Nie jestem jeszcze chyba na etapie, w którym należałoby w sposób zwięzły podsumować swoje życie, ale okoliczności sprawiły, że zacząłem zastanawiać się nad swoją przeszłością. Nazbierało się tego trochę - nie powiem. Tak się złożyło, że opatrzność doprowadziła do sytuacji, że udało mi się znaleźć dość często w sytuacjach, gdy moje koncepcje zyskiwały zwolenników i zmieniały się w intrygujące projekty, których zdecydowana większość skończyła się… klęską lub totalnym wypaczeniem. Ale nie przyspieszajmy finału całej opowieści. Faktem jednak jest, że wszystko co drogi czytelniku przeczytasz poniżej wydarzyło się naprawdę. To co opisze może wydawać się szczytem naiwności lub czystym frajerstwem jednak ja zawsze stałem na stanowisku, że życie jest zbyt krótkie i że trzeba po sobie pozostawić jak najwięcej dobra. Nigdy nie interesowały mnie pieniądze, poza tymi niezbędnymi do egzystencji siebie i najbliższych. Dom wybudowałem własnymi rękami, a do tej pory nie mam potrzeby posiadania wypasionych samochodów. Pracę swoją traktowałam jak publiczną misję. Gdyby ktoś zwolnił mnie z tego obowiązku pewnie zacząłbym robić interesy, ale skoro byłem tam gdzie byłem musiałem oddać społeczeństwu wszystkie swoje talenty.
Wszystko zaczęło się jeszcze na studniach, gdy mój przyjaciel miał przyjaciela a ten pieniądze do wydania na projekt badawczy. I wtedy pojawiłem się ja: czyli wtedy jeszcze młody naiwny, potrafiący za niewielkie pieniądze zrobić coś, za co wyspecjalizowane firmy wzięłyby krocie. Po przeprowadzonych badaniach powstał raport z badań wydany w formie książkowej, ale anonimowo, bo miał on wyłącznie charakter techniczny: same wykresy i tabele z prezentacją wyników. Raporty takie wypluwa niemal automatycznie pakiet statystyczny więc to on był bardziej autorem tego czegoś niż ja. Raport wtedy – ponad 20 lat temu wywołał niemałe zamieszanie i był potem powielany jako materiał źródłowy w innych pracach. Poprosiliśmy od jego recenzję znanego nam naukowca, którego uważałem wtedy za coś w rodzaju autorytetu. Jakież było moje zdziwienie gdy po blisko 20 latach, ów raport znalazł się na liście dorobku naukowego owego naukowca. Jak widać nie tylko Bajer Full potrafi zgłosić do ZAIKSu nie swoje piosenki. Szkoda, że empiryczny dowód na mechanizmy działania polskiej nauki dodarły do mnie tak późno. Jednak to wszystko tylko preludium.
Po pewnym czasie od kiedy zacząłem już pracować jako etatowy urzędnik do mojego szefa przybyło dwóch dżentelmenów z propozycją nie do odrzucenia. Jeden jest dziś szefem świetnie działającej organizacji zajmującej się utylizowaniem pieniędzy podatnika na rzeczy nikomu do niczego nie potrzebne, a drugi choć w podeszłym już wieku uchodzi za sumienie prawicy. Panowie ci powiedzieli, że potrzebna jest strategia opisująca rozwój mojej okolicy w oparciu o sieci, informacje i zdalne załatwianie spraw. Ponieważ panowie byli wybitnymi ekspertami przedstawili okrągłą sumę, która zapierała wtedy dech w piersiach. Cóż było robić? Przecież bez takiego dokumentu "Łunia" nie da ani złamanego Euro… Wtedy ja zgłosiłem się na ochotnika i powiedziałem, że napiszę taki kwit i to w godzinach pracy o ile do moich dotychczasowych obowiązków zostanie przydzielona dodatkowa osoba. Tak się stało, co zapewniło mi niezłą zabawę na kilka miesięcy. Jednym z podstawowych celów dokumentu było wybudowanie super nowoczesnej sieci światłowodowej, która z założenia miała stać się źródłem koniunktury dla lokalnych operatorów mogących w oparciu o nią świadczyć dalsze usługi. Powstał nawet projekt studyjny, który określał jak i za ile należy taką sieć wybudować. Potem projekt stałe się elementem większego "Misia" i ktoś za niego wziął drugi raz pieniądze, nim międzyczasie ktoś inny nie podjął decyzji, że zamiast budować sieć trzeba rozdać kasę gminom na zakup komputerów… Gdy po wielu latach powstała sieć to nie było już lokalnych operatorów, tylko korporacyjne macki. Ale przedtem sieć powstała i była konferencja podsumowująca projekt, na którą mnie nie zaproszono. Wcześniej organizatorzy konferencji postanowili poświęcić mi i mojej pionierskiej pracy nawet prezentację, ale rządzący wtedy marszałek kategorycznie zakazał i nakazał wymazać mnie z historii. Na szczęście o nim historia już zapomniała.
W międzyczasie tak się poskładało, że wraz z kolegą napisaliśmy projekt w oparciu o mój pomysł. Chodziło o wymyślenie marki regionalnej, która miała z założenia miała stanowić nowe kryterium wyboru produktów na rynku lokalnym. Chodziło o to, że ludzie idąc do sklepu kierują się wyborem typu: tanie – drogie lub niskiej – wysokiej jakości. Przy proponowanym podejściu mogliby wybierać między wyprodukowane w regionie lub poza nim. Prawo do specjalnego znaku miał mieć każdy kto zarejestrował firmę w regionie. I się zaczęło…. Na obradach Zarządu Województwa wicemarszałek rodem z Samoobrony powiedział, że gdyby było otwarte okno „to wypierdoliłby” ten projekt przez owe okno. W akcie desperacji zapytałem Zarząd Województwa jaka jest ich polityka i że odpowiedziało mi milczenie.
– Jeśli powiedzą mi panowie jaka jest wasza polityka – ciągnąłem kopany pod stołem przez kolegów – to ja napiszę takie projekty. Więc jeszcze raz jaka jest wasza polityka panowie. Słucham. Znów odpowiedziało mi milczenie. Zreferowałem więc projekt po czym bez słowa komentarza Zarząd postanowił skierować projekt do realizacji. Potem gdy projekt uzyskał finansowanie do władzy doszła Platforma, która zmieniła zapisy projektu w taki sposób, że owa marka regionalna miała dotyczyć tylko kilku firm rocznie tworząc w efekcie regionalny klub przyjaciół i znajomych królików, a nie realny instrument przełamywania peryferyjności i wywoływania koniunktury gospodarczej.
Podobny los spotkał projekt na portal gospodarczy, który miał integrować naukę i biznes i tworzyć nowe modele biznesowe oraz projekt realizowany przez Urząd Miasta obok mojej wioski. Chodziło o projekt „Miasto Wiedzy”, który miał funkcjonalnie doprowadzić do funkcjonalnej integracji uczelni w mieście w wyniku czego powstałby największy w Polsce „wirtualny” uniwersytet, integrujący rozproszone potencjały. W ramach projektu miał powstać program i konsensus jak to zrobić aby student jednego uniwersytetu mógł na przykład uczestniczyć i zaleczać zajęcia w innej uczelni. Oczywiście tak naprawdę chodziło o badania i integracją potencjału badawczego, ale mniejsza o to. Niestety w dzisiejszych czasach wszystko trzeba tłumaczyć obrazkami. Nic z tego nie wyszło, gdyż władzę z mieście obok miej wioski na skutek subtelnej intrygi przejął prezydent z PO. Zmienili oni zapisy tego projektu tak, że zakończył się wesołym oberkiem i z pierwotnych planów nic nie pozostało. Po wielu latach gdy w pracy odebrałem telefon i przedstawiłem się dzwoniąca pani z jednej z uczelni powiedziała:
- A, to pan chciał połączyć kiedyś uczelnie. Szkoda, że nic z tego nie wyszło – rzeczywiście szkoda.
Nie co inny los spotkał projekt „Regionalny system współpracy” w którym naukowcy rozwiązywali utylitarne problemy w przedsiębiorstwach. Projekt cieszył się tak dużym powodzeniem, że gwardia hunwejbinów nie mogła go rozwalić.
Oczywiście nie sposób opisać wszystkich zainicjowanych i rozpoczętych przedsięwzięć. Była strategia budowy przewagi konkurencyjnej regionu, której decydenci nie chcieli, była strategia sytemu informacji przestrzennej – wyprzedzająca o lata świetlne pomysł map od googla, która po powstaniu została przez władzę zignorowana. Była strategia telemedycyny powstała przy współpracy z UMCS, która także została przez wszystkich – a szczególnie przez decydentów zignorowana. Było także totalne curiosum projekt forsightowy, który upadł tylko dlatego, że wykonawca który wygrał przetarg nie wiedział co się do niego mówi.
Potem gdy zmieniłem pracę robiłem to samo: jako etatowy strateg szukałem konkurencyjnych przewag i uruchamiałem projekty na innowacyjne przedsięwzięcia. Jedno z nich dotyczyło konstrukcji ładowarki do samochodów eklektycznych, którą mógł produkować każdy. Grant przyznany projekt się toczy i nagle – pozamiatane. Dopiero potem w Programie Odbudowy KE napisało, że chce za pieniądze od lichwiarzy postawić na terytorium UE milion ładowarek. Przecież nie po to ktoś chodził, tupał i wydeptywał ścieżki aby gdzie w peryferyjnym kraju, w mieście na zadupiu paru wariatów rozwaliło taki piękny interes.
Co łączy te wszystkie porażki? Nie tylko kaskadowa niekompetencja i obawa przed zmianą mogącą pozbawić różnych ludzi ich „okopów”, stref względnego komfortu. Wszystkie te przedsięwzięcia łączy jedno: nie będzie żadnych innowacji w skolonizowanym kraju, który nie ma dywizji i zagraża interesom korporacji. Nie będzie innowacji w kraju przesiąkniętym agenturą i armią pożytecznych idiotów. W takim kraju będzie tylko atrapa i żadnych rodzimych technologii. W kraju, w którym każdy z uczelni lub z państwowej dużej firmy może wynieść wszystko i uruchomić formę na szwagra nigdy nie będzie prawdziwej konkurencyjnej przewagi. Szkoda, że naiwnie z uporem znosiłem te nauczki za każdym razem żywiąc nadzieję, że tym razem wyjdzie… I wciąż mam nadzieję, że wyjdzie.
Gdy po odzyskaniu przez Algierię niepodległości opuściła nią Francuzka administracja, na drugi dzień ich miejsce zajęli Algierczycy z automatu tworząc nową biurokratyczną kastę, która blokowała wszelkie reformy. Nowi bezrefleksyjnie weszli w stare buty kolonialistów. Gdy wyzwoleni przez amerykańskich abolicjonistów czarni niewolnicy z plantacji trafili do Afryki i zasiedlili utworzone dla nich państwo Liberia, niemal natychmiast poubierali się w wytworne stroje i z tubylczych Afrykanów uczynili swoich niewolników. I w jednym i w drugim przypadku władzę przejęli ludzie, którzy znali tylko jeden system i tylko w nim potrafili funkcjonować. Dlatego prawdziwa reforma wymaga nowych struktur nowej wizji i nowych form jej realizacji. W przeciwnym razie na dodatek bez realnej suwerenności będziemy dalej tkwili w starym systemie. Sprytni byli komuniści, przekazując władzę w 1989. PRL przetrwał dłużej niż mówią podręczniki historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj