niedziela, 30 czerwca 2013

Obietnica bujnej trawy

Nie można w kraju zamieszkałym przez prawie czterdziestomilionowy naród jednocześnie rozmontować przemysłu, a społeczne skutki tego gospodarczego kunktatorstwa przełożyć na system ubezpieczeń i oczekiwać, że on nie padnie. Bardzo pilnie potrzebny jest ktoś, kto zapewni nam myślenie w horyzoncie nie dekad, ale stuleci. Ktoś, kto zajdzie pomysł na ten kraj i kogo nie wyśmieją hordy medialnych pajaców.
Wszystko wskazuje na to, że stoimy nad przepaścią, a jedynym zmartwieniem rządzących jest jak najdłuższe utrzymywanie nas w przeświadczeniu, że czekający nas z niej upadek, to tylko skok na bandżi. Wyobrażam sobie drania, który nawet będąc przy korycie wiedząc o tym, co za chwilę nas czeka nie powiedziałby o tym społeczeństwu kosztem swych przywilejów i apanaży. To nie trudne. Mamy ich właśnie u steru władzy, która zapętliła się już w kreatywnej księgowości. Nie chodzi im najprawdopodobniej nawet o utrzymanie się n politycznym firmamencie. Oni realizują plan powolnego rozłożenie kraju na łopatki. Jak w judo chcą wykorzystać siłę przeciwnika przeciw jemu samem. Chcą doprowadzić kraj do takiego stanu, że jedynym sensownym rozwiązaniem dla większości „obywateli” będzie poddaństwo, które w wielu obszarach naszego życia jest już faktem. 
Przez kilkaset zaledwie lat ze wspaniałego, dumnego narodu uczyniono bezwiedne stado baranów kierujące się wyłącznie instynktem oraz obietnicą bujnej soczystej trawy rosnącej tuż za budynkiem miejskiej rzeźni.

czwartek, 27 czerwca 2013

Max znowu mówi jak jest

A jak mówi, to opada szczęka
 

wtorek, 25 czerwca 2013

Historia jakich wiele


O ofiarach wojny, stalinizmu i powojennych represji napisano już sporo. Ciągle jednak pojawiają się kolejne okoliczności i fakty, także w wymiarze osobistym. 
Stryjka nie pamiętam prawie wcale. Właściwie pozostały mi po nim trzy obrazy - niczym strzępki filmowej kliszy zawierające jakieś niewmontowane do pełnometrażowego filmu ujęcia. Na jednym ze "strzępków" częstował mnie kozim mlekiem, które miało rzekomo jakieś szczególne właściwości. W innym wspomnieniu kupił ode mnie szklankę lemoniady, gdy bawiłem się w jej producenta. Trzecie wspomnienie to wizyta w szpitalu. Pamiętam wychudzonego mężczyznę ubranego w piżamę przypominającą obozowy pasiak siedzącego na ławce przed okazałym budynkiem. Pozostał mi jeszcze z tej wizyty odległy smak herbatników. Najwyraźniej nimi moi rodzice próbowali przekupić znudzonego czterolatka. Tyle pozostało w mej pamięci po człowieku, który odszedł przedwcześnie, a na którym komuna pozostawiła swe nieuleczalne piętno. W młodości stryjek jako wrogi ideowo element został wcielony do wojska, a jego jedynym bojowym zadaniem było wydobywanie węgla w jednej ze śląskich kopalni. Po kilku latach katorgi wrócił do domu jako człowiek odmieniony początkami pogłębiającej się z czasem choroby. 
Do Wojskowego Korpusu Górniczego można było trafić za stosunek do ludowej władzy lub jej armii lub za nieodpowiednie pochodzenie. Katorżnicza praca w imię budowy socjalizmu, była tak naprawdę scenariuszem powolnej likwidacji "niewłaściwego klasowo i światopoglądowo elementu". Śmierć przyszła po kilkudziesięciu latach i była łaską dla schorowanego i przez to unieszkodliwionego człowieka. 
Niby nic. Historia jakich tysiące, ale czy nie bylibyśmy innym krajem, gdyby nie przetaczające się przez nasze terytorium nawałnice, które ciągle zbierają swoje żniwo? Gdy umarł, miał dokładnie tyle lat co ja w tej chwali.

Braun w Radiu Wnet

Można się zgadzać lub nie, ale na pewno warto posłuchać.

środa, 19 czerwca 2013

Ciąg dalszy

Oglądam właśnie to niemieckie „to coś” i jedyne co ciśnie mi się na usta to przekleństwa. Wszystkie niemieckie zbrodnie potraktowane epizodycznie i zrównoważone rzekomym polskim okrucieństwem. To żałosne. Gdyby komuś przyszło zaklasyfikować „to coś” w tej samej kategorii co „Bękarty wojny” - nie miałbym najmniejszej pretensji. Tym czasem wszystko wskazuje na to, że to „nowa prawda objawiona”. Słusznie napisał dziś Szewach Weiss: Niemcy mają traumę i szukają usilnie współudziałowców odpowiedzialnych za zagładę. Wydaje się, że ich polityka historyczna, u nas staje się dla naszych władz łatwym tematem zastępczym. Przedziwna koalicja obłudy i łajdactwa. Jak tak można?

EDIT
Skończyło się. Ten film jest po prostu słaby. Podły i słaby.

Wskaźnik zaufania społeczeństwa do władzy

Życie wyprzedza kabaret. Cytat z ostatniego „Do Rzeczy s. 9.:
„Podróże kształcą. Dowiedzieliśmy się, wizytując Zamojszczyznę, że niedawno w Hrubieszowie na szumnie zapowiadane spotkanie z posłem PO Aleksandrem Gradem (drzewiej ministrem ds. niszczenia Presspubliki i skarbu) przybyło 0 sympatyków Platformy (słownie zero). W Sali domu kultury nie pojawił się nawet organizator. Sytuację próbowali uratować czterej członkowie lokalnego Klubu „Gazety Polskiej”, którzy chcieli udawać publiczność. Poseł uciekł jednak przed nimi do samochodu. Gdy dopadli go na chwilę przed odjazdem i zapytali: „Panie pośle, a co ze spotkaniem?”, odpowiedział „Nie będzie, bo już się panowie spóźnili” i odjechał w siną dal.
Władza nie puszcza płazem takich zniewag – siepacze Platformy, aby ukarać niewdzięcznych hrubieszowian, podjęli decyzję o rozebraniu torów kolejowych z Hrubieszowa do Zamościa. Aż strach pomyśleć, jak zostanie ukarany sam Zamość, gdzie na spotkaniu ale z Gmyzem i Goćkiem, pojawiło się sto osób. Ani chybi będzie trzeba to PiS-owiskie miasto przyłączyć do Ukrainy, a może i sprzedać Korei Północnej.”
Jak mawiał Stanisław Anioł - cieć z serialu Barei powołując się na pisarza Sofronowa: "Mądremu wystarczą dwa słowa, a głupiemu to i referatu mało." Ot co.

wtorek, 18 czerwca 2013

Macochy i ojczymowie

Obejrzałem wczoraj pierwszy odcinek słynnego już niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” i nie jestem specjalnie zaskoczony. Scenariusz filmu oparty jest na starym sprawdzonym schemacie, którego przykładem pośród naszych produkcji jest obraz „Jutro pójdziemy do kina”. Grupa młodych ludzi tuż przed wojenną nawałnicą żyje sobie beztrosko, planuje, marzy, flirtuje. Potem zaczyna się wojenny dramat. Tyle podobieństw, bo o ile w polskiej produkcji wojna zaczyna się we wrześniu 1939 roku, o tyle dla wesołej niemieckiej gromadki prawdziwa wojna to atak na ZSRR. Film pełen jest uogólnień i niedomówień, a prawda historyczna traktowana jest w nim na opak, o czym pisał już jakiś czas temu alarmując opinię publiczną historyczny konsultant serialu. Film co do manipulacyjnej konstrukcji przypomina mi „nasz” serial – „Polskie drogi”, gdzie losy bohaterów, narracja i fakty pokazane są tylko po to, aby uprawdopodobnić w oczach widza jego propagandowe przesłanie. Pisał już o tym cytowany przez mnie Jerzy Dobrowolski we „Wspomnieniach moich pamiętników”

„Przykro mi np. gdy moje dzieci z przyjemnością oglądają w TV serial Jerzego Janickiego pt. „Polskie drogi”.
To bardzo wredny serial.
Wiele jest u nas publikacji, imprez, sztuk, widowisk czy książek tak ewidentnie marnych, tendencyjnych i głupich, że na ich rzeczywistej wartości pozna się nawet młodzież, z Tłuszcza powiedzmy dla której wesołe miasteczko i pite tamże wino jest największą miarą życia kulturalnego. Ale serial „Polskie drogi” napisany jest z autentycznym talentem i przez to wredniejszy. Bo ten serial wciąga, każe z uwagą śledzić losy bohaterów. Losy często tragiczne i bardzo ludzkie, prawdziwe. A jednocześnie niezauważalnie, jakby niechcący wsącza się w odbiorcę fałszywe tło, na na którym ta akcja się toczy. Tło historyczne złożone z pół, z ćwierćprawd, a stwarzające bardzo sugestywne pozory prawdy prawdziwej.

Słyszałem, że podobno autor przechwalał się nawet swoją postawą, twierdząc, że jeśli nie można wszystkiego, to chociaż trzeba „przemycać” część prawdy. Obrzydliwe.”
Jerzy Dobrowolski w „Wspomnieniach moich pamiętników”, 2010 s. 28 i 41. Notatki pochodzą z roku 1979.
Innymi słowy, stwórz sympatycznych bohaterów, z którymi utożsami się widz i osadź ich w po części sfałszowanej rzeczywistości, zachowującej tylko pozory historycznego przekazu, a w efekcie uzyskasz wiarygodność. Rozumiem, że najlepsze sceny ze słynnym polskim antysemityzmem w wykonaniu partyzantki AK – dopiero przed nami, jednak i one wpisują się w politykę historyczną „dzieła”. Rozumem też podział na dobrych i złych Niemców, tych z Wermachtu i tych z SS, którzy strzelają w głowy żydowskich dziewczynek. Tego typu zabiegi nie są niebezpieczne, gdy pozostają niezdemaskowane. 
Co innego w całej tej sprawie jest przerażające. Uświadomiłem sobie właśnie, że staliśmy się właśnie cywilizacyjnie i kulturowo skolonizowani, że niemiecki punkt widzenia na historię w masowym i propagandowym odbiorze zaczyna być naszym punktem widzenia. Jakieś AK? Jakaś wojna? To nie ważne – decydenci z TVP nakazują nam utożsamiać nam się z losami młodych Niemców. Indoktrynacja na makro poziomie zmieniła swój wektor po przeszło 20 latach względnego spokoju i obiektywności. Tak jak kiedyś mieliśmy przyjąć za swój punkt widzenia losy bohaterów „Cichego Donu”, czy „Lecą Żurawie” albo „Żywot człowieka” (nie wspominając już o naszych kłamliwych produkcjach al’a historia – ficton), tak teraz widać wyraźnie, gdzie znajduje się centralna naszej historycznej indoktrynacji. Odnoszę wrażenie, że nasze władze szybką emisją serialu, starają się nie tyle - jak twierdzą - wywołać dyskusję, lecz poszukują usilnie dla nas nowej rodziny zastępczej. Innymi słowy ich matki i ojcowie - mają stać się naszymi macochami i ojczymami. 
Wypada tylko mieć nadzieję, że gdy – tym razem już „nasza” Bundeswera, lub inne „Europejskie Siły Stabilizacyjne” -  zacznie czynić porządki w zbudowanym „Nadwiślańskim Obszarze Etnicznym”, nowemu pokoleniu żołnierzy tych formacji będzie tak samo przykro – jaki ich serialowym odpowiednikom.

piątek, 14 czerwca 2013

O utopijnej naturze zbiorowości


Genialny cybernetyk profesor Marian Mazur odkrył kiedyś, zasadę ludzkiego charakteru, która głosi, że jest on tak naprawdę niezmienny. Trzeba go tylko w sobie odkryć. Można zaryzykować stwierdzenie, że podobnie jest z naturą ludzkich zbiorowości. Ta jest również niezmienna. Wszelkie działania zmierzające do takiej zmiany są pozbawione najmniejszego sensu i muszą ponieść klęskę. Ludzka natura zawsze będzie niemierzalną i nie dającą się sklasyfikować, uzależnioną od indywidualnych okoliczności, wypadkową zbiorowego instynktu i indywidualnego zysku. Dlatego można tylko z politowaniem patrzeć na wszelkiego rodzaju poczynania magików od szkoły frankfurckiej, wszelkich genderowców i wszelkiej maści innych utopistów. Założyli oni bowiem, podobnie jak ich poprzednicy z od Robespierre, Lenina, Polpota czy Hitlera, że są w stanie stworzyć nowego człowieka, a to przy pomocy gilotyny, maczety, czy zaharowania na śmierć. Założyli bowiem, że jeśli nie można zmienić indywidualnej jednostki, to można zmienić samo społeczeństwo pozbawiając go wrogiego elementu. Pewnie nie mordowaliby, gdyby mieli do dyspozycji telewizję. Co ciekawe, wielkie utopijne zbrodnie wstrzymały swą intensywność wraz z rozwojem elektronicznych mediów i mają miejsce tylko tam, gdzie ludzie nie nawykli gapić się w telewizory. Zawsze można powiedzieć, że ktoś utopistom patrzy na ręce. Można też opowiadać legendy o zbawiennym wpływie opinii publicznej. Można. Sądzę jednak, że media potraktowano jako bardziej wydajne systemy otumaniania. Rozlew krwi jest więc nikomu nie potrzebna, a ludziska i tak toczą swoje "życie zastępcze" gapiąc się w telewizory. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z zanikiem Telewizyjnego, czy internetowego sygnału wszystko znów wróci do normy. Może się tylko okazać, że ludzie pozbawieni moralnego gorsetu, zaczną się po prostu wyżynać. Ale aby tak się stało, wystarczy wyłączyć prąd w kilku dziennicach, aby pierwotne instynkty wzięły u niektórych górę w wypadkowej zdrowego rozsądku i moralności.
Dlaczego zatem z takim maniakalnym uporem toczy się walka o nowego człowieka? Odpowiedź jest banalna. Tylko wtedy istnienie postępowców ma jakiś sens. Gdy się kończy bowiem cel, przestaje istnieć grupa. Kończą się wpływy, przywileje i władza. W tym kontekście postępowcy są także elementem normalności, tak jak jemioła jest formą życia dostosowującą się do określonych warunków i szukającą dla siebie niszy w gęstym lesie. Wraz ze zniknięciem lasu ginie także i jemioła, więc "należy gonić króliczka", ale w taki sposób, aby mieć pewność, że się "go nie dogoni". W końcu z każdego utopisty wychodzi towarzysz Szmaciak, a kolejne pokolenia ludzi będą nabierać się na kolejne sztuczki. Chyba, że znajdziemy panaceum i nauczymy się odrzucić zmanipulowany medialny przekaz. Wtedy utopiści powrócą do starych, sprawdzonych metod, albo poszukają nowych bardziej wyrafinowanych.

Cinkciarze

Pamiętam doskonale opartą na faktach przypowieść Kapuścińskiego o jednym z postkolonialnych krajów, gdzie tubylczy ruch narodowo - wyzwoleńczy pognał niedobrych Francuzkach ciemiężycieli. I co się zmieniło? A no niewiele. W przeciągu jednego dnia opustoszały kolonijne instytucje. Francuzy urzędnicy wrócili do domów. Następnego dnia ich miejsce zajęli tubylcy. W ten sposób powstała jednego dnia sowicie opłacana rodzima klasa aparatu, której nawet do głowy nie przyszło zmieniać zastany porządek. 
PO doszła do władzy pod szczytnymi hasłami rozmontowania biurokratycznej hydry i unormowania polskich spraw. Miała być demokratyzacja w kraju już przecież demokratycznym czyli jednomandatowe okręgi, praca, powroty, autostrady. Skończyło się na mieleniu podpisów obywatelskich inicjatyw łącznie wraz z wyborczymi obietnicami i pomysłami na reformę. Jak do tego doszło? Wbrew pozorom nie mamy do czynienia jedynie z cynicznymi oszustami nastawionymi na własny zysk i po mistrzowsku uprawiającymi PR. Sprawa wydaje się nieco bardziej skomplikowana. Oni naprawdę chcieli i nadal chcą zmienić ten kraj. Więc gdzie jest problem? A no w tym, że nie mamy w przypadku rządzących do czynienia z herosami pracy czy idei. Mamy do czynienia ludźmi o mentalności cinkciarzy, którzy wdarli się do zarządu sieci kantorów i zamiast jak deklarowali wcześniej uwolnienia rynku obrotu walutą, zdali sobie sprawę, że z nowej ich pozycja stare cele są już nie aktualne. Nagle ich dawni sterczący przed kantorami koledzy po fachu okazali się przeszkadzającym i godnym pogardy konkurencyjnym planktonem, który należy zwalczać wszelkimi możliwymi sposobami. Punkt widzenia zależy bowiem od punktu siedzenia. „Sorry Winnetou. Biznes is biznes.” - mawiał w starym dowcipie chłopiec, który na pytanie: kto jest twoim ulubionym bohaterem literackim, wygłosił mowę pochwalną na cześć Lenina. Oni naprawdę nie wyparli się swoich ideałów. Dla cinkciary bowiem ponad ideałami są wartości ważniejsze. I to jest najprawdopodobniej praprzyczyna sytuacji w jakież znalazła się PO i jej wybawcy, którym można z dużym powiedzeniem porównać do reszty cinkciarskiej populacji, która nie załapała się do zarządu sieci kantorów i jest sfrustrowana. W opinii tych, którzy się jednak załapali na synekury, cinkciarska ciżba staje się bandą frajerów, których należy doić. I to elektorat może frustrować w sposób dodatkowy.
Dlaczego spisek cinkciarzy przechodzi niemal niezauważalnie? Bo reszta ludzie nie mają złudzeń i nie są zorganizowani. Aby się zorganizować, potrzebne jest poczucie wspólnoty i w ramach nich określenie gdzie leżą zbiorowe interesy. A do tego niezbędny jest nie tylko zdrowy rozsądek, ale i określony aparat pojęciowy pomagający w zrozumieniu i interpretacji rzeczywistości. Sądzę, że cały problem polega na tym, że narzucony nam kulturowo model klasyfikacji na lewicę i prawicę jest pewną intelektualną i historyczną pułapką, która miast interpretować świat jeszcze bardziej zaciemnia jego obraz, a przez to już na wstępie paraliżuje nasze poczynania.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Plan

Rostowski szykuje skok na kasę. Fiskus dostał polecenie ściągania wszystkiego co się da. Cel uświęca środki. Sytuacja budżetu musi być gorsza niż nam się wydaje. I tak oto państwo, będące formalnie związkiem obywateli, w którym obywatel jest teoretycznie suwerenem, staje się dla tegoż obywatela największym wrogiem. I to nie od dzisiaj. Kisiel, w którym pływamy od wielu pokoleń zaczyna gęstnieć i zmieniać się w twardy beton, stając się dla nas grobowcem.
Odpowiedzialna władza zaczęłaby już dawno proces pozbywania się budżetowych obciążeń. Odpowiedzialni władcy już od dawna informowaliby społeczeństwo o krachu systemu ubezpieczeń społecznych. Rozsądni przywódcy inwestowaliby w naukę i edukację zamiast rozmontowywać to co jeszcze można nazwać systemem. Prawdziwa władza troszczyłaby się o rodzime przedsiębiorstwa widząc w nich jedyną szansę na dobrobyt i pracę dla niedoszłych emigrantów. A tym czasem kamieniejemy i rozpływamy się jednocześnie. Być może założono scenariusz „radykalnej zmiany” polegający na doprowadzeniu kraju do takiego stanu, po którym nawet dla oponentów konieczność jego likwidacji stanie się oczywistością? Ale pozostanie naród i fasada państwa. 
Być może chodzi o to, aby doprowadzić do wewnętrznych napięć w ten sposób doprowadzić do ostatecznego rozwiązania? Być może. Najważniejsze wtedy jest to, aby nie ulec instynktom i po woli budować podziemie. Gospodarcze, kulturalne i edukacyjne przede wszystkim.

sobota, 8 czerwca 2013

PESEL


Siedzę u poczekalni dentysty w oczekiwaniu na kaźń. Za pulpitem urzęduje panienka w białym kitlu i już na pierwszy rzut oka widać, że została tam umiejscowiona nie ze względu na zawodowe kwalifikacje, lecz raczej jako ewentualny środek znieczulający dla męskiej części klienteli. Mijają kolejne minuty. Pojawia się nagle nie najmłodsza już kobieta, której styl świadczy o niedawnej teleportacji z lat osiemdziesiątych. Kobieta podchodzi do blatu i informuje panienkę o celu wizyty.
- Czy ma pani u nas kartę? - pyta małolata w białym kitlu damę al'a Madonnę z czasów „Like a prayer”.
- Nie, nie mam. Jestem tu pierwszy raz.
- Poproszę w takim razie dowód - mówi Miss zakładu.
- Nie mam. Jestem obywatelką USA
- A to poproszę nr PESEL.
- Nie mam Social Security number.
- Jak to, musi mieć pani PESEL. Bez PESELA nie mogę założyć pani karty.
- Ale ja byłam już u lekarza w Polsce tydzień temu i mnie przyjął.
- My też panią przyjmiemy, ale usługa będzie odpłatna.
- Dobrze. Zapłacę. Przecież ja nie chcę za darmo.
- Ale bez PESELa nie mogę założyć pani karty.
- U nas nie ma PESELa.
- To, co ja mam wpisać? 
- Nie wiem. Może numer z prawa jazdy? - zaproponowała obywatelka wyciągając plastykowy dokument.
- Może - powiedziała cicho zdezorientowana panienka, która najwyraźniej nie mogła wyobrazić sobie świata bez nr PESEL. 
Przecież, gdy się rodzisz - dostajesz ten numer. Większość barier, na jakie napotykamy, wynika z naszych umysłowych blokad i rutynowego patrzenia na świat. Najtrudniej zdać sobie z nich sprawę. Jedynie dzieci zdają się być szczególnie wolne od rutyny, która najwyraźniej nie zdążyła się jeszcze w nich wykształcić. Kilka dni temu mój synek otrzymał pracę domową polegającą na ułożeniu zdania z określeniem "wiosenne słońce". Poniewież mój młody nie lubi pisać, ułożył zdanie: wiosenne słońce będzie za rok. Jedenaście liter i spełniony obowiązek. Chyba jednak prawdą jest, że wraz z postępem edukacji zabijamy w nas kreatywność. Jeden z uczestników tureckich protestów na wieść o tym, że światowe media olewają opis sytuacji w tym kraju, wpadł na prosty pomysł. Zaproponował w internecie zbiórkę pieniędzy na zamieszczenie ogłoszenia na głównej stronie New York Timesa opisującego sytuację w jego kraju. W przeciągu kilku godzin uzbierał sporą sumę.
Ciekawe kiedy masowo zdamy sobie sprawę, że większość naszych problemów wynika tylko z wirtualności naszego świata? Wszystko jednak wskazuje na to, że tylko wstrząs będzie w stanie zerwać wirtualny woal przesłaniający nasze oczy.

wtorek, 4 czerwca 2013