Nie ma co ukrywać: film o Lutrze Grzegorza Brauna jest dla mnie wydarzeniem końca mijającego dziś roku.
... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
niedziela, 31 grudnia 2017
niedziela, 10 grudnia 2017
A co jeśli?
Współczesna polityka jak nigdy chyba dotąd w dziejach stanowi globalny system naczyń połączonych. To co piszę poniżej to tylko jeden z wielu możliwych długofalowych scenariuszy. A co jeśli mamy z elementem geopolitycznej układanki lub z „pułapką” w którą wpadliśmy?
Prezydent Donald Trump uznał kilka dni temu Jerozolimę za stolicę państwa Izrael. Wiadomo było, że wywoła to w tym kraju wzrost napięcia i niezadowolenie nie tylko Palestyńczyków, ale także całego świata arabskiego. Trump ewidentnie w jakimś celu dolał oliwy do ognia. Nie jest tajemnicą, że za środowiskami żydowskim prezydent USA nie przepada – zresztą z wzajemnością. Po cóż więc dolewać oliwy do ognia? USA od wielu lat wspierało Izrael militarnie (obywatele amerykańcy mają prawo służyć w izraelskiej armii co stanowi wyjątek) i finansowo (pokaźne dotacje budżetowe dla utrzymania „amerykańskiego przyczółka” na Bliskim Wschodzie). Pana Prezydenta zajmują bardziej sprawy Chińskie i perspektywa konfliktu z tym krajem więc musi przestać rozpraszać swój potencjał i skoncentrować się na wzmocnieniu swej pozycji na Pacyfiku, albo zrezygnować z roli światowego lidera ze wszystkimi tego konsekwencjami. USA musi zatem szybko (w perspektywie dwóch, trzech dekad) rozwiązać problem Bliskiego Wschodu i kosztownej na nim swojej obecności. W związku ze słusznością słynnych słów Jasira Arafata o tym, że Palestyńczycy w końcu pokonają Izrael przy pomocy swej najpotężniejszej broni czyli „macicy palestyńskiej kobiety” flanka ta po rozsądnych kosztach nie jest do utrzymania. Sytuacji demograficznej Izraela nie uratowała nawet ewakuacja radzieckich Żydów u schyłku ZSRR przy rzecz jasna wydatnej pomocy naszej bezpieki i powołanej do tego celu jednostki Grom. Trzeba po prostu systemowo ewakuować „naród wybrany” z „ziemi ojców”. Sprawę przyspiesza rzecz jasna rozwój irańskiego programu nuklearnego, który w przypadku powodzenia przyczyni się do znacznego zmniejszenia atrakcyjności „skrawka pustyni” z Jerozolimą pośrodku.
Przybywający do zachodnich krajów „uchodźcy” raczej generalnie nie kochają swoich gospodarzy. Szczególną niechęcią obdarzają za to żydowską diasporę, która zaczyna w krajach takich jak Belgia, Francja czy Niemcy czuć się coraz mniej komfortowo. Wypada więc się spakować i wyjechać. Tylko gdzie, gdy Izrael przestaje kusić swymi urokami?
Paradoksalnie nieprzejednana polityka polskiego rządu w sprawie uchodźców może być instrumentem stymulującym migrację do Polski obywateli Izraela, tym bardziej, że spora ich część ma podwójne, a więc i Polskie obywatelstwo. Od dawna mówi się o „wyspowym” osadnictwie Żydów w kosmopolitycznych miastach Europy Środkowej. W tych tradycyjnych enklawach "nowa szlachta" będzie czuła się w miarę bezpiecznie otoczona poddanym odpowiedniej tresurze "ludem tubylczym". Nie jest zatem wykluczone, że w pewnym momencie niepostrzeżenie jako wspólnota zostaniemy ugotowani niczym przysłowiowa żaba tym bardziej, że pewne działania w warstwie symbolicznej trwają już od dawna i to za pieniądze polskiego podatnika. Budowa Muzeum Żydów Polskich czy projekty kulturalne mające na celu wywołanie poczucia winy za niepopełnione zbrodnie zdają się układać w dalekosiężną precyzyjną strategię. Ale równie dobrze wcale nie musi się tak stać. Zachowanie własnego cywilizacyjnego dziedzictwa w tej sytuacji nie jest czczą gadaniną, ale podstawowym warunkiem przetrwania i rozwoju.
Nasze położenie między Rosją, a Niemcami wymaga poszukiwania sojuszników. Tak się złożyło, że jedynym gwarantem naszej geopolitycznej niezależności są w tej chwili USA. Czy naprawdę nie mamy wyboru i musimy na tym etapie się godzić na rolę przyszłego narodu tubylczego jaką nam być może przydzielono niezależnie od tego co zrobimy? Jest światełko w tunelu. Wspólna świadomość położenia może nas integrować z Ukraińcami, którzy wydają się być przedmiotem tej samej gry. Szeroki geopolityczny układ krajów naszej części Europy wydaje się jedyną szansą na pełną niezależność. Należy jednak w procesie tej integracji odrzucić wszelkie historyczne i kulturowe tabu. Obok Ukrainy i Białorusi strategicznym partnerem Polski w walce o podmiotowość winna być… Turcja. Łączyć nas powinna perspektywa wspólnego losu, powstrzymanie procesu homogenizacji oraz szacunek dla własnej odrębności. Twierdzę, że Polska powinna zatem stać się ambasadorem Turcji w UE i koordynować z tym krajem politykę zagraniczną zarówno na poziomie europejskim jak i w kontaktach z USA i Chinami. Być może dzięki temu w perspektywie do połowy wieku zapewnimy sobie luksus samodecydowania o swoim losie?
środa, 29 listopada 2017
Alpuhara
Przypomniałem sobie opowieść stanowiącą integralną część Konrada Wallenroda, w której arabski król imieniem Almanzor nie mogąc pokonać chrześcijańskiej inwazji przybywa do obozu swych wrogów aby oddać im hołd, przyjąć ich wiarę i w pokorze się z nimi pobratać. A wszystko to po to, aby wyznać swym nowym przyjaciołom, że przyniósł im właśnie zarazę, która panuje w broniących się ostatkami sił arabskich zastępach. Oblężenie pryska i chrześcijanie w panice uciekają. Niosą jednak w swych ciałach zarazki dżumy.
Mickiewicz jest jednak wieszczem. W tych kilku strofach ujął metaforycznie istotę upadku współczesnej Europy, która już wiele setek lat temu dała wpuścić do swego organizmu prątki antycywilizacyjnej zarazy. Jej konanie miało swój początek w źródłach francuziej rewolucji, a ciągle żywotny organizm odpierał ataki choroby. Ostania faza kulturowego komunizmu wytrąciła z rąk Europejczyków resztki oręża. Dziś pogrążeni w oparach politycznej poprawności mieszkańcy kontynentu przyjmują cywilizacyjną zarazę, która w atmosferze powszechnej obojętności przejmuje coraz to nowe rubieże.
Mam nieodparte wrażenie, że gra się jeszcze nie skończyła, a zaplanowana inwazja jest tylko preludium do wielkiego zamieszania, które będzie tylko kolejnym etapem w drodze do tworzenia nowego radzieckiego globalnego człowieka. Nie wszystko stracone. A wrogiem nie jest sam prątek zarazy lecz ten, kto go wszczepia z premedytacją w celowo osłabiony organizm.
wtorek, 28 listopada 2017
Moja Mama
Była osobą, która wszystko w swym życiu podporządkowała jednemu: miłości. Kochała nas bezgranicznie i gotowa była dla swojej gromadki na wszelkie wyrzeczenia. Teraz gdy odeszła zdefiniowała mi od początku czym jest tęsknota i pustka. Ale wiem, że jest tuż obok i że miłość nigdy nie ustaje. Jej odejście w całym jego dramacie i bólu jest jednak dowodem na istnienie Boga i jego planu zbawienia. Po prostu nie jest możliwe, aby ktoś taki jak moja mama z jej bezinteresownym dobrem po prostu, ot tak przestała istnieć. Jestem absolutnie pewien, że znów się kiedyś spotkamy i będzie to ta dobra strona odchodzenia.
niedziela, 24 września 2017
sobota, 2 września 2017
poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Skąd się biorą somalijscy piraci?
Bardzo dawno temu wspominałem na tym blogu o Marcelu Maussie i o jego obserwacji zachowań australijskich żołnierzy w czasie I Wojny Światowej. Byli oni dziwnie czyści jak na okopowe standardy. Wszystkie inne regimenty umorusane – a Australijczycy czyści. Mauss zauważył, że żołnierze z tego kraju potrafią siedzieć na piętach. Ta umiejętność przejęta przez dzieci białych od dzieci aborygenów w czasie zabaw jest w tym kraju czymś naturalnym. Tak potrafi przesiadywać cała Azja, za to Europejczycy tego nie potrafią. Tak więc poszukiwanie z pozoru trywialnego rozwiązania problemu odsłania przed nami inne światy, o których nie mieliśmy dotąd najmniejszego pojęcia. Inna sprawa, że świat w jakim przyszło nam żyć nie lubi wnikania w istotę problemów.
Z piratami w Somalii z pozoru sprawa jest prosta. To biedny targany konfliktami kraj, u którego wybrzeży wystąpiła nadmierna eksploatacja łowisk, a więc pozbawienie środków do życia lokalnej ludności. To właśnie bowiem z młodych rybaków tworzone są pirackie załogi. Ważnym czynnikiem jest także podejście do dokonywanych przez nich czynów ze strony armatorów atakowanych statków. Zalecają oni bowiem z reguły załogom postawię bierną i akceptowanie żądań napastników. Ma to swoje uzasadnienie. Rekompensatę za napad wypłacą towarzystwa ubezpieczeniowe więc nie ma sensu narażać się daremnie. Przekłada się to niestety na efekt zachęty dla pirackiej działalności, bowiem z reguły nie powinno stać się nic niepokojącego o ile akcja jest przeprowadzona profesjonalnie. To jednak za mało aby wytłumaczyć cały proceder. Kto z nas narażałby się na wieloletnie więzienie za bezczelny napad? Musi istnieć jakiś mechanizm bezkarności. Zaiste, siedziby pirackich gangów to uzbrojone i obwarowane fortece, a państwo somalijskie jest na tyle słabe, że nie potrafi wyciągnąć konsekwencji wobec przestępców. I teraz dochodzimy do najważniejszego: kwestii konsekwencji i kwestii samego przestępstwa. Aby w pełni zrozumieć tło pirackiego procederu w tym kraju należy napisać kilka słów obowiązującym w tym kraju systemie społecznym i prawnym, które są według mnie prawdziwym praźródłem piractwa. Być może zdamy sobie sprawę że słabość państwa somalijskiego jest skutkiem, a nie przyczyną systemu społecznego i prawnego? Ale nie uprzedzajmy.
W dużym uproszczeniu społeczeństwo somalijskie składa się z rodzin, rodów i klanów, na które jak gdyby „narzucona” jest struktura państwowa. To niemal afrykański standard. W Somalii jest jednak coś więcej. To coś zwie się xeer. Xeer to tradycyjny i na swój sposób fascynujący system prawny, który nie wymaga istnienia państwa i w wielu aspektach wydaje się być spójny z pierwotnym prawem rzymskim. Co więcej Xeer dla somalijskiego narodu główne jego spoiwo. To jego "ojciec i dziecko". Na wstępie odpowiedzmy sobie na pytanie: co jest istotną każdego systemu sprawiedliwości? To, aby ludzie mogli powiedzieć, że „sprawiedliwości stało się za dość", co nie zawsze równa się karze. Sprawiedliwość to naturalnie przypisane nam poczucie uczciwości, która zmusza także członków danego społeczeństwa do napiętnowania określanych czynów i potraktowania ich w sposób zawsze indywidualny. Stąd sądy, kodeksy i publiczne oskarżenie. Sama kara ma na celu także prewencję, a więc sytuację, w której potencjalny przestępca ma świadomości czekającej go ewentualnie kary, przez co nie dokonuje zabronionego czynu. W systemie Xeer cele wymiaru sprawiedliwości są te same lecz osiągane w zupełnie inny sposób. Nie występuje tam także praktycznie pojęcie kary ani więzienia. Występuje za to zadośćuczynienie, które może lecz nie musi przybrać formę finansową. Jeśli na przykład pobiłeś kogoś, a wina zostanie ci udowodniona musisz zapłacić mu sowite odszkodowanie lub utrzymywać jego z reguły liczną rodzinę. Jeśli nie jesteś w stanie spełnić tych warunków, obowiązek zadośćuczynienia przechodzi na członków twojej rodziny, a ty masz obowiązek ich o tym poinformować. Co to daje? Ano to, że rodzina w obawie o swój los i dobrobyt przejmuje realizuje funkcję prewencyjną, którą u nas wykonuje państwo. Rodzona dba o to abyś zachowywał się porządnie i był człowiekiem uczciwym, bowiem w przeciwnym razie twoje złe czyny i zachowanie spowodują, że ty wraz ze swoją rodziną poniesiesz ich konsekwencje i będziesz musiał zadośćuczynić i naprawić krzywdy. Rodzina więc a nie państwo i jej instytucje odpowiadają za wymiar sprawiedliwości. Podpaliłeś dom sąsiada pod jego nieobecność? Cała twoja familia musi zebrać się i odbudować mu dom i wyposażyć w taki sposób aby pokrzywdzony był zadowolony. Spokojnie. Twoi bracia, wójtowie i ciotki o rodzicach nie wypominając zadbają już o to, abyś nigdy w życiu nie wiązł już zapałek do ręki. Proste. A co w sytuacji, gdy rodzina odmówi zadośćuczynienia? Wtedy za wszystko odpowiada klan. Musimy jednak pamiętać, że człowiek jako „zwierzę społeczne” nie potrafi żyć poza społecznością. Wykluczenie z niej jest hańbą i czymś niewyobrażalnym, więc nie ma możliwości by dana niegodziwości nie została naprawiona.
Szkopuł jednak w tym, że statki na które napadają piraci nie funkcjonują w systemie Xeer, a ich właściciele pewnie nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Nie należą też do sąsiedniej rodziny ani klanu. Napadać na nie można więc bezkarnie, bo trudno wyobracać sobie sytuację, że rodzina danego anonimowego dla załogi statu pirata dokonała zadośćuczynienia za napad. Co więcej ta konkretna niegodziwość ma charakter wręcz społecznie porządny bo jest w pewnym sensie działaniem zmierzającym do zadośćuczynienia za krzywdę jaką było wytępienie ryb u somalijskich wybrzeży.
Uzbrojeni w tą wiedzę popatrzmy na wiadomości z ostatnich miesięcy:
- Niemcy: Somalijczyk zgwałcił dwóch niepełnosprawnych mężczyzn i zamordował żonę jednej z ofiar
- Norweski lewicowy polityk Karsten Nordal Hauken oświadczył publicznie, że kilka lat temu został brutalnie zgwałcony przez uchodźcę z Somalii.
- Śmieszny wyrok dla imigranta za gwałt na 12-latce
- To nie było morderstwo pracownicy ośrodka dla uchodźców, tylko „smutny wypadek”. Zabójca uniknie więzienia
Upadek cywilizacji i obyczajów pod wpływem politycznej poprawności? Kryzys systemu sprawiedliwości? Bezkarność sprawców? Wszystko to po trosze wyłania się z tych materiałów. Gdyby jednak tzw. „uchodźcy” z Somalii wiedzieli, że za ich czyny odpowie ich rodzina w kraju pochodzenia być może żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy żadne bezeceństwa. Być może wystarczyłby choćby jeden przypadek, w którym któraś poszkodowanych rodzin oskarżyłaby zgodnie z systemem Xeer rodzinę ofiary o zadośćuczynienie, aby przybywający do Europy Somalijczycy nagle sporządnieli? Największe problemy występują bowiem na styku kulturowych systemów. Na pewno warto jest zrozumieć jak działa i jakimi wartościami kieruje się dany system aby osiągnąć zamierzony efekt. W każdym razie odrobienie etnologicznej lekcji na pewno nikomu nie zaszkodzi, a „przybysze” muszą rozumieć, że w taki czy inny sposób odwiedzą za swoje czyny, a jeśli nie oni to ich bliscy.
Zobacz także:
Etykiety:
afryka,
antropologia,
europa,
polityczna poprawność,
polityka,
prawo,
somalia,
uchodzcy
wtorek, 1 sierpnia 2017
Wypaczony odruch normalności?
Mój ojciec, który ponad dekadę temu był gościem w pewnej
białoruskiej wiosce wspominał o pewnym zaskakującym doznaniu. Otóż gdy wstał
rano dał się słyszeć pewien przedziwny, wszechogarniający, głuchy, metaliczny
stukot. Dźwięk skądś znany, ale jednak inny. Ojciec przez chwilę nie potrafił
określić o co chodzi. Gdy wyszedł przed kwaterę okazało się, że ów dźwięk był
niczym innym jak odgłosem zbiorowego klepania kos. Sztuka dawniej ceniona, a u
nas już spotykana z rzadka na Białoruskiej wsi wciąż tryumfująca. Kołchoźnicy
wybierający się na sianokosy musieli przygotować swe instrumentarium wykonując
tę niemal rytualną czynność. To wspomnienie sprzed lat mojego rodzica przyszło
mi do głowy, gdy usłałem na bałtyckiej plaży rytmiczny dźwięk wbijanych w
piasek drewnianych kołków. W ruch szły drewniane młotki i co większe kamienie.
To nowa świecka tradycja. Rodacy ustawiają plażowe parawany. Coś co zostało
wymyślne dla ochrony przed wiatrem służy teraz do ochrony przed innymi ludźmi a
także dla zaznaczenia swojego terenu niczym obsikujący pies. To mój piasek i
nie zawaham się go bronić – głoszą parawanowi atawiści. W normalnych warunkach
byłyby to dowód na to, że poczucie własności jest u człowieka czymś naturalnym.
Tu jednak to bardziej tęsknota za utraconą własnością wszelaką. Być może zsocjalizowani
i do cna i okradani bez reszty ludzie, żyjący w mieszkaniach zakupionych za kilkudziesięcioletni
kredyt poszukują choć na chwilę fragmentu własnej przestrzeni i intymności w
miejscu, które z założenia winno być publiczne? Gdzie w czasie gdy rząd
niejakiego Tuska bez mrugnięcia oka zagarnął oszczędności Polaków zgromadzone
(wirtualnie rzecz jasna) na kontach OFE byli ci ludzie, którzy teraz poszukują tak bardzo kawałka własnej
przestrzeni? Czyżbyśmy się już stali nowymi radzieckimi ludźmi rozpaczliwie
poszukującymi czegoś swojego? Może jesteśmy zatem bardziej podobni do
białoruskich kołchoźników? Wiele wskazuje na to, że tak. Z klepaniem kos jest jednak
pewien problem. Żeby ją wyklepać trzeba potrafić to robić, trzeba mieć potrzebę
skoszenia czegokolwiek, a co najważniejsze trzeba mieć kosę. Człowiek z kosą
jest niebezpieczny bo może ją postawić na sztorc. Przecież nikt nie pójdzie
plażowym parawanem walczyć o swoje prawa. To śmieszne i niedorzeczne. Parawan
to nie atrybut ofensywny. Zatem radziecki człowiek 2.0 jest doskonalszy od
modelu 1.0 gdyż już nie ma niebezpiecznych dla władzy atrybutów do buntu. Przejawia
jeszcze jakieś odruchy i tęsknoty, ale odpowiednia tresura i pozbędzie ich się także
niczym anonimowości na Facebooku.
Etykiety:
1984,
analogia,
cywilizacja,
diagnoza,
gospodarka,
kultura,
obyczaje,
przemyślenia,
wakacje,
wspomnienia
piątek, 28 lipca 2017
Piekło uniwersalne
Wydaje mi się, trochę na C. S. Lewisem (Listy starego diabła do młodego), że piekło przypomina do złudzenia nowoczesną biurokratyczną machinę. Pozorna kurtuazja, uśmiechy i przyjaźnie. A tak naprawdę nakręcająca się spirala rywalizacji. Być może same zwykłe diabły w pojedynkę to jedynie pożałowania godni duchowi wykolejeńcy, który pozwolili sobie na chwilę buntu wobec Boga, a teraz muszą tkwić w sytuacji bez wyjścia? Być może to zasady funkcjonowania piekła, panujące tam, relacje, wartości, a także wszechobecna kontrola i samokontrola tworzą piekło właściwe? Każdy diabeł bowiem musi udowadniać sobie i innym diabłom, że zasługuje na miejsce w danym piekielnym kręgu. Jeśli będzie mało efektywny spadnie do tego gorszego. I co wtedy powiedzą diabły z sąsiedztwa? Wezmą na języki. A niespłacony kredyt zaciągnięty w szatańskim banku może doprowadzić do utraty własnej diabelskiej dziupli. I co wtedy? Diablica odejdzie i zabierze diablątka... Biedny jest los diabła. Musi więc kolec widłami mocniej i wydajniej, tak aby jego zaangażowanie widziały inne diabły. Musi oszukiwać i prowadzić na manowce skuteczniej niż ubiegłym kwartale. Musi poszukiwać nowych sposobów sparszenia, kuszenia i znajdować nowe kruczki prawne w podkładanym do podpisania durniom cyrografach.
Być może piekło karmi się więc strachem? Aby zaspokoić rosnące poczucie lęku trzeba także przekazywać go pozostałym diabłom, „pożerać ich”, wpychać w przepaść tak jakby ich ofiara choć na chwilę zaspokoiła nienasyconego demona. Być może szeregowy diabeł w piekle niczym człowiek w biurokratycznej instytucji pogrąża się też w pysze w wyniku czego koncentruje się na sobie samym, co jest początkiem diabolicznego moralnego zepsucia. Nie zdziwiłbym się gdyby diabły niższego szczebla nie były wcale upadłymi aniołami tylko na skutek braku rąk do pracy wyciągniętymi z kotów nieszczęśnikami, dla których zapłatą za ofiarną służbę jest brak cierpień. Ci jednak też muszą bardzo uważać i się starać, bo na miejsce każdego z nich w kotłach czeka wielu chętnych. W końcu w obozach koncentracyjnych wcale nie SSmani dopuszczali się największych draństw. Czynili je kapo – więźniowie, którym dano szansę poczucia się lepszymi. Nie bez kozery więc pycha jest kluczem do wszelkiego zepsucia, a pokora początkiem uświęcenia.
Nie wiem dlaczego pomyślałem pisząc te słowa o unijnych komisarzach, na których twarzach niczym drzewiej na kierownictwie Politbiura maluje się brak inteligencji i skłonność do nadużywania. Ci muszą być dopiero zakładnikami nie tylko własnej pychy ale także całego urzędniczo - ideologicznego aparatu. Wszyscy bowiem na czele z samymi komisarzami doskonale wiedzą, że nie są w stanie egzystować już poza światem swych urojeń i próżności. Partia dobrała ich w ten sposób, że muszą być wierni i bezrefleksyjnie pleść głupoty tylko po to, aby udowodnić potrzebę swojego istnienia. Iluż takich diabłów poupychano po różnych instytucjach? A wystarczy przestać się lękać i zdać sobie sprawę ze swojej marności, aby porzucić diaboliczny świat. Do tego trzeba mieć jednak odwagę i... sumienie.
czwartek, 27 lipca 2017
Czas pokaże
Książa "Tragedia narodu. Rewolucja rosyjska 1891-1924" autorstwa Orlando Figesa oparta jest na dość ciekawym założeniu, że okres rewolucyjnej zawieruchy miał swe źródło znacznie wcześniej niż się z pozoru wydaje. Miała ona zdaniem autora swe źródło w początku ostatniej dekady XIX, kiedy wielka susza doprowadziła do społecznych niepokojów, a wszelkiego rodzaju postępowe ideologie były tylko pochodną powoli rozsadzającą mury imperium. Jak zwykle zaczęło się od stworzenia języka rewolty, ducha rozłamu, który musiał w końcu przynieść tragiczny w skutkach efekt. Rewolucja zdaniem Figesa kończy się stworzeniem wszelkich instytucji stalinowskiego aparatu i stłumienia resztek wewnętrznego buntu bez względu na to, czy miał on carski, demokratyczno - masoński czy trockistowski charakter. To, że de facto państwo Stalina było aberracją idei marksistowskiej rezolucji to także inna sprawa.
PRL był pośrednim następstwem rosyjskiej rewolucji skutkującej także diametralną odmianą naszej struktury społecznej polegającej na wyrżnięciu lub wypędzeniu danych naturalnych elit. Dla osób wtajemniczonych w historię na poziomie nieco wyższym niż przeciętny poziom gimnazjalny jest znany fakt, że Hitler w Niemczech nie doszedłby do władzy gdyby nie poparcie Stalina otwierające drogę do parlamentarnej koalicji. Tak więc nawet i na zachodniej flance rosyjska rewolta miała swoje znaczenie.
Główną cechą III RP była jest nadal systemowa blokada dostępu do elit ze strony odziedziczonych w spadku po PRL pseudoelit zaciekle broniących swych uprzywilejowanych pozycji. Nie ważne czy jesteś zdolny czy przedsiębiorczy... Jeśli nie wywodzisz się z sitwy – na nic twoje zdolności, zaradność i pracowitość. Na dłużą metę stan nie do zaakceptowania, gdyż doprowadzi każde państwo do krachu lub utrzyma go w stanie systemowego upośledzenia. I o to pewnie chodzi zarówno łże - elitom jak też naszym przyjaciołom zza Odry i Bugu.
Bliska współpraca Rosji i Niemiec zawsze była i jest dla Polski realnym i prawdziwym zagrożeniem. W stabilnych czasach wystarczyło właśnie tylko, aby „obszar między Odrą a Bugiem pogrążony był w bezustannym chaosie pod kontrolą danych bezpieczniaków, aby wszystko było jak należy. Unijne (niemieckie) elity mogły zatem czekać spokojnie na dalsze wypalenie się „polskiej rewolty” sprzed dwóch niespełna lat najprawdopodobniej zaglądając, że wyłącznie wewnętrzny ferment wystarczy, aby rządy zmierzające do nadania Polsce podmiotowości w końcu się wypaliły. I nagle... przyjeżdża do Polski Prezydent USA, który ma geopolityczny interes w nadaniu naturalnej podmiotowości obszarowi środkowej Europy. Zajęte bowiem rozgrywką z Chinami USA nie może pozwolić sobie aby niemiecko – rosyjski sojusz stał się podmiotem potencjalnej współpracy z Państwem Środka. Od tej wizyty spawy nabrały nagłego przyspieszenia. Posypały się Euro na wywołanie języka buntu, którego tak naprawdę nie trzeba było wywoływać. Frazes o obronie demokracji walce z rodzącym się totalitaryzmem wystarczył aby dla obawiającej się utraty przywilejów nieusuwalnej od czasu PRL grupy zawodowych najemników wizja Majdanu nad Wisłą stała się dość realna.
Dlatego jestem jak najdalszy od potępienia Prezydenta Andrzeja Dudy za weta ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości. Być może nie wszyscy zdają sobie sprawę na ile sytuacja może być poważna. Prezydent wybił z ręki oręż siłom szykującym rebelię. Nie będą one w stanie pociągnąć za sobą otumanionych mas, a bez niemożliwej po wizycie Trumpa zewnętrznej interwencji „polski bunt” nie upadnie przy pomocy sił zewnętrznych. Tych kilka miesięcy na poprawienie prawa to nie tak wiele dla reformy, a bardzo wiele dla przywołania do porządku przez CIA podległych mu niemieckich tajnych służb, które niewątpliwe wraz ze wschodnimi sojusznikami maczają palce w przetaczającej się przez kraj nowej fali protestów. Tak. Niemcy w kwestii działań tajnych nie odzyskały dotychczas pełnej podmiotowości po II Wojnie Światowej. Ten fakt jest nam niewątpliwie na rękę. Niemcom pozostają tylko działania pośrednie, finansowe i pozakulisowe próby oddziaływania. Jest oczywiście prawdopodobne, że PAD dokooptował właśnie do pookrągłostołowego obozu. Śmiem jednak wątpić w tę hipotezę. Prezydent wie z pewnością więcej, a już za chwilę wszystko będzie jasne. Jeśli wszystko pójdzie jak należy kolejnym krokiem reformy państwa winno być wprowadzenie zakazu finansowania organizacji pozarządowych dla działań sprzecznych z bezpieczeństwem Państwa i wzorem Węgier przegonienie za wszelką cenę organizacji globalnej lichwy. Na razie jednak poczekajmy na wyniki wielkiego prezydenckiego testu, po którym wszystko stanie się jasne.
EDIT:
EDIT:
Najbardziej
niepokojącym zjawiskiem,które odsłoniła sprawa reformy
sądownictwa jest realny brak współpracy obozu prezydenckiego i
parlamentarnej większości. Sprawa do naprawy w tempie ekspresowym.
niedziela, 16 lipca 2017
niedziela, 18 czerwca 2017
piątek, 16 czerwca 2017
Coś drgnęło?
Ostatnio przeczytałem nieautoryzowaną biografię zespołu Lady Punk. Czytając jakoś nie sposób nie odnieść wrażania, że powstanie i występny okres działalności kapeli opierał się na szeregu dziwnych zbiegów okoliczności. Zrozumie to tylko ten, kto otarł się o tamte czasy i wie z jakimi trudnościami wychodziło cokolwiek. A to nagle ktoś wypuścił z wojska przyszłego wokalistę, który śpiewał w jakimś propagandowym zespole, a to ktoś przychylnie puścił w radio debiutancką piosenkę świeżo upieczonej gwiazdy. Tak samo było i z innymi „pionierami” rocka lat 80-tych. Oto nagle pojawia się festiwal w Jarocinie. Dziś wiadomo, że działalność całego rockowego cyrku tego okresu była niczym innym jak wentylem bezpieczeństwa bezsprzecznie przez służby bezpieczeństwa zainspirowanym. Lepiej aby dzieciaki krzyczały na koncertach „chcemy bić ZOMO” niż czyniłyby to naprawdę. A z pozoru władza ludowa byłaby głupia gdyby pozwoliła krytykować samych siebie. Jednak krytyka na swoich zasadach jest lepsza od tej nieokiełznanej.
Oto po zamachach w Londynie tamtejsze media zaczęły pokazywać oblicza morderców zastrzelonych przez policję z dopiskiem, że żadnych dziewic w nagrodę nie będzie i że na pewno smażą się w piekle. Już nawet brytyjska telewizja śniadaniowa pozwala sobie na niespotykanie dotąd „pokłady oszołomstwa”. Podobnie i niemieckie media zaczęły w głównym nurcie wiązać fale agresji i zamachów z obecnością wychodźców i z „religią pokoju”. Niby nic odkrywczego, ale do niedawana było to nie do pomyślenia. „Coś drgnęło” - cieszą się ludziska - „polityczna poprawność zaczyna odchodzić do lamusa.” Niestety nic bardziej mylnego. Gdy bowiem rzeczywistość zaczyna się wymykać z narracji medialnego Matriksa do tego stopnia, że każdy idiota widzi, że był robiony w bambuko, media nie mają wyjścia i muszą się uwiarygodnić. Na fundamencie uwiarygodnienia można budować kolejne piętra manipulacji.
To całkiem tak jak w przypadku transformacji ustrojowej w naszym kraju. Nikt już nie łykał wszechogarniającej propagandy i niemal każdy wyczuwał jej fałsz. Stara komuna musiała oddać zewnętrzne znamiona władzy swej agenturze poprzebieranej za opozycjonistów, aby za ich plecami stać się kapitalistami na własnych warunkach, a niemal wszyscy kupili, że komuna upadła i że teraz to będzie cud miód. Tymczasem chodziło tylko o to, aby pod pozorem reform zabrać ludziom resztki godności i oszczędności życia otwierając nasz kraj i jego gospodarkę na pastwę kolonizujących go od tamtej pory zachodnich korporacji. Powoli wychodzimy z dołka i odzyskujemy świadomość tego co się stało, ale jeszcze chwilę to musi potrwać, bo spustoszenia dokonane przez kompleksową dezinformacje było i nadal są przeogromne. Przegrać na własnych zasadach – to wygrać...
Jest dość prawdopodobne, że zachodnie media zaczęły przyznawać się do oczywistych faktów ale tylko po to, aby nadal zachować rząd nad duszami przeciętnych Jurgenów i Johnów. Jest więc wielce prawdopodobne, że za chwilę zacznie obowiązywać nowa narracja: „Tak, zamachy to wina tych łajdaków islamskich łobuzów, ale zostali oni skołowani przez radykalistów, a przecież są też i dobrzy Arabowie, których kochamy i szanujemy.” Wtedy Jurgen z Jonem odetchną z ulgą. Przynajmniej do czasu kolejnej jatki.
Oto po zamachach w Londynie tamtejsze media zaczęły pokazywać oblicza morderców zastrzelonych przez policję z dopiskiem, że żadnych dziewic w nagrodę nie będzie i że na pewno smażą się w piekle. Już nawet brytyjska telewizja śniadaniowa pozwala sobie na niespotykanie dotąd „pokłady oszołomstwa”. Podobnie i niemieckie media zaczęły w głównym nurcie wiązać fale agresji i zamachów z obecnością wychodźców i z „religią pokoju”. Niby nic odkrywczego, ale do niedawana było to nie do pomyślenia. „Coś drgnęło” - cieszą się ludziska - „polityczna poprawność zaczyna odchodzić do lamusa.” Niestety nic bardziej mylnego. Gdy bowiem rzeczywistość zaczyna się wymykać z narracji medialnego Matriksa do tego stopnia, że każdy idiota widzi, że był robiony w bambuko, media nie mają wyjścia i muszą się uwiarygodnić. Na fundamencie uwiarygodnienia można budować kolejne piętra manipulacji.
To całkiem tak jak w przypadku transformacji ustrojowej w naszym kraju. Nikt już nie łykał wszechogarniającej propagandy i niemal każdy wyczuwał jej fałsz. Stara komuna musiała oddać zewnętrzne znamiona władzy swej agenturze poprzebieranej za opozycjonistów, aby za ich plecami stać się kapitalistami na własnych warunkach, a niemal wszyscy kupili, że komuna upadła i że teraz to będzie cud miód. Tymczasem chodziło tylko o to, aby pod pozorem reform zabrać ludziom resztki godności i oszczędności życia otwierając nasz kraj i jego gospodarkę na pastwę kolonizujących go od tamtej pory zachodnich korporacji. Powoli wychodzimy z dołka i odzyskujemy świadomość tego co się stało, ale jeszcze chwilę to musi potrwać, bo spustoszenia dokonane przez kompleksową dezinformacje było i nadal są przeogromne. Przegrać na własnych zasadach – to wygrać...
Jest dość prawdopodobne, że zachodnie media zaczęły przyznawać się do oczywistych faktów ale tylko po to, aby nadal zachować rząd nad duszami przeciętnych Jurgenów i Johnów. Jest więc wielce prawdopodobne, że za chwilę zacznie obowiązywać nowa narracja: „Tak, zamachy to wina tych łajdaków islamskich łobuzów, ale zostali oni skołowani przez radykalistów, a przecież są też i dobrzy Arabowie, których kochamy i szanujemy.” Wtedy Jurgen z Jonem odetchną z ulgą. Przynajmniej do czasu kolejnej jatki.
sobota, 13 maja 2017
Optymalizacja czyli wspólne interesy
Świeżo upieczeni święci zwiedzają Niebo. Anioł
oprowadzający kilkuosobową gromadkę zatrzymał się przed jednym z
pokoi i dyskretnie uchylił drzwi. W środku na wielkim obrotowym łożu
zgrzybiały starzec namiętnie zabawiał się z młodą seksowną
blondynką.
- I to ma być raj?
Przecież ona wyraźnie cierpi – powiedział jeden ze
zwiedzających.
- I tak ma być –
odpowiedział anioł przewodnik – w ramach optymalizacji kosztów
naszej działalności dogadaliśmy się z piekłem. Ta panienka jest
w piekle, dziadek Włodek jest w niebie. Po co utrzymać dwie placówki?
Wydaje
mi się, że doszliśmy do momentu w dziejach, w którym ów
koszmarny dowcip zaczyna stawać się równie koszmarną owych
dziejów metaforą. Optymalizacja, racjonalizacja i wszelka innowacja stały się celami samymi w sobie pozbawionymi szerszego kontekstu. Kilka lat temu zaszokował mnie dokument w którym spalarnia zwłok w pewnym szwedzkim mieście oddaje ciepło do miejskiego systemu grzewczego. Dlaczego nie? Martwe kości dziadka pozwolą ogrzać nasze żywe jeszcze kości... Huxley w pełnej krasie! Ale to początek optymalizacyjnej drogi.
Coraz częściej mówi się o praktycznych
wdrożeniach sztucznej inteligencji, które mają do góry nogami
przewrócić obecny rynek pracy. Wedle niektórych szacunków znaczna
część zawodów przestanie istnieć, bo maszyny zaczną wykonywać
prace zarezerwowane do niedawna tylko dla ludzi. W rezultacie znaczna
część ludzkości pogrąży się w błogim i nieznośnym lenistwie,
a pracować będą tylko ci, których praca będzie tańsza od pracy
inteligentnych maszyn lub ci, których sztuczna inteligencja nie
będzie w stanie zastąpić. Przynajmniej na razie. Oczywiście ci
niepracujący otrzymywać będą świadczenia socjalne pozwalające
na przeżycie kosztem całkowitego zniewolenia. Maszyny miały
pierwotnie służyć człowiekowi i to dla ich dobra powstawały
coraz to inne i bardziej doskonałe ich wersje. W tej chwili
dochodzimy być może do bezprecedensowej w dziejach sytuacji, gdy
rozwój technologii staje w istotnej sprzeczności z podstawowymi
ludzkimi potrzebami. Oczywiście były w historii momenty, gdy ludzie
buntowali się przeciwko maszynom jak w przypadku brytyjskich tkaczy
na początku XIX stulecia (luddyzm). Jednak ci mogli się
przebranżowić. W czekającej nas rychło rzeczywistości nie będzie
nadziei na takowe przebranżowienie, bo pracy po prostu w
perspektywie kilku dekad nie będzie. Oczywiście można wyobrazić
sobie „wymuszanie” nowych potrzeb, utrzymywanie na siłę
zbędnych instytucji realizujących na podstawie jakiś
ideologicznych kaprysów nowe formy publicznych usług czy firmy
przypominające warsztaty terapii zajęciowej zakłady pracy dla
samej pracy, jednak nie zniwelują one realnych potrzeb na owo
„luksusowe dobro”. Na pewno rozwinie się także prosumpcja i
przyrożne formy nieznanej dotychczas aktywność hobbistycznej,
które będą przez ich uczestników traktowane śmiertelnie
poważnie. Będą one swojego rodzaju ucieczką przed raz na zawsze i
całkowicie odebranymi resztkami wolności. Generalnie jednak ludzkie
masy pogrążać się będą w coraz większej apatii i zmienimy się
w stado baranów całkowicie zależnych pod władzy i kaprysów
dającego podstawy lichej egzystencji pasterza. Nowy globalny
radziecki człowiek godzący się z decyzjami władzy niczym z
wyrokami opatrzności stanie się normą. Pozwoli się on zaczipowć
tylko dla kilku dodatkowych kuponów na jakiś substytut żywności.
Trzeba oczywiście wcześniej zniszczyć wszelkiego rodzaju
„religijne zabobony”, bo są one źródłem alternatywnej
aksjologii, a ten cel najlepiej zrealizować poprzez napuszczenie na
siebie różnych cywilizacji. Potem zapanuje być może potrzeba
stworzenia na bazie „religijnych błędów i wypaczeń” jedynie
słusznej religii, aby „demony religijnych wojen” już nigdy się
wyłoniły? W każdy razie w tak zdefiniowanym świecie przyjdzie
czas na realizację marzenia pewnych elit polegającego na znaczniej
redukcji ilości ludności. Zamiar ten będzie o tyle koszmarny, ze
zostanie zrealizowany w sposób systemowy w wymiarze globalnym. Co
więcej nastąpi to przy poparciu znaczącej części ludzkości,
która po przeobrażeniu w nowych ludzi radzieckich sama pójdzie pod
topór będąc przekonana o tym, że w ten sposób oddaje największą
przysługę nie tylko swemu gatunkowi ale i całemu światu. Przy
tego typu armagedonie dotychczasowe masowe zagłady organizowane
przez różne postępowe siły na przestrzeni wieków wydaja się
ledwie igraszką. A wtedy pełna optymalizacja stanie się faktem.
Oczywiście wcale tak nie musi się stać. W ludziach są naturalne
pokłady dobra, a przyszłość zapisana jest w naszych lękach i
pragnieniach. Jeśli jednak pozwolimy na to, aby zapanowała niczym w
przytoczonym na początku koszmarnym dowcipie względność dobra i
zła, kary i nagrody i zatryumfował lekkomyślny pragmatyzm jesteśmy
już o krok do oddania całkowicie władzy nad naszym losem w
nieznane szaleńcze ręce. To będzie początek końca, który być
może już się rozpoczął. A początek końca polega na tym, że anioły dogadują się z diabłami w imię wspólnych interesów.
sobota, 25 marca 2017
Zapis choroby
Przez pewien czas władze wahały się czy podać nazwisko zamachowca. Sam ten fakt wiele wyjaśniał. Przecież gdyby nazywał się John Adams nie byłoby powodów aby obwieścić to światu. On jednak nazywał się Khalid Masood więc natychmiast dla paru miliardów ludzi na świecie byłoby jasne z jakich powodów na moście zginęli niewinni ludzie. Kwas politycznej poprawność trawi trzewia Europy, wypala oczy i umysły. Do tego dochodzi formalna próba przeforsowania polityki dwóch prędkości, która to polityka i tak jest faktem i realna marginalizacja kontynentu w porównaniu do innych części świata. O co chodzi w Europie dwóch prędkości? Ano sprawa jest prosta. Kraje starej unii doszły do wniosku, że należy przejść z fazy inwestycji do wypłaty dywidend łamiąc przy tym wszelkie równościowe deklaracje. Fundusze unijne traktowane przez nasze elity jak manna z nieba w rzeczywistości doprowadzają do generowania długu publicznego i zwolnienia lub zaprzestania realnych procesów rozwojowych przyczyniając się do generowania koniunktury dla zachodnich korporacji i potęgując zjawiska kolonialne. Doszliśmy widocznie już do momentu, że autonomiczne procesy rozwojowe oparte na generowaniu nowych pierwotnych modeli biznesowych o znacznym poziomie technologicznego zaawansowania nie pojawią się w geopolitycznej przestrzeni mitteleuropy i nie będą stanowić zagrożenia dla pozycji głównie niemieckich koncernów. Z kolei realna marginalizacja kontynentu i wyparcie z wielu tradycyjnych rynków powoduje, że zwiększa się presja na poszerzenie kolonizacji „bliskiej zagranicy”, więc pętla coraz bardziej zaciska się na szyi „teoretycznie niepodległych” państw mitteleuropy. Gdy proces ten spotyka się z krytyką ze strony obecnego rządu, natychmiast pożyteczni idioci i polskojęzyczne media należące do niemieckich koncernów rozpoczynają medialną jatkę. Czy jesteśmy aż tak głupi? Czy możemy choćby marzyć o suwerenności i własnych interesach? Czy dalej zdrada własnej wspólnoty będzie aspirowała do cnoty? Czy groźne ruszanie palcem w bucie, jako jedna z niewielu realnych form kontestacji owczego pędu europejskiej polityki jest już tak bardzo irytujące dla realnych elit, że zabronią nam już i tego?
Europa jest chora. Homogenizacja ma doprowadzić do izolacji prawdziwych elit finansowych od motłochu i doprowadzić go do stanu bezbronności. Ludzie mają się bać i siedzieć cicho. Dorzuci im się trochę frazesów, pozwolić pokrzyczeć ale generalnie mają być grzeczni i cieszyć się że jeszcze pozwolono im żyć. Najbardziej perfidny totalitarnym to taki, w którym ludzie wierzą w to, że są wolni, a tak naprawdę zapomnieli co w istocie znaczy to słowo.
niedziela, 19 marca 2017
Nowe cesarskie szaty
Któż nie zna bajki Andersena o nowych szatach cesarza? Znają ją chyba wszyscy, ale życie opowiada nam ją niepostrzeżenie co jakiś czas od nowa i od nowa.
Oto w małej Holandii postępactwo odetchnęło z ulgą. Otóż partia „populisty”, „demagoga” i „islamofoba” Geerta Wildersa nie osiągnęła jednak tak dobrego wyniku jak oczekiwano. Do epitetów jakimi obdarowywano licznie lidera Partii Wolności należałoby pewnie ku uciesze lemingów dodać także „antysemiyzm”, ale akurat to nie pasuje do Geerta Wildersa ani odrobinę. Publiczne wyznaje bowiem, że jego politycznym ulubieńcem jest Ariel Szaron, uznaje się za spadkobiercę syjonistycznych ideałów Żabotyńskiego (który nota bene miłował i wzorował się na Piłsudskim) i wzywa do przyznania się za czynny udział holendrów w zagładzie Żydów w czasie II WŚ. Co więcej we wczesnej młodości Geert mieszkał w Izraelu. Nazwanie go więc filosemitą bądź nie daj Boże Żydem przez politycznych przeciwników nie wchodzi w grę, bo to przecież z umiłowania czy przywiązania do narodu wybranego w żaden sposób przywary czynić nie można, tak jak z umiłowania do Islamu, czy kochających inaczej, więc ten argument nie przeszedłby jego przeciwnikom nawet przez gardło. Widać wyraźnie na powyższym teoretycznym wywodzie jak absurd politycznej poprawności opanował dusze i umysły zachodnich społeczeństw, jak je paraliżuje do granic absurdu, jak podważa cywilizacyjne ideały i tłumi wszelaki dyskurs. I o tym właśnie zaczął mówić Wilders niczym naiwne dziecko z bajki o nowych szatach cesarza stojące w tłumie gapiów obserwujących królewski orszak. Co takiego zrobił Geert Wilders? Ano śmiał zacząć niczym owe naiwne dziecko zaczął zauważać fakty: Holendrzy nie mogą czuć się w swoim kraju jak we własnym domu nie mają bowiem wpływu na to kto w nim zamieszka, Islam stanowi zagrożenie dla wspólnoty i wartości stanowiących fundament tego społeczeństwa, Unia Europejska się sypie i odeszła od swych pierwotnych ideałów. Nic więc dziwnego, że krąg potencjalnych głupców, którzy wmówili sobie i innym, że jednak cesarz jest ubrany strojnie i dostojnie bo od tego zależy ich pozycja zaczął przypinać Wildersowi i jego zwolennikom etykietę populizmu, oszołomstwa, obciachu i pewnie też tego, że śmierdzi im z ust. W każdym razie zmasowany atak powiódł się, a bezprecedensowy sojusz „widzących cesarskie szaty” zawiązał nawet coś na kształt koalicji antywildersowej. Podziałało. Większość wyborców w Holandii uznało opierając się na głosach „autorytetów”, że jednak cesarz nie jest nagi, a chłopczyk imieniem Geert plecie trzy po trzy. I co dalej? Nic. Albo nastąpi w końcu przebudzenie, albo za chwilę zwolennicy i sprzymierzeńcy krawców hochsztaplerów idąc za cisem wmówią wszystkim pozostałym, że najmodniejsza w tym sezonie jest przewiewna i lekka odzież jaką nosi monarcha. Co więcej, za chwilę nakażą płacić sobie autorskie tantiemy za nowe kroje strojów, a ludziska będą bulić szczękając z zimna zębami.
Skąd my to znamy? W kraju nad Wisłą podobny wrzask wywołało przebicie się do świadomości sporej części tubylców faktu, że żadnych wolnych wyborów w 1989 roku nie było, że w ramach przedstawienia telewizyjnego zwanego Okrągłym Stołem doszło do dogadania się SBków z ich agenturą, a we wszystkim chodziło o to, aby się uwłaszczyć i ustawić wobec kontrolowanego i dogadanego z USA krachu sowieckiego imperium. Należało też Polakom odebrać ich owoce pracy na skutek bankructwa kraju i jego przystąpienia do MFW, a więc urealnienia wartości waluty. Gdy owa znana tylko w kręgach oszołomów wiedza w połączeniu z tą dotyczącą złodziejskiej natury rządzących poprzedników dotarła do świadomości większości żadne kordony sanitarne nic nie dały. Czy w USA, gdzie wybory wygrał także „populista”, „demagog” i „oszołom” odsuwając od władzy skompromitowaną neobolszewicką elitę spod znaku szkoły frankfurckiej nie układa się w pewną całość? Trump także był dzieckiem krzyczącym o konieczności radykalnych zmian wbrew elitom. Czy to wszystko zapowiedź odejścia w niebyt zmutowanego po raz kolejny marksizmu? Nie wydaje mi się. Dla prawdziwego przewartościowania należy jak najszybciej pozbyć się tkaczy fałszywej waluty w rękach których medialnie zmutowana demokracja jest tylko zabawką. Wtedy nikt nam nie będzie po prostu wmawiał w co mamy się odziewać. Do tego aby się tak stało potrzebny jest tryumf trzech cywilizacyjnych filarów: greckiego stosunku do prawdy, zasad prawa rzymskiego i etyki chrześcijańskiej. Inaczej zawsze ktoś będzie wodził nas za nos, wmawiał jedno albo drugie lub ordynarnie okradał. To tylko tyle i aż tyle.
środa, 18 stycznia 2017
2017
Kupiłem płytę. Starsza pulchna kobieta gra na gitarze. Jest
świetna. Zerka na mnie z okładki ciepłym wzrokiem babci. Ciekawe ile ma lat
pani? – pomyślałem. Szybkie googlanie i refleksja. Pani z okładki jest starsza
ode mnie o tydzień. Zerkam w lustro i widzę szpakowatego faceta, który dziwnie
podobny jest do mojego ojca sprzed lat. Nie ma nic bardziej banalnego i
oczywistego jak przemijanie, ale w środku nadal czuję się młody, głupi i naiwny
jakbym miał dwadzieścia lat. Nie zmienia to faktu, że dwudziestoletnie dzieciaki
patrzą na mnie z nieufnością jak na starszego pana, tak jak ja do niedawna z
zerkałem na siwiejących gości.
Coraz częściej przypominam sobie detale z przeszłości, a
czas zdaje się płynąć coraz szybciej. Przemijanie i pytania o sens, których
sobie dawno nie zadawałem. Chyba złapałem doła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)