Zaczęła się dziś nasza prezydencja w Unii. Radość w naszej bananowej republice zapanowała wielka. Pan Prezydent nazwał ten fakt już olbrzymim sukcesem naszego kraju i powodem do radości. Sukces jest tym większy i tym oczywistszy, że prezydencja się jeszcze na dobre nie zaczęła. Zanim jednak nowe ruchome święto, na trwałe wpisze się w kalendarz nowych świeckich tradycji, warto zastanowić się czym w istocie polega owa prezydencja. Można ją z dużym powodzeniem porównać do roli organizatora igrzysk olimpijskich. Niby wielki zaszczyt i chwała, szansa na geszefty, a tak naprawdę to pozycja organizatora nie gwarancje wcale jakichkolwiek medali. Ów objazdowy cyrk zwany prezydencją, który gości w poszczególnych krajach na pół roku dając bezpłatne występy dla gawiedzi i pożytecznych idiotów, nie jest niczym innym, jak tylko kolejnym listkiem figowym mającym na celu zasłonięcie totalitarnej istoty Unii.
Wbrew propagandzie rolę naszego kraju w tym przedstawieniu można porównać do roli podczaszego na królewskim dworze, którego wyłączną rolą było dbanie o napitki i desery. Wara podczaszemu do królewskich decyzji, on musi znać swoje miejsce. Tymczasem nasi figuranci cieszą się już z samego etatu podczaszego i to na czas określony. Jeszcze kilka miesięcy temu zastanawiano się poważnie czy nie przyspieszyć parlamentarnych wyborów, które mogłyby zakłócić przebieg „naszej prezydencji”. Ktoś bardziej lotny wytłumaczył jednak figurantom, że to nie ma żadnego znaczenia, podobnie zresztą jak sam fakt plebiscytu na jedynie słuszną partię. W dawnych czasach dwór królewski także podróżował z miasta do miasta pustosząc nie tylko budżety lokalnych „zaszczyconych” władców, ale także wszystko dookoła. Po pewnym czasie dwór zbierał się i odjeżdżał. Dlaczego? Smród w okolicy powstały na skutek długotrwałego biwakowania był tak duży, że zaczynał przeszkadzać już samym biwakującym. Tak i u nas za sześć miesięcy dwór odjedzie, a smród pozostanie. Dworzanie udadzą się do kolejnego kraju, który także musi mieć przecież jakiś sukces.
Inną radością dzisiejszego dnia jest uchwalenie prowizorycznego budżetu Unii na następne siedem lat. Podobno na tym polu odnieśliśmy kolejny sukces. Mamy dostać jakąś niewyobrażalną liczbę pieniędzy. Mistrzowie propagandy doskonale znają ludzkie nawyk pazerności. Nie ma zatem lepszego sposobu na pozyskanie biednych niż obiecanie im gór złota. O tym skąd biorą się owe pieniądze jakość nikt nie wspomina. Biorą się one rzecz jasna z podatków i kredytów. Jak długo będziemy spłacać kredyty za obecne „unijne dobrodziejstwa” i ile z tego tytułu systemu ukradnie nam pieniądze – cisza. Koszty utrzymania systemu dystrybucji środków, proceduralne marnotrawstwo i koszty kredytów, skutecznie bowiem niwelują wszelkie ewentualne korzyści, których i tak ze świecą szukać. Pomijam już kwestę rozleniwienia i utraty aktywności przez całe społeczne grupy, ale ważne aby było dużo! System w tej odsłonie przypomina nieco zmutowanego Janosika i Robin Hooda razem wziętych. Jak wiadomo, panowie ci zabierali bogatym, aby dać biednym. I nie chodzi wcale o to, że dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło. Nie chodzi też o to, że wszystko może było o.k. do czasu, gdy biedni porzucili swe gospodarstwa licząc na jałmużnę od zbója, która im się przecież należy, bo jak socjalizm to socjalizm. Chodzi przede wszystkim o to, że w dawnych czasach byli bogaci. Teraz Janosik Hood zabiera biednym, aby przy akordzie tryumfalnych fanfar oddać biednym, a przy okazji utrzymać pęczniejącą co raz bardziej swą wesołą kompanię.
I o to chodzi również w prezydencji: Aby się napić na czyjś koszt. W końcu życie krótkie jest. Zawsze przecież przy płonącej chałupie można się ogrzać, o upieczeniu kiełbasek na patykach nie wspominając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj