wtorek, 13 listopada 2012

Maskarada

            Premier zapowiedział, że z Unii wyciągniemy 400 miliardów złotych. Podbił stawkę o całe 100 miliardów, ale nikomu nie powiedział, że w tej kwocie zawiera się także wspólna polityka rolna. Tak więc realnie rząd liczy na 250 miliardów zł ze wspólnego gara. Taka maskarada. Ale dożyliśmy czasów. Szefowie marionetkowych rządów targują się o kasę, która ma rozwalić i zadłużyć jeszcze bardziej ich i tak zadłużone gospodarki. To tak jakby oblężony w berlińskim bunkrze Adolf H. prosił w rozpaczliwych telegramach alianckich dowódców o jeszcze większe naloty, gdyż te to za mało. Istotą tzw. unijnych środków jest kasa zebrana wcześniej z podatków i niedystrybuowana na szczytne socjalistyczne cele. Nie chodzi nawet o to, że część tych celów może i ma jakiś sens, lecz o to, że w nadwiślańskim kraju ludzie żyją w błogim przeświadczeniu, iż owe pieniądze ktoś im daje. Nic bardziej mylnego. Kasę trzeba mieć, aby ją wydać. Ma się ja z banków, a potem ze „wspólnego gara” Bruksela dokłada lub nie część wcześniej zabranej obywatelom kasy na realizowane, niezwykle istotne inwestycje, szkolenia, czy dopłaty. Idziemy więc na super tani posiłek do restauracji, która powstała za nasze pieniądze mając przeświadczenie, że uczestniczymy w promocji. Do tego jeszcze nakręcanie kredytowej koniunktury, która przeżera znaczną część ewentualnych korzyści powoduje, że wychodzimy na tym interesie jak Zabłocki na mydle. Ale „Unia daje” powtarza propaganda od lewa do prawa. Jakoś nikt nie widzi faktu, że niedawni najwięksi unijni beneficjenci „pomocy” są dziś bankrutami i nawet sama Bruksela nie wie co począć z tym faktem. Na szczęście nasi liczą na jakąś kasę a Bruksela jest w kropce. Bo nie dać na politykę spójności oznacza utratę zwolenników w krajach nowo-przyjętych, którzy są filarem tworzącego się w bólach nowego niemieckiego cesarstwa. Wtedy też nie starczy kasy na ratowanie południowych prowincji. Osiłkowi żłoby dano. Ale oni już coś wymyślą. Zawsze przecież można dodrukować parę Euro, albo wymienić pieniądze, co już jest ponoć faktem. Naszym szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że nie jesteśmy jeszcze w strefie Euro. Ale spokojnie, umilacze naszego życia nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Polacy jako zbiorowość chcą świętego spokoju, tak więc to, co wypchnęło obecny rząd do władzy za chwilę może stać się jego gwoździem do trumny, bo niepokój ogarnie przede wszystkim cały zaangażowany w dystrybucyjny system aparat.
            Ale to nie koniec maskarady. W piosence Andrzeja Rosiewicza sprzed trzech dekad, kilku cwaniaków przebrało się za drogowy patrol Milicji i łoiło mandaty na lewo i prawo. Za pierwszej komuny był to prawdziwy przebój. Teraz mamy podobnie ale odwrotnie. Wszystko wskazuje na to, że grupa policjantów przebrała się za kibiców i zaczęła pałować Bogu ducha winnych manifestantów w minioną niedzielę. Prowokacja? A może ćwiczenia przed czekającymi nas dopiero demonstracjami? Kto wie? A może jak w starej historii o złodzieju i policjancie, jeden bez drugiego nie może żyć. Gdyby bowiem Policja zlikwidowała przestępczość do zera, nagle okazałoby się, że nie jest nikomu do niczego potrzebna. Bez względu na to jakimi intencjami kierowali się krewcy funkcjonariusze, nie jest trudno odnieść wrażenie, że żyjemy jednak w państwie softotalitarnym, gdzie Policja zamiast bronić obywatela traktuje go jako największego wroga dla swoich mocodawców, a więc i dla swojego status quo.

Piosenka o chłopcach radarowcach kończy się następująco:
„Czas już jest na finał, pointa się zaczyna:
Coraz więcej przebierańców coraz trudniej o oryginał.”

Wydaje się być to prawdziwe zarówno w politycznej jak i policyjnej maskaradzie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj