Magazyn Rolling Stone w 2003 roku opublikował listę 500 najważniejszych płyt wszech czasów. Parę lat minęło ale nie o aktualność tu chodzi. http://www.rollingstone.com/news/story/5938174/the_rs_500_greatest_albums_of_all_time
Wczoraj znalazłem ten ranking w Internecie i przez jakiś czas bawiłem się jego przeglądaniem. Obok informacji na temat wykonawców, samej płyty i krótkiej recenzji znalazły się także informacje na temat ilości sprzedaży i najwyższego miejsca na liście przebojów. Ideą twórców rankingu było nie tyle pochwalenie się erudycją muzyczną i gustem co zebranie i usystematyzowanie tych płyt, które odcisnęły największe piętno na rozwoju muzyki rozrywkowej. Z pewnością przy tworzeniu rankingu było co nie miara zabawy, wiele kontrowersji (bo jakie tu obiektywne kryteria zastosować) ale jak to mawia Shrek: "jakoś poszło". I tu zaskoczenie.
1. Okazuje się, że wiele z pośród "kamieni milowych" muzyki rozrywkowej nie była w chwili ich powstania przebojami. To, że Miles Dewey Davis III czy John William Coltrane nie osiągnęli silnych pozycji na listach przebojów to pewnie oczywistość, ale Sex Pistoles na 106 pozycji, czy debiutancka płyta Led Zeppelin na 10 miejscu to dla mnie zaskoczenie. Debiutancki Jimi Hendrix czy Layla Derek and the Dominos (na 10), nie były aż tak wielkimi przebojami jak nam się teraz wydaje - to zaskakujące. Z pewnością wtedy jak i teraz listy przebojów okupowały blondyny z wielkimi "oczami", śpiewające piosenki o miłości w stylu "co mi zrobisz jak mnie złapiesz"... Duży wynik sprzedaży niektórych płyt to być może późniejszy okres kiedy zostały powszechnie uznane za "wielkie". Oczywiście to spostrzeżenie nie dotyczy pierwszej dziesiątki, gdzie znajdują się 4 płyty Beatlesów, które były genialne, sprzedały się i okupowały listy... Ale im dalej w las (np. na pozycji 433 znajduje się płyta niejakiego Peter'a Wolf'a, która sprzedała się w nakładzie 35 tys. - czyli jak na Stany się wcale nie sprzedała, ale jest widocznie wybitna)...
2. Wiele LP i artystów z zaprezentowanej listy (choć nie wypada się do tego przyznać) jest mi po prostu nie znana. Oczywiście dochodzi tu kwestia amerykańskiego spojrzenia, specyfiki ich rynku muzycznego (brak Marillion czy Genesis), ale jednak... Pewne w twórczości tychże dziwnie nazywających się, mniej znanych artystów pojawiło się to coś co otworzył drogę innym, a oni sami zajęli się sprzedażą samochodów albo dalej grają w lokalach gastronomicznych. Ta lista to oczywiście czubek góry lodowej, całej konstelacji wzajemnych wpływów i zapożyczeń. Byli z pewnością i tacy jak wielki Robert Johnson (tylko że nie mający tyle szczęścia polegającego na rejestracji nagrań), którzy stali się inspiracją dla całych generacji artystów, a zawsze pozostaną bezimienni i klasyfikowani pod hasłem "muzyka ludowa".
Myślenie wykraczające w muzyce i nie tylko, kreowanie czegoś nowego czy jak kto woli innowacja nie zawsze musi być popularna i od razu znajdować grono zagorzałych zwolenników. To że ktoś wpadł na jakiś genialny muzycznie czy interpretacyjne pomysł nie oznacza wcale, że zrobił na tym pieniądze i sławę. Pewnie zrobili to inni, ale nie byli pionierami więc nie zasłużyli na miejsce na liście. Dla innowatorów chwała przychodzi później albo wcale. Innowator zawsze na początku dostaje w kość, a potem gdy idea lub pomysł się upowszechni - zyskuje prestiż, ale nie zawsze. Partytury Bacha służyły do pakowania mięsa i może to i dobrze, bo gdyby nie przyszedł po mięso klient potrafiący docenić dzieło nikt o Janie Sebastianie mógłby nie słyszeć.
Jest dziś rocznica odzyskania niepodległości. Legiony to była garstka desperatów, którym owa niepodległość się przyśniła, a gdy szli przez kraj walcząc po stronie Austrii w wielu miejscowościach zamykano okiennice. Mniejsza już o to, że po wojnie Związek Legionistów liczył więcej członków niż całe legiony, mniejsza też o to, że inspiracja ich powstania wynikała z zabiegów austriackich werbowników, mniejsza wreszcie kto był czyim agentem (z polityką jest jak z robieniem serdelków). Ale powstała Polska i nikt tego nie może zakwestionować. A to, że akurat 11 listopada, to tak sobie piłsudczycy wymyślili i jest to data bardziej umowna niż realna, bo Polska 11 XI była już niepodległa. Wielu, wielu bezimiennych, zapomnianych chciało tego jednego - Polski - i się udało. To, że teraz ową niepodległą sprzedajemy za czapkę śliwek to już inna kwesta....
Lista Rolling Ston'a to kolejny dowód na to, że warto uparcie dążyć do wyznaczonych sobie celów i nie zaprzątać sobie głowy hordą szczekających psów biegnących za karawaną. Jak karawana dojedzie do oazy, psy nie tylko przestaną szczekać, zaczną się łasić. Taka już ich psia natura.
P.S. Cieszmy się dzisiejszym świętem bo to może już ostatnie chwile naszej formalnej niepodległości, bo realną już utraciliśmy.
Wczoraj znalazłem ten ranking w Internecie i przez jakiś czas bawiłem się jego przeglądaniem. Obok informacji na temat wykonawców, samej płyty i krótkiej recenzji znalazły się także informacje na temat ilości sprzedaży i najwyższego miejsca na liście przebojów. Ideą twórców rankingu było nie tyle pochwalenie się erudycją muzyczną i gustem co zebranie i usystematyzowanie tych płyt, które odcisnęły największe piętno na rozwoju muzyki rozrywkowej. Z pewnością przy tworzeniu rankingu było co nie miara zabawy, wiele kontrowersji (bo jakie tu obiektywne kryteria zastosować) ale jak to mawia Shrek: "jakoś poszło". I tu zaskoczenie.
1. Okazuje się, że wiele z pośród "kamieni milowych" muzyki rozrywkowej nie była w chwili ich powstania przebojami. To, że Miles Dewey Davis III czy John William Coltrane nie osiągnęli silnych pozycji na listach przebojów to pewnie oczywistość, ale Sex Pistoles na 106 pozycji, czy debiutancka płyta Led Zeppelin na 10 miejscu to dla mnie zaskoczenie. Debiutancki Jimi Hendrix czy Layla Derek and the Dominos (na 10), nie były aż tak wielkimi przebojami jak nam się teraz wydaje - to zaskakujące. Z pewnością wtedy jak i teraz listy przebojów okupowały blondyny z wielkimi "oczami", śpiewające piosenki o miłości w stylu "co mi zrobisz jak mnie złapiesz"... Duży wynik sprzedaży niektórych płyt to być może późniejszy okres kiedy zostały powszechnie uznane za "wielkie". Oczywiście to spostrzeżenie nie dotyczy pierwszej dziesiątki, gdzie znajdują się 4 płyty Beatlesów, które były genialne, sprzedały się i okupowały listy... Ale im dalej w las (np. na pozycji 433 znajduje się płyta niejakiego Peter'a Wolf'a, która sprzedała się w nakładzie 35 tys. - czyli jak na Stany się wcale nie sprzedała, ale jest widocznie wybitna)...
2. Wiele LP i artystów z zaprezentowanej listy (choć nie wypada się do tego przyznać) jest mi po prostu nie znana. Oczywiście dochodzi tu kwestia amerykańskiego spojrzenia, specyfiki ich rynku muzycznego (brak Marillion czy Genesis), ale jednak... Pewne w twórczości tychże dziwnie nazywających się, mniej znanych artystów pojawiło się to coś co otworzył drogę innym, a oni sami zajęli się sprzedażą samochodów albo dalej grają w lokalach gastronomicznych. Ta lista to oczywiście czubek góry lodowej, całej konstelacji wzajemnych wpływów i zapożyczeń. Byli z pewnością i tacy jak wielki Robert Johnson (tylko że nie mający tyle szczęścia polegającego na rejestracji nagrań), którzy stali się inspiracją dla całych generacji artystów, a zawsze pozostaną bezimienni i klasyfikowani pod hasłem "muzyka ludowa".
Myślenie wykraczające w muzyce i nie tylko, kreowanie czegoś nowego czy jak kto woli innowacja nie zawsze musi być popularna i od razu znajdować grono zagorzałych zwolenników. To że ktoś wpadł na jakiś genialny muzycznie czy interpretacyjne pomysł nie oznacza wcale, że zrobił na tym pieniądze i sławę. Pewnie zrobili to inni, ale nie byli pionierami więc nie zasłużyli na miejsce na liście. Dla innowatorów chwała przychodzi później albo wcale. Innowator zawsze na początku dostaje w kość, a potem gdy idea lub pomysł się upowszechni - zyskuje prestiż, ale nie zawsze. Partytury Bacha służyły do pakowania mięsa i może to i dobrze, bo gdyby nie przyszedł po mięso klient potrafiący docenić dzieło nikt o Janie Sebastianie mógłby nie słyszeć.
Jest dziś rocznica odzyskania niepodległości. Legiony to była garstka desperatów, którym owa niepodległość się przyśniła, a gdy szli przez kraj walcząc po stronie Austrii w wielu miejscowościach zamykano okiennice. Mniejsza już o to, że po wojnie Związek Legionistów liczył więcej członków niż całe legiony, mniejsza też o to, że inspiracja ich powstania wynikała z zabiegów austriackich werbowników, mniejsza wreszcie kto był czyim agentem (z polityką jest jak z robieniem serdelków). Ale powstała Polska i nikt tego nie może zakwestionować. A to, że akurat 11 listopada, to tak sobie piłsudczycy wymyślili i jest to data bardziej umowna niż realna, bo Polska 11 XI była już niepodległa. Wielu, wielu bezimiennych, zapomnianych chciało tego jednego - Polski - i się udało. To, że teraz ową niepodległą sprzedajemy za czapkę śliwek to już inna kwesta....
Lista Rolling Ston'a to kolejny dowód na to, że warto uparcie dążyć do wyznaczonych sobie celów i nie zaprzątać sobie głowy hordą szczekających psów biegnących za karawaną. Jak karawana dojedzie do oazy, psy nie tylko przestaną szczekać, zaczną się łasić. Taka już ich psia natura.
P.S. Cieszmy się dzisiejszym świętem bo to może już ostatnie chwile naszej formalnej niepodległości, bo realną już utraciliśmy.
ciekawy blog masz nowego czytelnika.Pozdrawiam.UEfob
OdpowiedzUsuń