czwartek, 26 lutego 2009

Czyżby kres politycznej poprawności?

Coś pęka.
Bawarska CSU zaczyna przyznawać się do poglądów nie zgodnych z lewacką zasadą politycznej poprawności i wyraźnie zaczyna puszczać oko w stronę odczuć wielu Niemców i nie tylko. Polityczna poprawność zabija wszelką dyskusję i ducha demokracji. A tu niespodzianka: Tam też są "oszołomy". Uff nie jesteśmy sami... :-)

Jak kryzys to kryzys.
U nas ciągle medialne tabu dotyczy problematyki tzw. unijnych środków – owych gór złota które czekają tylko na wzięcie. Kto próbował ten często już sparzył paluszki:

  • Wiele samorządów nie posiada środków na pokrycie wkładu własnego do projektów.
  • Firmy muszą skorzystać z usług banków, które wykręcają się jak piskorze przez chociażby obietnicą dania kredytu pod realizację projektu. Pomijam już kwestie związane z formalizmem i zwykłym ryzykiem biznesowym. „Jeśli ktoś już przebrnie tę drogę przez mękę musi jeszcze wywiązywać się z warunków finansowania (np. przez pięć lat utrzymywać zatrudnienia). Jest to zbyt duże ryzyko” - mówią przedsiębiorcy. - Grant należy zwrócić z odsetkami.”
  • Rolnicy biorący dopłaty do produkcji mleka muszą przez trzy lata po zatrzymaniu takiej produkcji utrzymywać pogłowie bydła. Interes życia... Itd. itd.

A do tego obiecana góra złota lub deszcz euro okaże się być może co najwyżej krecim kopcem. Inna sprawa, że fatalne wyniki gospodarcze firm, ujemny PKB europejskich „lokomotyw” będą musiały się przełożyć na zmiany w budżecie Unii. Owe góry złota i deszcz euro, zadaniem wielu jedyny powód dla którego warto było do tego „układu” przystępować także okażą się mirażem

Nasze naiwne podejście do tej problematyki obserwuję od wielu lat.
Widziałem wielokrotnie różnych „ekspertów” pokazujących na wykresach ile to miliardów rocznie dostanie nasz kraj i na co. Konsultacje społeczne, catering, ronia buzia goździk. Co ciekawe zmieniający się jak w kalejdoskopie przedstawiciele różnych ugrupowań opowiadali te same dyrdymały, tak jak by tym krajem rządziła ciągle jedna jedynie słuszna partia. Co ciekawe, zgromadzona na salach gawiedź zwykle z wielkim zainteresowaniem słuchała tych opowieści. Czasami nawet ktoś zadał pytanie w rodzaju: „Przepraszam, a kiedy podstawić worek i gdzie (terminy naboru wniosków)?”
Przypomina mi to historię opowiadają mi przez mojego ojca, o biednym chłopie, który wrócił bez grosza do domu w którym siedziała gromadka głodnych dzieci. Tata siadł i zaczął opowieść:
- „Zobaczycie po żniwach będziemy mieli trochę grosza, kupimy prosiaczki, jak utuczymy to sprzedamy i będziemy mieli więcej pieniędzy. Ale jednego sobie zostawimy i zarżniemy.”
- „Hura - cieszą się dzieci – będziemy jedli mięso.”
Wtedy ojciec zdejmuje pas i leje niewiniątka.
- „Tylko z chlebem” – krzyczy srogi tata, który sam uwierzył w czekający ich sukces.
W krajach trzeciego świata niesamowita karierę co jakiś czas robią kolejne piramidy finansowe. Czasami nawet z tego powodu padają rządy. Ludzie łakną bogactwa. A nam ten towar sprzedawano, a myśmy to łykali.

Przykra puenta
Nagle okazuje się, że „te ciemne oszołomy”, które wcześniej śmiały powątpiewywać w jedynie słuszną drogę europejskiej integracji teraz zyskują zwolenników – i to nie tylko w Polsce ale i w Niemczech.
Ktoś w końcu będzie musiał ludziom powiedzieć:
- „Sorry kasy jest tyle co kotek napłakał, bo Niemcy, Francuzi i Brytowie nie chcą składek płacić bo nie mają kasy.”
Ale gdzie szukać takich odważnych polityków? Co najwyżej usłyszymy bełkot o „ przejściowych trudnościach”, o „odsunięciu w czasie programów i konieczności radykalnej rewizji dotychczasowej polityki finansowej Unii”. Znam ten bełkot na pamięć.

Zawsze lepiej troszczyć się o swoich niż o obcych. Kiedy nasze zaprzedane obcym interesom elity polityczne to zrozumieją? Nie wiem.

środa, 25 lutego 2009

Mętny wywód o kryzysie czyli źródło i co dalej?

Widoczny jest brak jasnej strategii walki z kryzysem gospodarczym w Unii jak i w Polsce. Nasi politycy najwyraźniej czekają "na wytyczne" z góry. One nie nadchodzą. Ten kryzys nazywano kryzysem zaufania – bo baki nie chcą dawać kredytów, kryzysem globalnym – więc jak przed tsunami nie ma przed nim ratunku, kryzysem koniunkturalnym itp.

Jedno jest pewnie. Takie kryzysu jeszcze nie było więc porównywanie go do czegokolwiek jest słabe. Dla mnie ten kryzys powinien nosić miano kryzysu filozoficznego. Dlaczego?

A no po kolei. Na początek – co to jest wartość?
Georg Simmel napisał kiedyś, że wartość czegokolwiek zależy tylko od dwóch czynników: ilości tego czegoś i zapotrzebowania na to coś. Np. piasku jest wszędzie pod dostatkiem występuje na niego stosunkowo niewielkie zapotrzebowanie biorąc pod uwagę ilość więc cena jego nie jest wygórowana. Ale gdy w okolicy zacznie powstawać nowa dużo budowa – ceny skoczą – bo wzrosło zapotrzebowanie. Gdy ten fakt zbiegnie się z koniecznością zamknięcia kilku działających w okolicy kopań piasku cena może być nawet znacząca.
Podobnie jest z diamentem i grafitem – choć są de facto tym samym pierwiastkiem osiągają skrajnie różnie ceny.

A co jest wyrazicielem wartości? Pieniądz. To on usprawnił już w starożytności wymianą towarową. Kończąc z handlem wymiennym. Stał się uniwersalną miara i standardem w jakim dokonujemy zakupów i osiągamy dochód. Przyzwyczailiśmy się do tego tak bardzo, że wato jest o tym przypomnieć.
To nie rząd amerykański jest wydawcą dolara amerykańskiego lecz FED, który jest instytucją prywatną. Pierwotnie dolar miał pokrycie w złocie i był jedynie potwierdzeniem wpłacenia do określonego banku określonej ilości złota. Po jakimś czasie zastąpił je całkowicie, aż w latach 30-stych ubiegłego wieku postanowiono zerwać związki dolara ze złotem. I tu są źródła naszego kryzysu! Gdy dodamy do tego możliwości udzielania kredytów znacznie przewyższających wartość bankowych depozytów i informatyzację procedur bankowych (lata 80-te , 90-te) mamy już pełen obraz: Pieniądz stał się czym oderwanym od rzeczywistości, nie istniejącym realnie (tylko jako impulsy elektroniczne) i nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością – a jednocześnie będą nadal uniwersalnym standardem wyznaczającym wartość. I nagle krach. Bo jak nikt nie kontroluje – (FED jest prywatny), a pieniędzy możemy sobie na wpuszczać do systemu ile chcemy. To hulaj dusza! Dawajmy a masę kredyty kto chce i ile chce. I nagle domino zaczęło się wywracać. Ale to już znamy z Medów.

Dlaczego kryzys filozoficzny?
Bo nagle okazało się, że pieniędzy nie ma, nie istnieją i generalnie nie odzwierciedlają żadnej wartości. Ot i cała prawda!

Walka z takim kryzysem obecnymi metodami jest z góry skazana na niepowodzenie.
Wszyscy zastanawiają się dlaczego nie jeżdżą pociągi:
- Bo wyłączyli prąd.
- Więc pchajmy lokomotywy póki jeszcze nie stanęły a między czasie prąd się pojawi.
Nie, nie pojawi się. I w tym jest różnica. Należy jak najszybciej podłączyć starą ciuchcie, lać wodę sypać węgiel i nie oglądać się na prąd.

Sposób walki z kryzysem w sakli globalnej jest jeden: Radykalna reforma systemu finansowego. Trzeba wyemitować nową – mającą realne odzwierciedlenie np. w złocie walutę i puścić ją w obieg. I tu pojawia się hipoteza: Czy przypadkiem ten kryzys nie został wywołany i pokierowany właśnie po to aby tak się stało? Wtedy każdy impuls w systemie bankowym będzie odzwierciedlał realną wartość. Ale pytanie: kto ma złoto? Ten kto ma złoto będzie miał za chwilę instytucję pod nazwą Globalny Bank Świata!
To oczywiście tylko hipoteza.

Jest jeszcze jedne sposób, trwale rozwiązujący problem, a jednak nie mieszczący się w głowach ekonomistów „przyzwyczajonych” do świata wyglądającego tak a nie inaczej. Należy wzorem pierwszej ameryki, pozwolić różnym przedsiębiorstwom emitować własny pieniądz. Skoro mogą to robić banki i państwa? Dlaczego maja nie robić tego przedsiębiorstwa? Jeszcze nie tak dawno temu uśmieszek na twarzy wywoływała informacja że w ukraińskiej fabryce biustonoszy w wyniku braku zbytu zaczęto wypłacać robotnikom pensie w biustonoszach właśnie. Patrząc z punktu wiedzenia logiki kryzysu nie jest to wcale takie głupie. W takiej Polsce pojawiłoby się wiele różnych walut (Tak zresztą jest i było przez wieki) a wyspecjalizowane instytucje przeliczałyby jej wartość, ustalały wzajemne kursy itp. Prawo pozwalałoby na to i ustalało zasady obrotu i emisji. Czy świąteczne talony nie są formą pieniądza?
To rozwiązanie jest oczywiście możliwe tylko wtedy gdy będzie totalna „padaczka”. Na razie jeszcze lokomotywa się toczy.

Niezbędny jest plan rozwoju lokalnych systemów gospodarczych, które w oparciu o struktury klastrowe, wzajemne lokalne zarwanie będą w stanie tworzyć produkty i usługi powodujące samo wystarczalność pewnych obszarów. Samo wystarczalność energetyczną, żywnościową, itp.
To długofalowa polityka wychodzenia z kryzysu.

A doraźnie?
Jak najszybciej opracować system poręczeń kredytowych i radykalnie ograniczyć podatki dal przedsiębiorstw kosztem sektora publicznego. Niestety nie ma wyjścia.


Stąd być może panika wśród elit polityczny Europy i Polski. Ten świat się już kończy za chwile rozbuchane socjalistyczne instytucje unijne nie będą nikomu potrzebne. Zmienią się zasady gry. Chcieliście globalizacji – będziecie ją mieli.


P.S.
Kiedyś moja babcia zapytała mnie:
- Co ja właściwe takiego robię?
- Pracuje przy komputerze – powiedziałem
- Człowiek pracuje jak zrobi cegłę albo pójdzie w pole – odparła
Teraz wiem, że generalnie miała rację

wtorek, 24 lutego 2009

Kryzysowa strategia

„Muszę znaleźć koncept gładki”
Wódz dylemat ma jak z Kanta:
„Inwestuję? Tnę wydatki?
Przyjmę pieniądz okupanta!”

piątek, 20 lutego 2009

Bananowa republika

Nic dodać - nic ująć. Polecam lekturę niniejszego tekstu:
http://www.parkiet.com/artykul/7,783408_Gdzie_TP_nie_moze__tam_Klepacza_posle.html
Partia TP działa i ma się dobrze bez względu na pozorne ideologiczne podziały. Kazik Staszewski miał rację. W tekście utworu "cztery pokoje" aktualność straciły tylko dwie kwestie: - Liczba radnych w warszawie i statystyki kradzieży samochodów. Poza tym kolonializm i PRL 2.0

Manipulacyjka w skali global

Przetaczające się przez nasze ekrany telewizyjne seriale kryminalne produkcji USA (Wzór, Kryminalne Zagadki ..., Kości itp.) pokazują pewien zafałszowany obraz rzeczywistości. Mianowicie świetnie wykształceni, wyszkoleni i obdarzeni ponad przeciętną inteligencją policjanci posługujący się wręcz kosmiczną technologią rozwiązują z pozoru nierozwiązywalne przestępstwa. Jest to oczywista bzdura i manipulacja, ale odnosi prewencyjny skutek. Wielu potencjalnych przestępców zastanowi się 30 razy zanim popełni jakiś niegodziwy czyn. Wie z przekazu telewizyjnego którym jest bombardowany, że jak takie cwaniaki jak w serialu wpadły, to co on będzie podskakiwał i tak go złapią. To przecież nieomalże oczywiste, że jak zaparkuje w niewłaściwym miejscy, albo siądzie po piwie za kierownicę to zaraz "stanie u drzwi załoga Dżi". Gdyby tak miało być w rzeczywistości to musiałoby być jak w piosence Młynarskiego: "Na jednego mieszkańca jeden szeryf przepadał, jeden szeryf na jednego mieszkańca." (A i tak coś tam zgniło)... Cały świat kupuje ten chłam i przy okazji efekt jest powtarzany także i u nas. Jednak chyba nie wszyscy łykają ten kit w kraju, gdzie policja nie ma na paliwo, a Pani mądra minister nie wiadomo od czego przekonuje o wyższości patroli pieszych nad samochodowymi.
Eksplozja tego rodzaju seriali i ewidentna (skądinąd pożyteczna) ich rola manipulacyjna uświadamia mi jedną rzecz: kiedy na "masę" stosuje się tego rodzaju sztuczkę, to znaczy, że przestają w tym społeczeństwie działać tradycyjne hamulce - czyli normy moralne. A to jest już dość niepokojące. To znaczy, że w USA wzrasta przestępczość lub jej wzrost jest hamowany nie przez silną pozycję rodziny i funkcje kontrole społeczności lokalnej lecz przez media. Znaczy to także, że mamy do czynienia z atomizacją społeczną i możliwym wykorzystywaniu mediów do manipulacji społecznej nie tylko tej pożytecznej. Np. wytłumacz przeciętnemu polskiemu "inteligentowi", że Unia to nie samo dobro - jak go nauczono, że Radio Maryja - to nie zło i ciemnogród - jak on wie i tak lepiej. Największy dramat polega na tym, że tego rodzaju wygoda intelektualna zwalnia z samodzielnego myślenia i krytycznego podejścia doi świata. A to już jest bardzo, bardzo niebezpieczne i ociera się o totalitaryzm z fasadową funkcją demokracji.

Kiedyś będąc naiwnym młodzieńcem gdy szedłem obok Uniwersytetu wieczorem i widziałem palące się światło, myślałem, że tam pracuje jakiś naukowiec i wymyśla jaki potrzebny ludzkości wynalazek. Teraz wiem, że albo dwóch "naukowców" rozpija flaszę, albo sprzątaczka zapomniała zgasić światło. Z naiwności wyrasta się z wiekiem.

środa, 18 lutego 2009

Na gorąco

Odćwiakalcie się od Czumy

Nagonka na obecnego ministra sprawiedliwości trwa. Człowiek z poza kasty prawniczej kierujący resortem sprawiedliwości i zapowiadający radykalne ruchy? To za wiele na dzień dobry jak dla klasy próżniaczej nowoczesnej Polski. Sama zapowiedz rozbicia potęgi korporacji prawniczych to już za dużo. Jego poprzednik reprezentował interesy hydry prawniczej, więc gdyby nie wiszące na kratach ciała morderców Olewnika pewnie doczekałby na swoim stanowisku końca kadencji. Czuma to uczciwy człowiek, a zarzuty wobec niego rzucane przez media to ściema dla frajerów. Typowa robota na zlecenie.

Euro po 5 to wchodzimy czyli kolonializm

Cechą charakterystyczną krajów skolonizowanych jest całkowita zależność i służalczość ich elit politycznych wobec kolonizatorów. To samo dotyczy kwestii związanych z tzw. integracją europejską.

Dzisiejsza wypowiedz Premiera odnośnie interwencji w rynek finansowy, gdy Euro będzie po 5 zł, to nic innego jak puszczenie oka do wszystkich spekulantów. Prawdę powiedział Wicepremier Pawlak „odkręcając" i dystansując się od słów Tuska. Słysząc w radio tego newsa o mały włos nie spowodowałem wypadku drogowego. Potem bym się tłumaczył policji, że to przez głupotę premiera? Ale czego się spodziewać po władzach kraju, który posiada niemal całkowicie „kolonialny" system bankowy? W końcu gdzieś trzeba będzie pójść gdzieś do roboty jak się skończy żywot polityczny. Gdzie? Do jakiegoś banku, dziwnej fundacji, albo do TP –symbolu kolonialnego ustroju Polski.

TP

Od dłuższego czasu TP zapowiada uruchomienie kompleksowej usługi wykorzystującej sieci bezprzewodowe dla sprzedaży flagowego produktu tej firmy – czyli Neostrady. Dziwnym trafem ministerstwo infrastruktury zapowiada uruchomienie przetargu na powszechny bezprzewodowy i bezpłatny system dostępu do Internetu… Zbieg okoliczności, przypadek?

Sprawa prosta – ktoś utrzyma za pieniądze

http://www.computerworld.pl/news/336128/Siec.bezprzewodowa.dla.wszystkich.Polakow.html

Ładowarki - jeden standard

Na takich właśnie działaniach powinna polegać istota funkcjonowania Unii Europejskiej – na ułatwieniu ludziom życia. Inna sprawa, że władza nie powinna wtrącać się w politykę przedsiębiorstw, ale tego typu standaryzacja to strzał w dziesiątkę.

wtorek, 17 lutego 2009

Lekcja historii najnowszej czyli konflikt pokoleń

- Chodzicie dzieci opowiem wam bajkę. – mówi Dziadek do garstki maluchów. Był wyraźnie zakłopotany tym pomyłem. Córki kazały mu zająć dzieci przez może godzinę do czasu aż nie wrócą. Wyraźnie czuł się wrobiony. Gdy te zasiadły w kółeczku ten zaczął snuć swoją opowieść:
- Dawno, dawno temu w pewnym kraju, rządziła jedynie słuszna junta, realizująca jedynie słuszny program. Ludzie tyrali tam niemiłosiernie. A za swoją pracę dostawali kupę pieniędzy. Problem był jeden za te pieniądze nie można było nic kupić. Aby dostać coś w sklepie trzeba było stać w długich kolejkach, albo mieć układy.
- Kolejką się jedzie a nie się w niej stoi – zauważył poniekąd słyszenie Piotruś
- Kolejka jest też wtedy jak ludzie ustawią się jeden za drugim – odpowiedział Dziadek
- Dziadku, a co to układ? Czy to smok? Bo widziałam w TV jednego małego rycerza co chciał walczyć w układem. – rzekła Hania
- To był Wołodyjowski głupia! - wtrącił się Tomek
- Dziadku, on powiedział, że jestem głupia! Poza tym Wołodyjowski nie miał brata tylko Azję. A ten rycerz ma braciszka! Dziadku! – ciągnęła Hania ze łzami w oczach.
- Azję to miał Czyngis-Chan! – wtrącił Tomek
- Cicho dzieci! – krzyknął Dziadek. - Tomku przeproś Hanię. Mam opowiadać czy nie?
- Tak! – powiedziała chórem gromadka.
- No więc na czym to ja stanąłem?...
- Na smoku – przypomniała Hania.
- Nie! Nie na smoku, na układach scalonych! – odezwał się po raz pierwszy mały Wojtuś.
- No tak trzeba było mieć układy. To znaczy trzeba było kogoś znać. Na przykład: kierownika sklepu, albo jego teściową, albo znać kogoś kto ją zna i mieć coś co ona by chciała mieć albo kupić. Wtedy można było coś załatwić spod lady...
- A co to znaczy "spod lady"? -Zapytał Tomek wyraźnie już znudzony surrealizmem bajki.
- To znaczy że można było kupić tak, żeby inni nie widzieli, że to coś jest. – powiedział Dziadek, ale wyraźnie niezadowolony ze swojej odpowiedzi.
- To znaczy kupić czarodziejsko! Ojej, a jak można kupić coś niewidzialnego? To ten pan w sklepie musiał być czarodziejem. – Powiedziała Hania wciągając się w fabułę.
- No w pewnym sensie tak – przyznał z uznaniem dla bystrości dziecięcego umysłu Dziadek.
- Jak się nie udało kupić tego co się chce bo wcześniej zniknęło ze sklepu, to można było kupić to co jest a potem zamienić na to co by się chciało mieć.
- Czyli wystawić na Allegro! To dobre, teraz też tak jest. Tylko jak to co się chciało znikało ze sklepu? Powiedz Dziadku, czy to czary?
- Nie, tam żadne czary! Mojemu staremu zniknęły z konta pieniądze, bo ktoś mu kartę zajebał! - Wtrącił teatralnym szeptem mały Wojtek.
- Nie ładnie tak mówić! – Pozwiedzał dziadek nie mogąc powstrzymać śmiechu. – No ale dobrze. Co to było dalej? A już wiem! No więc wtedy, jak byłem młody to wystałem kolorowy telewizor...
- Dziadku to ty też byłeś w tej bajce? Jak to "wystałeś"? – Wtrąciła Hania
- A co to jest kolorowy telewizor? – Spytał Tomek
- To taka wypasiona plazma z kolorową obudową. Widziałem "u Idiotów". – Powiedział to tej pory milczący Maciek – A to prawda, że kiedyś był tylko jeden program w telewizji? Ja to bym nie mógł, chyba, że miałeś dużo filmów na kompie…
Sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Trzeba było szybko coś wymyśleć.
- To był taki Rabin. – paplał już bez sensu i wiedział o tym - Komputerów wtedy nie było wcale. No, ale mniejsza z tym. Jak jest kryzys to wszystko działa nie tak jak trzeba nawet w telewizji prowadzący mieli mundury. Ludzie dostawiali pieniądze nie mogli za nie nic kupić… Pieniądze nie miały wartości, ale można było wyprodukować sobie trochę waluty. - Uśmiechnął się marzycielsko - Mój tata miał aparaturę, i czasami jak był dobry dzień to i liter nakapało. A wtedy to można było iść i coś załatwić. Gorzej jak złapali, bo tylko junta mogła walutę produkować, ale była okropna w smaku i nikt za nią nic nie chciał sprzedać. Ale mój tatuś to umiał zrobić pieniądz pierwsza klasa! Najgorzej to było z cukrem bo był za bony… Co ja wam opowiadam!?
- Teraz też jest kryzys! To nie żadna bajka! – powiedział Maciek
- No dobra dzieciaki – warknął poirytowany dziadek – jak nie chcecie słuchać to nie!
- Chcemy! – odpowiedziały dzieci dyplomatycznie, ale znudzone zaczęły się rozglądać za innym zajęciem.
- No dobra. Dawno, dawno temu za górami, za lasami mieszkała dziewczynka i wszyscy wołali na nią Czerwony Kapturek bo miała taki czerwony moherowy berecik...

Zagadka

Nie ptak to, a leci?
Latawiec? Ależ skąd!
Złoty – drogie dzieci.
A za chwileczkę rząd!

poniedziałek, 16 lutego 2009

Całowanie

Moi synowie oglądają obaj telewizor. Na ekranie on i ona patrzą sobie głęboko w oczy i wyznają sobie miłość.
Młodszy: - Co będą się całować?
Starszy: - Nie! Żeby się całować trzeba być w łóżku!

Kryzys czyli Tusk jak Winnicki

Często obecny kryzys porównuje się do kryzysu z lat 20 minionego wieku. W czasie, kiedy szalał tamten kryzys była ostoja, oaza spokoju i wzrostu gospodarczego. Była to oczywiście ojczyzna proletariuszy z krajów połączonych i niepołączonych, czyli kraj ludzi radzieckich. Czy nasza podobno stabilna i dobra pozycja to analogia do ZSRR?
Jakiś gość ze sztabu Obamy powiedział, że Ameryka nie może zmarnować tego kryzysu! - Brawo! Co za postawa! Bo kryzys to wyzwanie. Jak zwalniają to znaczy, że będą zatrudniać? Nowa jakość bierze się z upadku, jak rośliny najlepiej wzrastają na gnoju i szczątkach. I tak dalej i tak dalej. Jedno jest pewne: Z takim podejściem amerykanie za chwilę wyjdą z kryzysu.

A u nas?
Głowy w piasek. Jaki kryzys? A kryzys! I od razu jak się słucha Premiera przychodzą na myśl Alternatywy Barei. Tamże niejaki towarzysz Winnicki informuje w TV:
„Obserwowane trudności na rynku pasz postuluje się rozwiązywać w najbliższej przyszłości poprzez działania nieinwestycyjne i niskonakładowe. Pierwsza decyzja to jest wstrzymanie produkcji mięsa wieprzowego na okres 3 lat, co spowoduje oszczędności na paszach zwłaszcza tych importowanych. Z drugiej strony powoduje znaczący, bo o 7.2 % wzrost płac realnych…" Potem informuje zaskoczonych sąsiadów, że ludzie i tak w to nie uwierzą…
Nic dodać - nic ująć. Tamtego z serialu towarzysze zrobili bardzo szybko ambasadorem w jakiejś chyba Gwatemali. Co za chwilę towarzysze zrobiła a Donaldem? Aż boje się pomyśleć… Może jak z Anioła - kierownikiem osiedla?

piątek, 13 lutego 2009

Ostatnie tango w Warszawie

Chociaż ciągle żywe spory,
i co przyjdzie nikt nie zgadnie,
z Tuskiem godzą się Kaczory,
teraz będzie bardzo łanie!

Już nie dymy lecz współpraca?
Już nie klątwy, potok śliny?
POPiS więc nam tu powraca!
Może popis czystej drwiny?

Bo gdy kryzys zbierze łupy,
a tancerzom brak odwagi:
Trzeba czymś podeprzeć trupy,
szukać w tańcu równowagi.

To chocholi taniec przecie!
Lud wnet zacznie tak główkować:
„Czy wy solo - czy w duecie,
trzeba teatr przebudować."

czwartek, 12 lutego 2009

Pomysł na serial

Seriale policyjne już się przeżyły... Kryminalne zagadki Las Vegas czy Nowego Jorku znajdują swoich polskich odpowiedników i całą masę widzów. Są też seriale medyczne: Doktor Hause, czy nasze śmieciowate podróbki. Był nawet serial satyryczny o naszej służbie zdrowia: chyba nazywał się „Daleko od noszy", ale było w nim więcej prawdy niż fikcji więc szybko „zszedł" z anteny.
Potrzebna jest nowa jakość i nowy pomysł. Połączmy oba zgrane standardy i stwórzmy nową jakość.
Wyobraźmy sobie serial o dzielnych urzędnikach NFZtu dzielnie wykrywających przestępstwa w szpitalach i tnących kontrakty. Cała technologiczno fabularna warstwa była by jak w kryminalnych zagadkach… Intryga namierzanie, donosy. Wykrywają ciągle nowe przestępstwa medyczne; np. Pani Jadzia w szpitali powiatowy, zużywa 2x więcej strzykawek - tniemy. Sukces komercyjny murowany! W jednym z odcinków dzielni funkcjonariusze – koniecznie facet i babka (jak w Archiwum X – a co) – doszliby do wniosku, że chirurg po wypiciu pół litra – przeprowadza 2 razy więcej operacji i dlatego należy zwiększyć przydziały służbowej wódki. W innym odcinku niesłusznie posądzona o kradzież trzech bandaży pielęgniarka udowodniłaby, że przy ich pomocy produkuje świetne atrapy mumii egipskich cieszących się wielkim powodzeniem w szpitalnym sklepiku, itp.
Kilka lat przed tak triumfalnie obecnie świętowanym Okrągłym Stołem nie wszyscy towarzysze zrozumieli jeszcze wyraźnie płynące z Moskwy wytyczne, i zamiast rozkładać system zachowując nad wszystkim kontrolę – próbowali go naprawiać starymi sprawdzonymi sposobami. Bo przecież socjalizm nie jest zły – złe są błędy i wypaczenia. Udowadniano poprzez media, iż za to że nie ma nic w sklepach odpowiedzialność ponosi nie brak mechanizmów rynkowych, lecz źli spekulanci wykupujących i kradnący towary. Powołano nawet coś co nazywało się IRCHa – czyli Inspekcja Robotniczo Chłopska. Były to lotne grupy aktywistów przypominające kanarów w komunikacji miejskiej. Taka „załoga Dzi" wpadała do domu i sprawdzała czy ktoś nie jest spekulantem. Piszę to dla młodzieży, bo w dzisiejszych czasach aż trudno w to uwierzyć, choć jeszcze ćwierć wieku IRCHa działała w najlepsze. Przewodnia myśl: „socjalistyczny system dystrybucji dóbr jest najlepszy z możliwych, tylko wypaczenia i wrogie jednostki mu zagrażają". Oczywiście w idei nic nie wyszło – bo ludzie wiedzieli doskonale, że to ściema.
Wracam do serialu. Taki serial udowadniałby społeczeństwu że sama służba zdrowia jest dobra tylko, że wśród personelu są jednostki wrogie. Zamiast pogonić to całe towarzystwo i powrócić do normalności serial działałby jak propagandowa IRCHa, przekonując że system jest dobry, tylko wypaczenia są złe.
Swoją drogą serial historycznyo - surrealistyczny o poczynaniach dzielnych członków IRCHy i wykrytych przez nich wielkich aferach (kupno dwóch dywanów i meblościanki bez kolejki) cieszyłby się wielką popularnością. Nie jednemu ORMOwcowi i zakręciłaby się łezka w oku jak przy powtórce "07 - zgłoś się". TVN z pewnością TAKI serial by wyprodukował bez zmrożenia oka...

Wieża, luka i kryzys

Podobno Wieża Eiffla to przedsięwzięcie komercyjne, które zwróciło się po niespełna pół roku od jej otwarcia dla turystów. Coś nieprawdopodobnego. W obecnej socjalistycznej europie wybudowanie takiej wieży byłoby niemożliwie z pieniędzy unijnych, gdyż zaistniałoby tzw. zjawisko „luki finansowej" czyli zaplanowane w studium wykonalności takiego projektu zyski ograniczałby dotację. Innymi słowy, Unia ze swego budżetu wspiera tylko takie przedsięwzięcia które nie powstałyby w warunkach normalnego rynku i poprzez tego rodzaju interwencję publiczną zaburzałyby konkurencję. Wójt budujący kanalizację w projekcie na ten cel musi przewidzieć ile będzie brał za metr sześcienny ścieków od mieszkańców i kwotę tę skrupulatnie odjąć od wartości planowanego wsparcia. W tej chwili armie pisarzy projektów w całej Polsce kombinują, jak zarobić najmniej na odprowadzaniu nieczystości aby uzyskać jak największą realną dotację. Interes gówniany – ale zawsze. Casus ten pokazuje jak daleko unijni socjaliści okupujący od kilku dekad Komisję Europejską odeszli od normalności w swych lewackich knowaniach. Aż trudno sobie wyobrazić, że postawienie stalowego koromysła w centrum miasta miało swój biznes plan, poza stworzeniem oficjalnego symbolu stolicy Francji. Po prostu, zaczynamy przyzwyczajać się do socjalistycznych absurdów. A może nie zdążyliśmy się od nich odzwyczaić, myśląc w kategoriach Ryśka Ochockiego budującego misia (Po co nam ten miś? Nikt nie spyta! A my mamy jako konsultanci 10% od całości sumy kosztów)?
Nadszedł czas próby - Gospodarka przeżywa kryzys. To znaczy, że oficjalny system społeczno - ekonomiczny jest nie sprawny - mniejsza o przyczyny. Kryzys w brew pozorom jest zjawiskiem powszechnym i aż dziw bierze, że Polacy nauczeni życia w totalnym kryzysie tak szybko o nim zapomnieli.
Cała pozytywna siła kryzysu polega na tym, że następuje powrót do naturalnych mechanizmów i relacji społecznych. Ludzie po prostu „jakoś sobie radzą" i nie jest im do tego potrzebna żadna biurokracja, pomoc społeczna, urzędy skarbowe i inne biurokratyczne wynalazki.
Popatrzmy na tradycyjną cygańską społeczność, która umiejętność dostosowywania się i omijania luk nawet w najbardziej skomplikowanych biurokracjach opanowała do perfekcji - dzięki temu zawdzięczają swoje przetrwanie. Zawsze najlepiej jest wiedzieć swoje i w kontaktach z hydrą przepalić głupa. Na głupa nie ma procedur. Co więcej - hydra odniesie wrażenie, że ma nad Tobą przewagę. Czym bardziej rozbudowany system administracyjny tym większe pole manewru dla jego omijania. Czym bardziej rozbudowany system informatyczny tym ma więcej dziur i nie ma na nie mocnego.
Chcąc naprawdę walczyć z kryzysem rząd powinien się jak najbardziej „zwinąć", skończyć z fiskalizmem i pozwolić wzrosnąć szarej strefie, a potem już się nie wpieprzać do gospodarki jakimiś koncesjami i innymi duperszmitami.
Jest jedne problem: Eurosojuz może na to nie pozwolić. Ale to tylko gorzej dla niego.
„Dobrze w mieście jak na wsi teście" – mawiała moja dawno już nie żyjąca sąsiadka, której całe życie przypadało na permanentny kryzys. Jeśli tak pojmowany powrót do natury mają na myśli ekoterroryści – to chyba się do nich zapiszę.

Bar Uniwersalny czyli permanentna propaganda

Mój przyjaciel opowiadał mi kiedyś o Barze Uniwersalnym, w którym sprzedawane było wyłącznie piwo.
- Dlaczego więc bar nazywa się uniwersalny? - Zapytał jakiś wnikliwy klient.
- Bo można zamówić piwo z sokiem albo bez soku... - Odpowiedział po namyśle właściciel przybytku.

Podobnie sytuacja ma się z polską sceną polityczną. Bez względu na kogo zagłosujesz i jakie wartości i program deklaruje dane ugrupowanie, i tak po przejęciu władzy nie widać żadnej jakościowej zmiany. Co najwyżej w piwie, które naważą nam politycy i dadzą do wypicia jest więcej lub mniej soku. Generalnie napój pozostaje ten sam.
Rywalizujące o względy wyborców PO i PIS próbują w ten sposób zdefiniować scenę polityczną, aby tylko te dwie siły w oczach wyborców miały realne podstawy do sprawowania władzy. Ludzie myślą: nie zagłosuje na tego czy tamtego bo i tak nie ma szans na wyborcze zwycięstwo. Pojawia się problem racjonalnego wyboru. Każdy chciałby aby jego głos był ważny.
Nie jest ważne kto podaje piwo. Ważne, że smakuje jak ścierwo a dodatek soku nic nie zmienia. Po prostu nie masz wyboru. A wiodące partie nieustannie skaczące sobie do gardeł mają monopol na sprawowanie władzy przez następne 20 lat.
Lecz oto nagle przyszedł kryzys, którego skutków nie da się dłużej pudrować nawet najlepszymi PR-owskimi sztuczkami. "Mimo podziałów pora coś zrobić bo za chwile ludzie pogonią nas z lasu jak przysłowiowy myśliwy partyzantów i Niemców." - wykombinowali politycznie stratedzy obu partii. "Na początek "zjedzmy przystawki" - co by naprawdę nie było konkurencji i nie pozwólmy aby coś nowego wymyślono, potem pomyślimy co zrobić z kryzysem. Temu przyczepimy etykietę oszołoma, z tamtego zrobimy świra, a na tamtego mamy takie kwity że szok. Wiemy doskonale, że większość problemów rozwiązuje się sama, więc kryzys też minie. Jakby co, to dzięki naszym światłym działaniom i doskonale wdrożonym unijnym programom."

Trwała zmiana wymaga mówienia prawdy:
- Żyjemy ciągle na koszt przyszłych pokoleń zwiększając deficyt budżetowy.
- Pchamy pieniądze w złodziejski, skorumpowany, fatalnie zorganizowana i niewydolny system opieki zdrowotnej.
- Utrzymujemy całą masę nikomu nie potrzebnych urzędników pracujących w nikomu nie potrzebnych instytucjach.
- Tylko zdecydowane ograniczenie wydatków publicznych, czyli redukcja administracji, a przez to możliwość ograniczenia podatków, zniesienie systemu koncesyjnego i rozpalenie korporacji zawodowych jest w stanie na prawdę zmienić jakość naszego życia nie tylko publicznego ale i gospodarczego.

Potrzebne są radykalne ruchy – zwłaszcza w czasie kryzysu – a nie lakierowanie i szpachlowanie przerdzewiałej bryki. Albo zmieniamy samochód, albo po mimo kosztów decydujemy się na generalny remont. Lakier i szpachla nic nie pomogą: paliwożernym wrakiem, choć z unijnymi gwiazdkami na tablicach rejestracyjnych daleko nie pojedziemy.
Dobrym pomysłem na początek jest wprowadzenie okręgów jednomandatowych. Rozwiązanie to byłoby poważnym ciosem w mafie polityczne oraz pozwoliłoby na stworzenie podstaw prawdziwej demokracji – tej oddolnej. Pewnie po kilku latach mielibyśmy prawdziwy cud a nie medialne przepychanki.

Cytaty czyli kto to powiedział?

Ostatnio przypomniały mi się zasłyszane kiedyś ciekawe zdania, których autorstwa nie potrafię ustalić:

1. Radzieckie zegarki są najszybsze na świecie.
2. Historia to zbiór faktów, których znaczna część wydarzyła się naprawdę.

A teraz cytat z rozmowy dwóch emerytów, którą podsłuchałem na ulicy:
- Czy Tusk to uczciwy człowiek to ja nie wiem. Nie wiem czy on w ogóle jest człowiekiem! Kaczyński to przynajmniej matkę ma...

Są takie lapidaria, które należy zapamiętać.

środa, 11 lutego 2009

Analogia

Mój synio ma problemy z płynnym czytaniem. Odziedziczył to po mnie. Co więcej ma wrodzony wstręt do słowa pisanego. Mam nadzieję, że podobnie jak i mi z czasem mu przejdzie.
Kiedy siedział któregoś dnia z rozłożona na kolanach książką i chlipał, postanowiłem go pocieszyć:
- Nie martw się synku – powiedziałem mu - Twojemu tacie kiedyś piwo też nie smakowało… :-)

Kilka słów wyjaśnień

Od kilu miesięcy jestem notorycznie pozbawiony dostępu do sieci. Winę za to ponosi oczywiście Telekomuna. W tej spawie można by było napisać niejednego posta, ale każdy kto kiedykolwiek miał do czynienia z bebechami tego molocha – ten wie o co chodzi. Mam nadziej, że wkrótce wszystko wróci do normy i będę mógł jak dawniej pisać co mi się w głowie kołacze. Decyzja została podjęta. Negocjacje z Telekomuną trwają nadal a ja będę przez komórkę naginał… A co…