ściek i umieścić ich w awangardzie przemian? Być może niczym KGBiści 40 lat temu korpo decydenci postanowili właśnie obalić sami system którym kierują stymulując ruch rewizjonistyczny w stosunku do rzeczywistości. Znaczy to tylko tyle, że jest jeszcze gorzej niż myślałem. Aluzje do fiaska korono-straszaka wydają się być także bardzo widoczne. 

Ten film poza jego wysoką jakością techniczną i artystyczną, przypomina przede wszystkim puszczenie bąka w dobrym towarzystwie. Smród się roznosi ale nikt nie mówi przepraszam. Panuje taka dziwna niezręczność. Jeśli za chwilę rozlegną się inne tego rodzaju pierdy będą mówiły nam przede wszystkim jedną prawdę, że jako zbiorowość pozbawiona zasad, moralności i wypinająca się na prawdę właśnie jesteśmy niczym innym jak tylko bandą kretynów.