wtorek, 7 grudnia 2010

O co chodzi w seksie od tyłu?

Wizyta Prezydenta Miedwiediewa w Polsce, towarzyszące jej gesty i grymasy świadczą o tym, że nie potrafimy już prowadzić własnej polityki. Media informowały o zegarku prezydenta Rosji i jego wartości, o menu w czasie oficjalnej kolacji, o dawaniu orderów „zasłużonym artystom”, ale nie o tym jaki interes przybył ubić u nas rosyjski Prezydent. Najprawdopodobniej nie przyjechał ubić żadnego interesu, bo wszystkie już obił. Nawet gaz kupujemy od nich w ciemno za jedne z najwyższych możliwych stawek, więc o czym mowa. Przyjechał po prosu zwizytować rubieże swej strefy wpływów i wybić z głowy niepotrzebne podskoki. 
Wygląda to tak, jakby padł rozkaz bratania się z Wielkim Niedźwiedziem, a nasi „mężowie staniu” muszą go wykonać i już. Jak zaczną podskakiwać są przecież w zanadrzu inny „mężowie stanu”. Wszystko to oczywiście efekt niemiecko – rosyjskiego zbliżenia. Aby stało się ono całkowite i doprowadziło przywódców obu krajów do orgazmu potrzebne jest usunięcie na bok bękarta Traktatu Wersalskiego. Co najwyżej niech stoi i zasłania najbardziej intymne fragmenty owego aktu. Ów bękart doskonale wie jaka jest jego rola, więc stąd te umizgi i kurtuazja. Jednak jak uczy historia, przepowiadane od pewnego czasu zbliżenie Rosji i Niemiec do niczego dobrego nie prowadzi. 
- Bo o co chodzi w seksie od tyłu? 
- Aby być z tyłu. - głosi stary dowcip.
Pytanie tylko, kto tym razem będzie kogo. Jak znów uczy historia, Rosjanie zwykle ostatecznie bywają z tyłu, więc nie ma większych powodów aby i tym razem stało się inaczej. Do tego dochodzi ideologiczna piąta kolumna obsadzona w europejskich krajach jeszcze za radzieckiego systemu i ogólna fascynacja rządami silnej ręki na europejskich salonach. Ale salony miały zawsze słabość do Rosji. Nawet przed Rewolucją Francuzką „oświeceni” nienawidzili swego króla, nie szczędząc przy tym komplementów carom. Do tego dochodzi kryzys zmutowanej do szpiku kości demokracji i ogólny nihilizm. Więc może dobrze, że My - Wersalski Bękart odsunęliśmy się na bok i nie chcemy patrzeć na owe sodomistyczne zabiegi zbliżenia obu potęg? Ale jest zasadnicza różnica: robić coś bo ci rozkazują lub robić coś bo sam doszedłeś do wniosku, że tak należy. Nam rozkazują i jest to kwestia bezsporna. 

Kiedyś czytałem o polityce w Afryce. Okazuje się, że tamtejsi ludzie mają przedziwną umiejętność wyczuwania fałszu. Gdy jakiś polityk zaczyna opowiadać farmazony ludzie nie chcą go słuchać. Gdy mówi prawdę od serca, choćby był populistą ludzie go poprą. Podobną umiejętność posiadł chyba i nasz lud tubylczy, który generalnie olał drugą turę wyborów samorządowych. Bo co to za różnica jakiego biurokratę - okupanta wybierzemy sobie do administrowania naszym lokalnym światem, jeśli w gąszczu przepisów i lokalnych zależności i tak z założenia nie będzie w stanie niczego zmienić? Czy pojawił się gdzieś choć jeden kandydat na wójta, który powiedział, że nie będzie zabierać dzieci z rodzin przez podległych mu pracowników socjalnych? To przecież nie kwestia prawa, ale pryncypiów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj