Z uwagi na pogodę przypominającą początek listopada na początku lipca, niemal całkowicie przespałem ostatnie dwa dni. W przerwach włączyłem TV, zerknąłem do netu, jednym słowem totalne lenistwo. Zmieniając kanały w telewizorze napotkałem program pod tytułem „Familiada” i aż mnie w fotel wcisnęło. I to wcale nie dlatego, że poczułem się jakbym odkopał jakiegoś medialnego dinozaura, gdyż dawno uznałem, że ten konkretny program przeszedł już do lamusa telewizyjnej rozrywki. Jeśli nadal program ten rozpoczyna się, żenującym dowcipem prowadzącego, to znaczy, że siła przyzwyczajenia u rodaków jest większa niż siła czegokolwiek. Miłujemy stare teleturnieje, a zniknięcie z anteny „Wielkiej gry” spowodowane pewnie odejściem na emeryturę większości realizatorów jest tylko wyjątkiem potwierdza tę regułę. Ale ja nie o tym.
Już dawno zastanawiała mnie konstrukcja tego programu. Aby wygrać ten teleturniej trzeba idealnie wcielić się w postać przeciętniaka. Nie trzeba wiedzieć niczego szczególnego, ani umieć coś tam, coś tam. Trzeba jak najmniej się wychylać i mieć intuicyjną wiedzę na temat co przeciętniak myśli i wie. Podobnie myślą nasi politycy. Nie ma już prawicy ani lewicy, nie ma partii ideowych, ponieważ aby dostać się do sejmu nie trzeba kuć poglądów i budować struktur, wystarczy głosić to co przecięty uważa, dopasować się do subtelnego widzi misie masy i sukces gotowy. Gdy spin-doktorzy Partii uznali, że należy zrobić ukłon w stronę lewicy, nasz premier zaczął bez ogródek opowiadać, że nie będzie klękał przed księdzem. Miało się to spodobać na lewicy. Problem w tym, że lewicy już nie ma, bo wtopiła się w pozbawioną poglądów papkę. Ale tego szpece w Partii jeszcze nie widzą. Czy nasi politycy oglądają „Familiadę” podejrzewam, że nie. Ale gdyby w niej wystartowali, pobiliby wszelkie rekontry. Już sama nazwa teleturnieju kojarzy się z rywalizacją politycznych mafii na przeciętność. Może zamiast kosztownych wyborów warto byłoby zorganizować taki spektakl na sondaże i na telewizyjnym polu bitwy rozstrzygnąć ich wynik? Po co ganiać ludzi raz na cztery lata do urn wyborczych, jak pan prowadzący ustali dzięki swej wieloletniej rutynie, kto lepiej odpowiada przeciętnej masie.
Już dawno zastanawiała mnie konstrukcja tego programu. Aby wygrać ten teleturniej trzeba idealnie wcielić się w postać przeciętniaka. Nie trzeba wiedzieć niczego szczególnego, ani umieć coś tam, coś tam. Trzeba jak najmniej się wychylać i mieć intuicyjną wiedzę na temat co przeciętniak myśli i wie. Podobnie myślą nasi politycy. Nie ma już prawicy ani lewicy, nie ma partii ideowych, ponieważ aby dostać się do sejmu nie trzeba kuć poglądów i budować struktur, wystarczy głosić to co przecięty uważa, dopasować się do subtelnego widzi misie masy i sukces gotowy. Gdy spin-doktorzy Partii uznali, że należy zrobić ukłon w stronę lewicy, nasz premier zaczął bez ogródek opowiadać, że nie będzie klękał przed księdzem. Miało się to spodobać na lewicy. Problem w tym, że lewicy już nie ma, bo wtopiła się w pozbawioną poglądów papkę. Ale tego szpece w Partii jeszcze nie widzą. Czy nasi politycy oglądają „Familiadę” podejrzewam, że nie. Ale gdyby w niej wystartowali, pobiliby wszelkie rekontry. Już sama nazwa teleturnieju kojarzy się z rywalizacją politycznych mafii na przeciętność. Może zamiast kosztownych wyborów warto byłoby zorganizować taki spektakl na sondaże i na telewizyjnym polu bitwy rozstrzygnąć ich wynik? Po co ganiać ludzi raz na cztery lata do urn wyborczych, jak pan prowadzący ustali dzięki swej wieloletniej rutynie, kto lepiej odpowiada przeciętnej masie.
A potem to już na całego. Można by było zorganizować nową formułę zawodów sportowych. Nie wygrywałby w nich ten kto jest najlepszy lecz ten kto uzyska najbardziej przeciętny wynik. I tak zamiast maratońskiego wyścigu ulicami jakiegoś miasta przechadzałaby się powoli zbita masa neobiegaczy, a każdy uważałby aby nie zostać z byt na przedzie lub na czele peletonu. Wygrywa przecież ten najbardziej przeciętny. Dlaczego zatem nie zorganizować zawodów piłkarskich w których wygrywa najbardziej przeciętna drożyna. Nie ta która wygra najwięcej meczy lecz taka, która najwięcej zremisuje. Oczywiście w tak zorganizowanym świecie nie można by było nikogo specjalnie obrazić ani pochwalić, każde ekstremum byłoby traktowane jako wypaczenie od idealnej przeciętności. Wtedy już nawet nie byliby potrzebni przeciętni politycy. Naród objęty wirusem choroby uśredniania pilnowałby się sam. Czy ta absurdalna wizja jest tak bardzo odległa od tego w czym przyszło nam żyć? Czy nie tkwimy już w odmętach politycznej poprawności wyznaczającej nam akceptowalne granice przeciętnego zachowania i poglądów? Duch „Familiady” do żywego przypomina właśnie marksizm kulturowy. Być może jedyną formą dozwolonej rywalizacji będzie strategiczne podkładanie innym świni podobnie jak w innym teleturnieju pt. „Najsłabsze ogniwo”. Być może więc to teleturnieje są forpocztą postępu?
Masę w swej przeciętności można przepychać w dowolnym kierunku poprzez niewielkie impulsy przypominające muśnięcia treserskiego bata. I tak całe narody jedzą z ręki niczym obłaskawiony zwierz. Czasami jednak nawet najbardziej łagodny lew potrafi zagryźć swego tresera. Bo przeciętna polityka to przecież jej brak, a przeciętny człowiek obrażony jedną piersią i jednym jądrem po prostu nie istnieje. Należy więc wbrew pochodowi głupców trzymać się swojego i nie dać się ogłupić. Nic nie doprowadza do wściekłości treserów tak bardzo jak nieujarzmiane zwierzę, które słucha się tylko wtedy kiedy chce i dlatego nie potrzebuje tresera.
Ostatnio pewien „funkcjonariusz” na pewnym spotkaniu oznajmił, że „statystyka jest królową nauk”. Delikatnie mruknąłem, że chyba matematyka, ale nie zrozumiał. Czyli coś jest widocznie na rzeczy. Ostatnio Chińska Republika Ludowa obchodziła 90-tą rocznicę powstania swojej partii. Z tej okazji można było przeczytać, że system wielopartyjny jest szkodliwy i niepotrzebny. Zatem nasi integratory mają jeszcze wiele do zrobienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj