niedziela, 12 lipca 2009

Wakacje

dzień pierwszy
Jakaś dziwna nadprzyrodzona siła tak kieruje pogodą, że leje wtedy, gdy zaplanujemy wyjść na wycieczkę. Niby, że ładnie i pogodnie, a tu za chwilę - potop. Gdyby taki trend czy raczej utrzymał się dłużej można by zrobić na tym niezły interes. Zabierałbym rodzinę w miejsca targane suszą, po czym lałoby jak z cebra. Miejscowi królowie wiosek, prezydenci nieszczęsnych państewek fundowaliby nam pobyt, a my nić. Tylko wycieczka a tu burza z piorunami.

dzień drugi
Młody młody ma pecha. Najpierw oberwał w plecy karuzelą, potem spadł z huśtawki, na koniec wlazł za głęboko do wody i podskakiwał wołając ratunku. A wszystko w wodzie o metrowej głębokości. wszystko skończyło się na strach. Jak wyszedł z wody to mówił, że żartował.
Kreatywność młodego starszego mnie fascynuje i przeraża jednocześnie. Wynalazł po drodze na szlaku maszynę do produkcji soku z jagód, którą opisał w najdrobniejszych szczegółach. Potem wysnuł hipotezę, że jasne kółka na łące po kupkach wysuszonego siana to pozostałości lodowników statków kosmicznych. W końcu po kimś to ma.
Odcięcie od medialnego prania mózgu zaczyna wychodzić na dobre. Jedziemy samochodem. W radiu wiadomości, coś o strajku w radiu; puszczają warszawiankę. Jak za okupacji. Konspiracyjna alegoria?

dzień trzeci
Wyprawa w nieznane. Stanęliśmy w jakiejś wiosce. Postanowiłem pójść drogą w górę na pobliskie wzgórze otulone kołdrą pól. Co chwilę zatrzymywałem się i podziwiałem rajski widok. Psuje się pogoda. Obok na polu pracuje rodzina. Pochwaliłem Boga. Oni odpowiedzieli. Kobieta w średnim wieku, widząc najwyraźniej moje wahanie, mówi abym się nie obawiał. Z tej chmury nie będzie deszczu. Zachęca mnie abym wszedł na sam szczyt.
- „Stamtąd widać całą naszą pacyfikację.” I zatacza ręką półkole pokazując wzgórza na horyzoncie i dolinę do nich przytuloną. Pewnie kiedyś jakiś SS'man stanął w pobliżu tego miejsca i pomyślał, że tu stworzy nowy heimat dla rasy panów. Potem przyszły wywózki, wysiedlenia i opór. Jak widać to wszystko jest ciągle żywe. Wracając kobiety i jej córek już nie spotkałem. Może to był anioł chcący dopomóc mi w dopełnieniu przeznaczenia?
Na dole rozmawiam z miejscowymi. Lud patriotyczny, nieufny i krytyczny wobec przeobrażeń świata. Gdy zaczynają politykować, nabieram otuchy, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Tu panie padło wszystko i nic nie powstało w zamian. Chłopom zarobić się nie daje. Ludzie, żyją z tego co na zachodzie zarobią. Chwalą się. Tylko za zarobione pieniądze remontują stare domy po przodkach i siedzą tu. Czemu tu wracają jak tam tak dobrze? Nic nie odpowiadam. Oni znają odpowiedź i ja też.

dzień czwarty i następne
Nuda, nuda, nuda jak na wakacjach

dzień ostatni
Wracamy. Pora uzupełnić zapasy. Hipermarket jest jak socjalizm: Możesz brać do koszyka ile ci się podoba, ale i tak trzeba będzie zapłacić za to więcej niż jest warte. Bo w końcu organizacja też kosztuje. Hipermarket zwalnia z myślenia, uczy co jest ile warte i likwiduje inne punkty odniesienia. Dlatego największe badziewie z dopiskiem promocja może się sprzedać za ciężki pieniądz. Do tego jeszcze ci pseudoochroniarze w markecie, są tak żałośni jak funkcjonariusze socjalistycznego państwa.
Jak widać kilka dni na dziczy i człowiekowi wyostrzył się zmysł spostrzegania rzeczywistości.

1 komentarz:

  1. Naprawde kilka dni na dziczy dobrze robi :) fajnie napisales o tym widzeniu rzeczy .. Pozdrawiam.

    P.S. taki fajny blog

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj