sobota, 26 marca 2016

Dylematy

No i znów huknęło i dmuchnęło, tym razem w Brukseli. Znów będą masze, protesty, lamenty i.... nic. Pytanie kiedy liderzy zachodnich społeczeństw wyciągnął z zaistniałej sytuacji jakieś wnioski? Pewnie nie prędko. Tak więc jak przewidywałem wszystko zmierzać może w dwóch kierunkach: budowy państwa totalnego, któremu obywatele dadzą dobrowolnie władzy kolejne obszary wolności w trosce o swoje bezpieczeństwo, lub ideologicznego przewrotu, który zaowocuje trudną ale sukcesywną deportacją całych islamskich społeczności z terpenu Zachodniej Europy. W interesie rządzących obecnie Europą lewicowych elit jest oczywiście pierwsze rozwiązanie. Zdecydowana większość Belgów czy Francuzów z wypranymi do cna mózgami także będzie wolała to „mniejsze zło” i zdecyduje się nawet na poparcie polityki apartheidu, która i tak zaczyna być faktem. O, przepraszam, przecież to nie może się tak nazywać. Nazwą to „polityką nieprowokacyjnego współistnienia”, czy jakoś tak, ale efekt będzie identyczny. Mury oddzielą islamskie dzielnice od reszty społeczeństwa. A to spowoduje, że przy panującym tam przyroście naturalnym za dwa pokolenia rodowici Francuzi czy Belgowie w swoich ojczyznach stanowić będą mniejszość. Uśpienie konfliktu i policyjna prewencja sprawą bowiem, że system i jego troska będzie wydawał się potrzebny jak nigdy dotąd. Drugie rozwiązanie w postaci możliwego jeszcze ideologicznego przewrotu na zachodzie poprzedzone likwidacja socjalu i uznaniem islamu za religię zbrodniczą byłoby oczywiście bardziej racjonalne, ale raczej wykluczone. Tak więc za chwilę na ulicach Warszawy będzie można dość często usłyszeć język Francuzki. Najlepszym dowodem na to jest mój sąsiad zza płotu– emerytowany nauczyciel z południa Francji, który zdecydował się osiedlić w Polsce nie tylko ze względu na niskie ceny nieruchomości. Nasze szczęście w nieszczęściu polega na tym, że nie musimy mieć tego typu dylematów. Pomimo intensywnej propagandy antynarodowej i antykatolickiego prania mózgów wciąż pozostajemy organizmem zwartym i tego należy bronić ponad wszystko. 
W świetle jednak nagłego rosyjsko – amerykańskiego zbliżenia, które ma powstrzymać gospodarczą ekspansję Chin, dylematy kilku krajów Europy z nadmierną liczbą obcych kulturowo przybyszów wydają się zjawiskiem marginalnym. W przeciągu kilku lat Chiny nie będą miały wyjścia i zmuszone zostaną do prewencyjnego ataku chyba, że międzyczasie coś się zmieni. Obecna sytuacja Chin wydaje się tożsama do tej, w jakiej znalazła się Japonia przed atakiem na Perl Harbor. Blokada surowcowa jaką wprowadzili Amerykanie zmusiła ich do uderzenia. Chiny z rozpędzonym przemysłem ale odcięte od rynków zbytu znajdą się przed podobnym dylematem: albo poddać się i uznać prymat USA, albo wywalczyć sobie przestrzeń i dostęp do międzynarodowego handlu. Podobnie jak w przypadku tzw. „uchodźców” i zachodnich elit wybór Chińczyków wydaje się tylko teoretyczny. To oczywiście jeszcze potrwa, ale lont do wielkiej wojny już płonie. Co za zmianę frontu dostała Rosja? Na razie nie wiadomo, ale można się domyślać. 
W świetle tego nie powinien dziwić fakt, że pani premier wbrew wcześniejszym deklaracjom zapowiedziała, że nasz kraj żadnych „terrochodźców” nie przyjmie i już. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że mamy silną władzę, co się Europy nie lęka. A być może pospawa taka wynika to bardziej z realnej słabości Europy? Nie wiem. Wiem natomiast, że może to być ostatni akord naszej i tak wątłej suwerenności zanim dokona się na naszym gruncie jakaś radykalna zmiana. Być może pani premier wie już, że to my mamy być dla Rosjan prezentem za „usługi” oddane Amerykanom? Bez względu na to i tak utrzymanie wewnętrznego bezpieczeństwa i kulturowej tożsamości jest bezdyskusyjny fundamentem i granicę, której przekroczyć nie można. W tej kwestii nie ma nawet teoretycznie żadnego dylematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj