... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
niedziela, 20 grudnia 2020
Nadzieja
wtorek, 15 grudnia 2020
Swój złodziej czyli pożytki mieszkania na parszywej dzielnicy
W zamierzchłych czasach pierwszej komuny moja nieodżałowana mama wracała kiedyś w pracy w zatłoczonym autobusie i gdy wysiadła z autobusu z przerażeniem stwierdziła, że ukradziono jej portfel a w nim sporo pieniędzy. Na tyle sporo, że gdy zapłakana przyszła do domu zaświtała nam w głowach perspektywa jedzenia do końca miesiąca chleba z mlekiem. Nie była to dla mnie jakaś straszna perspektywa. Generalnie jako dziecko nie czułem, że jesteśmy biedni, bo była komuna i wszyscy byli biedni, a szczególnie nie dało się tego wyczuć na Starych Bronowicach, gdzie patola i pół patola mieszała się z ludźmi którzy próbowali postawić swe pierwsze samodzielne kroki w dorosłości lub na wolności. Dopiero dziś rozumem fenomen tego miejsca, które na zewnątrz wydawało się zaklętym rewirem i enklawą przestępczości, gdzie milicja nawet nie chętnie się pojawiała. Stare skomunalizowane w sporej części pozostawione przez wymordowanych Żydów kamienice popadały w coraz większą rozsypkę wraz z lumpenproletariatem, który zamieszkiwał to miejsce od zawsze. Kamienice były poprzetykane robotniczymi domkami skleconymi z tego co było pod ręką. I tak najemcy żyli w symbiozie z właścicielami. A wszystkich łączyła bieda i nadzieja, że w końcu jakiś spychacz przyjedzie i rozwali to wszystko i da jak obiecywała władza nowe piękne mieszkania.
W każdym razie z jaką nonszalancją i sowizdrzalstwem nie podchodziłbym do sprawy skradzionego mamie portfela. Jej szczególnie nie było mi do śmiechu. Byłem wściekły w bezradności i przerażony podobnie jak moje siostry. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Mama otworzyła je jeszcze zapłakana. Za drzwiami stał wyrostek z sąsiedztwa i ściskał w ręku mamy portfel.
- Chłopaki przepraszają – wyszeptał i wcisnął mamie do ręki portfel.
Okazało się, że mama po drodze do domu wypłakała się sąsiadce ze swego nieszczęścia, a ta już uruchomiła swoje kontakty i swych synków, którzy poszli na dzielnicę odzyskać fant. Po kilki minutach wiedzieli kto tego dnia na jakiej linii pracował i nie potrzebowali do tego Internetu ani komórek. Całość została potraktowana jako wypadek przy pracy.
- Jak to dobrze, że trafiłam na naszych złodziei – skwitowała mama ocierając łzy. Tym razem szczęścia.
Swój złodziej jest tak samo podły i bezwzględny jak każdy inny ale dla obcych, a dla swoich niekoniecznie. Złodziej ze swojej dzielni okradnie ale i niekiedy odda, a na pewno zawsze współczuje i pomaga zniwelować straty.
I nie byłoby w tym nic dziennego, i być może zapomniałbym tą historię gdyby nie to, że Komisja Europejska wpadła na genialny pomysł i sama zaczęła się zadłużać. Długi trzeba będzie oddać albo przynajmniej płacić odsetki, na czym lichwiarzom chyba nawet bardziej zależy, więc trzeba na tą obsługę wygenerować jakiś mechanizm podatkowy. Pojawiły się więc europejskie podatki, a ponieważ Unia w procesie integracji nie dorobiła się jeszcze sieci skarbówek jest zmuszona wykorzystać te, które istnieją w państwach członkowskich. I tak podatki europejskie ściągane będą przez aparaty państw członkowskich i ludzie będą narzekać na to jaka ich krajowa władzuchna jest zachłanna. Z czasem jednak z pewnością Bruksela dorobi się swojego własnego aparatu skarbowego, bo ponieważ ten lokalny urzędnik skarbowy jak złodziej ze swojej dzielnicy będzie nieco łaskawszy i będzie przymykał oko na podatki oddawane gdzieś nie wiadomo gdzie. UE ma w tej kwestii pewnie doświadczenia. Przypomniała mi się świetna książka Czasy Wojny - Ferdynanda Goetela, w której autor opisuje jak w okupowanej Polsce urzędnicy skarbowi robili wszystko aby Polak podatnik zapłacił III Rzeszy jak najmniejszą daninę. Sami korygowali w obecności delikwentów ich podatkowe deklaracje wskazując na błędy i ulgi. Pewnie teraz takiej spontanicznej konspiracji wykluczyć nie można.
Cieszmy się zatem, że jeszcze puki co mamy swoje urzędy skarbowe, bo jak powstanę te europejskie to już pita nie poprawisz. Swój urzędnik skarbowy to jednak gość.
niedziela, 13 grudnia 2020
Permanentny stan wojenny
Pamiętam z dzieciństwa pokazywany w reżimowej TV skecz kabaretu Tey, w którym Zenon Laskowik przebrany był za anioła i prowadził negocjacje z diabłem w osobie Bohdana Smolenia. Taka tam grubo szyta aluzja polityczna odnosząca się to trwających wtedy rokowań między USA i ZSRR i polityki konwergencji, ale jak widać pewne kwestie są ponadczasowe. Otóż obaj dżentelmeni ten niebiański i ten piekielny postanowili dokonać wymiany swych atrybutów. Anioł w osobie Laskowika targuje się ostro i w końcu wymienia jedno skrzydło na dwa rogi. Dumny jest niesamowicie, bo przecież wymienił jedno na dwa. Na to diabeł:
- A spróbuj teraz polecieć… - No zaiste nie da się. Interes życia.
Pojechali do Brukseli i podpisali zgodę na ręczne sterowanie krajem w zamian za możliwość pożyczenia lipnych pieniędzy, które nabierają wartości wtedy gdy ktoś je weźmie i zobowiąże się je zwracać. Interes życia niczym zamiana skrzydła za rogi.
I za chwilę będą wypełznąć z pod szaf i innych zakamarków kolejni jedyni obrońcy narodu i suwerenności, którzy po chwili i tak podpiszą wszystko co im przedłużono. Więc po co ta maskarada? A więc po to aby wszystko pozostało po staremu i niezmiennie. Ostatnich fragmentów suwerenności zaczyna pozbawiać nas władza patriotyczna, a nie ta podła zła i zdradziecka. Niepodległość, wolność i patriotyzm stały się frazesami, ale władza nie mogła zachować się inaczej. Musiała podpisać, bo jak by nie podpisała, to za chwilę znalazłaby się inna władzuchna, która by podpisała, a ta może się cieszyć i groźnie ruszać palcem w bucie. Nasza pozycja jest fatalna. Szkoda tylko, że nie dowiadujemy się tego z ust rządzących i musimy wnioskować z faktów, a od elit dostajemy tylko propagandę jakbyśmy byli bandą głupków. Ba być może nimi w istocie jesteśmy?
Tego typu sytuacje pokazują tylko jaka jest nasza realna pozycja i ranga. Niczym tuż przed atakiem Niemiec na Polskę w 1939 na pożytek własnej propagandy uwierzyliśmy we własną potęgę i dostaliśmy w dupę. Teraz nikt z nikim nie wojuje ale nasze elity zachowują się dokładnie tak samo obłudnie jak wtedy. Pytanie tylko czy wierzą w potęgę tak jak tamte? Chyba ci bardziej realnie stąpają po ziemi. Znając życie i poprzednie rządzące ekipy z etapu ściemy i propagandy „czego to nie dokonamy”, przechodzimy do etapu „jak tu się ustawić”. Żadnego dalekosiężnego myślenia systemowego w kategoriach wspólnoty. Istnieje tylko logika swój i obcy, a ten obcy, największy wróg to nawet nie ideologiczny przeciwnik czy konkurent z innej partii. Największy wróg to facet z innej frakcji, podpięty pod innego kacyka czy figuranta. I tak to się kręci niezależnie od tego kto sprawuje władzę. I PiS nie jest tuż danym wyjątkiem, on jest wręcz potwierdzeniem tego komuszego ładu, gdzie puławianie wyliczyli z natoliczykami.
A być może bez względu na to, jaka partia, frakcja czy środowisko ma wpływ na decyzje, to gdzieś spod spodu wypełza jakaś inna niejawna siła, wciąż ta sama i mająca wciąż te same cele? Być może system stał się zbyt skomplikowany aby go ogarnąć? Ale do tego aby wyznać jak jest naprawdę trzeba mieć jaja. Szkoda, że po raz kolejny po ustawie o IPN, po milczeniu w sprawie 447, dowiadujemy się jacy jesteśmy słabi i że tak naprawdę ta wspólnota zwana państwem istnieje z przyzwyczajenia.
A przecież nie musiało tak być. Co zatem poszło nie tak? Czy po tych wyciętych w Katyniu, na Syberii, w Powstaniu Warszawskim i katowniach SB, po tych którzy uciekli i zostali na zachodzie w obawie przed represjami i po tych, którzy wyjeżdżali i wyjeżdżają za chlebem pozostała aż taka pustka, że nie potrafimy sklecić porządnych oddanych tej wspólnocie elit? Jak to się stało, że zajęci harówką, dziećmi i przeżyciem nie mamy czasu na sprawy publiczne, karmiąc się frazesami z lewa i prawa? Jak to się stało, że kilkudziesięciomilionowy naród gotuje się jak żaba nawet nie zdając sobie sprawy, że przyjemne błogie ciepło to zapowiedź rychłej zbiorowej śmierci?
To nie 13 grudnia 1981 roku był ucięciem łba odradzającej się suwerenności. Tej odcina się głowę nieustanie nawet w czasach, gdy odmienia się ją przez wszystkie przypadki i utwierdza w przekonaniu, że przecież w niej żyjemy.
wtorek, 8 grudnia 2020
Ślepota
środa, 11 listopada 2020
Zgubne skutki oglądania filmów
Działo się to w czasach bez Internetu, a posiadanie komórki było prawdziwym szpanem i przejawem burżujstwa. Pracowałem wtedy w firmie, która produkowała urządzenia grzewcze. Naturalnym zainteresowaniem był dla niej rynek wschodni. Mój kumpel, który z niejednego jadł pieca znał gościa, który miał na wschodzie świetne kontakty. Dał mi do niego telefon. Umówiliśmy się z facetem wraz z moim szefem na mieście. Ten bez większego wstępu wsiadł do naszego samochodu i kazał wieść się gdzieś na obrzeża miasta. Tam zaprowadził nas do jakiejś dziwnego pomieszczenia w którym waliło obornikiem. Na środku siedział gruby jegomość w okularach przypominających lunety teleskopu.
- To ci panowie, o których ci odpowiadałem - powiedział człowiek od eksportu na wschód.
- Dobrze. Siadajcie panowie. Ząbkiewicz się nazywam - mówiąc te słowa wskazał na stające pod ścianą krzesła i przestał bębnić palcami o blat stołu. Facet od eksportu cieszył się przy tym jak dziecko i przebierał nogami jakby ukradkiem tańczył irlandzki taniec ludowy. Robiło się dziwnie. Siedliśmy z Darkiem pokornie bez słowa. Zapanowała dziwna cisza. Przed oczami stanęła mi scena z Zedem z Pulp Fiction, w której Butch Coolidge i Marsellus Wallace pomimo śmiertelnej rywalizacji nagle zdają sobie sprawę, że wpadli w pułapkę i mają przechlapane. Spodziewałem się, że grubas w komiksowych okularach zacznie za chwilę wyliczać, którego z nas najpierw „skonsumuje”. Brakowało tylko kulek w naszych ustach, bo spec od wschodnich kontaktów spokojnie mógł robić za odzianego w skórę Pokraka.
Spojrzałem na niewiele starszego ode mnie szefa. W jego oczach było przerażenie podobne do mojego. I wtedy Ząbkiewicz zaczął swój monolog:
- Musicie mieć panowie świadomość, że to co pokażę za chwilę jest czymś jedynym w swoim rodzaju. Na ten pomysł wpadłem panowie, gdy miałem piętnaście lat. Zrobiłem kilka prototypów, które stale udoskonalałem. Kiszonka bardzo szybko traci swoje właściwości bo pleśnieje. Trzeba jej przygotować tyle ile należy, ani więcej ani mniej co jest trudne bo świnie mają różny apetyt. Jest jednak rozwiązanie. Trzeba trzymać kiszonkę w szczelnym zamknięciu i podawać porcjami. Wtedy otworzył szufladę i wyciągnął coś co przypominało jakieś narzędzie tortur zakładane na ręce lub genitalia.
- Tu świnia wkłada ryj i uruchamia specjalną zapadkę a ta napędza ślimak, który podaje porcję żywności i miska się napełnia. Gdy świnia się naje cofa ryj i ślimak się zatrzymuje - instruował Ząbkiewicz.
- Cholera, to nie na ręce ani nie na fiuta to się zakłada na twarz - pomyślałem i stanął mi przed oczami inny fragment kultowego filmu. Przypomniał mi się fragment Przekrętu Guya Ritchiego, w którym Cegłówka robi wykład z karmienia świń trupami, bo był to jego zdaniem najlepszy sposób na usuwanie zwłok. Perspektywa stania się kiszonką stała się wręcz oczywista.
- Ważny jest oczywiście także sposób w jaki przyrządza się kiszonkę. Jak to działa w praktyce mogą się panowie sami przekonać - powiedział grubas, który dokuśtykał do ukrytych w głębi pomieszczenia drzwi. Gdy je otworzył okazało się, że za nimi znajduje się chlewnia i kilka zagród dla tuczników.
- Andrzej, spierdalamy stąd! - krzyknął mój szef Darek, który zdawał się czytać w moich myślach. Wybiegliśmy z pomieszczenia przy chlewni niczym oparzeni. Doparliśmy naszego służbowego Poloneza w nadziei, że odpali za pierwszym razem i gdy to się stało z piskiem opon ruszyliśmy byle dalej do tego przeklętego miejsca. Wybiegli za nami Zed z Pokrakiem coś krzyczeli, ale nie miało to już najmniejszego znaczenia.
Dopiero potem okazało się, że panowie wzięli nas za potentatów hodowli trzody chlewnej zainteresowanych zakupem patentu na karmidła dla świń, a spotkanie z facetami co wszystko mogą na wschodzie miało być za dwa dni. Generalnie mogło być gorzej. Wyobrażam sobie kilku byłych KGBistów, którzy miast przemysłowych maszyn grzewczych spotkali się z hodowcami świń, albo z Ząbkiewiczem usiłującym wcisnąć im swój patent. Jeśli KGBiści oglądali te same filmy sytuacja mogła łatwo wymknąć się spod kontroli.
Za chwilę minie rok od czasu kiedy mój przyjaciel Grześ, który umówił mnie na spotkanie ze specjalistą od rynków wschodnich przeniósł się do lepszego świata. Pozdrawiam Cię Maleńki gdziekolwiek jesteś.
wtorek, 10 listopada 2020
Temat na powieść SF
Wyobraźmy sobie następującą powieść SF, która rzecz jasna nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, ale od czego mamy wyobraźnie?
W jakiejś Boliwii lub innej Gwatemali
z laboratorium wydobywa się dziwny wirus, który z nieznanych przyczyn wywołuje
kaszel i zawroty głowy. Wirus nie jest niczym szczególnym, jednak u pewnej części
populacji wywołuje przykre powikłania w postaci biegunki. Niestety, pewna niewielka
cześć populacji przechodzi dość przykre konsekwencje zetknięcia z wirusem, a niektóre
osoby starsze i schorowane umierają. Generalnie jednak nie ma powodów do
niepokoju. Dzieje się jednak coś niesamowitego. Media na całym świecie zaczynają
lansować wizję tysięcy trupów na ulicach i pokazywać boliwijskiego wirusa jako największe
zagrożenie dla ludzkości. Zamyka się ludzi w domach i nakazuje się im nosić maseczki
i przeróżne dziwne stroje. Kolejne fale zamykania instytucji i przedsiębiorstw skutkują
pojawieniem się wielkiego kryzysu i bezrobocia na skalę bez precedensu. Co
ciekawe, według mediów wirus wciąż mutuje i stanowi dla ludzkości trwałe zagrożenie.
Dla wszystkich staje się jasne, że powrót do normalności będzie możliwy tylko i
wyłącznie wtedy, gdy pojawi się szczepionka. Jak jednak skonstruować szczepionkę
nikt nie wie, ale pojawiają się bardzo szybko gotowe rozwiązania. I tu zaczyna się
zasadniczy element całej historii. Otóż w powieści pojawiają się preferencje
dla ludzi którzy poddali się zabiegowi wstrzyknięcia wybawiającej substancji. Generalnie
całe chmary ludzi tęskniących za normalnością ustawiana się w kolejkach przed
ośrodkami rozdającymi szczepionki. Wszyscy czują ulgę. Cała historia skończyłaby
się „wesołym oberkiem”, gdyby nie to, że część restrykcji pozostaje, a ludzie zgnębieni
podatkami ściąganymi na rzecz walki ze skutkami kryzysów zaczynają podnosić
głowy przeciwko rządzącym. Co więcej widać wyraźnie, że z niewiadomych przyczyn
zaczynają umierać przywódcy buntu na skutek błahych chorób. Dla wszystkich staje
się jasne, że oddanie ludzi starszych lub przewlekle chorych do szpitala kończy
się ich śmiercią. Część ludzi tłumaczy to zbiegiem okoliczności lub niskimi
wydatkami na służbę zdrowia związanymi z przebytą właśnie i szczęśliwie minioną
pandemią. Są jednak też i tacy, którzy doszukują się w tej prawidłowości drugiego
dna. Po kolejnych zgonach polityków zintegrowanych wokół ruchu „Chcemy Prawdy”,
dla wszystkich staje się jasne, że coś jest tu nie halo, i że radosny świat szczęśliwości
zmienia się w wielki globalny koncentracyjny obóz bez krat. Kolejne demonstracje
nie przynoszą efektów. Co więcej znaczna część ich uczestników zaczyna odczuwać
dziwne chorobowe symptomy. Dzięki nagraniom udostępnionym przez pewnego nawróconego
funkcjonariusza sprawy stają się oczywiste. Szczepionka, która miała być
wybawieniem na walkę z chorobą stanowiła tak naprawdę truciznę, która wymagała tylko
dodatkowej niewielkiej ilości rozpylonego katalizatora aby uśmiercić danego
człowieka. Nagle stało się jasne dlaczego w słabo zaludnionych obszarach
umierają całe wsie, które nie chciały przesiedlić się do nowo wybudowanych osiedli,
dlaczego z map znikały całe miasta, a okalające je przestrzenie objęte były ścisłą
kontrolą. Wreszcie stało się jasne, że początkowy wirus był tylko pretekstem do
tego, aby ludzie dobrowolnie zgodzili przyjąć do swych organizmów dziwną substancję
zwaną szczepionką. Marzenie prawdziwych elit stało się realnością i depopulacja
nie dość, że dopełniła się, to udało się dzięki niej wychować nowego radzieckiego
człowieka.
Ale to oczywiście pomysł wyłącznie
na powieść SF, której nikt nigdy nie napisze…
środa, 4 listopada 2020
Bezsilna jasność umysłu
Na naszych oczach opada właśnie kurtyna. I nie chodzi wcale o to, że państwo jest z dykty, bo tu nie chodzi o murszejące państwo i jego instytucje, które istnieją w różnych wcieleniach chyba tylko siłą przyzwyczajenia. Nie chodzi też o niemoc rządzących, których nie ważne w jakim politycznym wcieleniu zmiecie za chwilę globalny chaos. W samej istocie właśnie o ten chaos chodzi. Chodzi o drzemiące od wielu dekad problemy i towarzyszący im również uśpiony bunt. To on właśnie wydaje się właśnie teraz wyciekać pod byle pretekstem. Wydaje się, że od pewnego czasu mamy do czynienia z testowaniem społeczeństw jak daleko realna władza może się posunąć. Polityka emigracyjna, walka z terroryzmem, czy z covidem – wszystko po to aby wmówić ludziom, że dla ich dobra system musi odebrać im następne połacie wolności. Czarni, tęczowi, za chwilę łysi i leworęczni. U nas „chwyciło na aborcję”, choć nie jestem pewien czy to paliwo ma potencjał. W każdym razie ważne aby ludzie zaprotestowali co stanie się pretekstem do kolejnego zakręcania śruby. Ciężko bowiem jest społeczeństwom przyzwyczajonym do indywidualizmu i demokratycznego pseudo rozpinania nagle zaordynować wojskowy dryl i nakazać umierać w imię obcych im idei. Czy dojdzie do militarnej konfrontacji między USA a Chinami. Wiele na to wskazuje choć chwiejące się imperium nie ma już czasu na dalsze odwlekanie konfrontacji. Gdy w USA do władzy dojdzie republikański prezydent może być już „po ptokach” i paradoksalnie nastanie „święty spokój”. Państwo to na dekadę lub dwie zajmie się swoimi sprawami, a my zaczniemy mieć więcej interesów w Rosji i w Chinach niż za morzem. Upadną też złudzenia na naszą suwerenność. Pogodzimy się ostatecznie z rolą skubanej ze wszelkich stron kolonii i części naszych elit będzie z tym do twarzy bo jedyne co potrafią to służyć obcym interesom. Co więcej, części naszego społeczeństwa także ten układ będzie odpowiadać, ale taki mamy klimat. Zaordynują nam zatem wszelkie postępowe wynalazki nie okupanci czy kolonizatorzy ale rodzimi capo i nie ważne jaki będą mieli szyld na sztandarach. Na tym polega urok prowincji, że nie wiele się zmienia, bo co to to za różnica czy będą łupić nas rody bankierskie czy Komunistyczna Partia Chin i jej agendy?
Co wypada w tej sytuacji czynić? Trzeba zacząć budować alternatywne struktury, szukać nisz przetrwania a przede wszystkim jak nauczał Nicolás Gómez Dávila: zachować „bezsilną jasność umysłu”.
poniedziałek, 26 października 2020
Pean dla Pana V.
Gdyby ktoś zapytał: kto jest najwybitniejszym obecnie polskim reżyserem filmowym, lub nawet – powiem wprost – kto jest najwybitniejszym polskim reżyserem wszechczasów? Odpowiem bez chwili zastanowienia: jest nim Patryk Vega. Oczywiście zaraz ktoś zacznie wyjeżdżać z Wajdą, Kawalerowiczem czy innym Hassem, a może nawet z Zanussim i Kieślowskim. A pewnie, a czemu nie? Tylko, że oni są już inną epoką. Epoką napinaczy, którzy chcieli coś przekazać i pokazać. Za ich czasów kino było czymś innym – najważniejszą ze sztuk jak nauczał producent Hochwander w Misiu innego arcymistrza, którego nie wspominam specjalnie. Patryk Vega to reżyser innego rodzaju, innego gatunku. To mistrz powrotu do źródeł kina. Kina które w swych pierwocinach było jarmarczną rozrywką dla gawiedzi polegającą na wyświetlaniu na kawałku szmaty ruchomych obrazów, a ludzie z tak zwanego towarzystwa nie chodzili do kina bo można się było tam wszami zarazić. Dopiero potem przyszli Méliès i Chalin. Na początku byli… bezimienni Vegowie, po których smród nie pozostał, a teraz wydaje się, że wszystko zatoczyło koło i sam Patryk nawiązuje to swych bezimiennych „ojców założycieli. Taśma wtedy była krucha a cyfrowe zapisy są doskonalsze i ponadczasowe więc pan V jest od swych prekursorów doskonalszy w każdym calu. Ten geniusz jak oni wyczuł publikę, wyczuł jej potrzeby które niczym nie różnią się wcale od tych śmierdzących tanich winem i zjełczałym masłem jegomości, którzy chowali się pod krzesło gdy z płótna jechał na nich pociąg. On kręci filmy na miarę tejże klasyki niczym pancur, grający na rozstrojonej gitarze rocka billy składającego się z paru nut i nic więcej. Bo myśmy nauczyli się patrzeć na kino jako na coś wspaniałego co ma nam zapewnić katarzis. Gówno prawda. Kino to śmierdząca buda, w której za parę miedziaków można zobaczyć jak jeden chłop kopie drugiego w dupę albo gruba baba napierdziela parasolką chudego adoratora. I o tym nam tenże już klasyk przypomina. On kręci gówno programowo, celowo, ale niczym Sex Pistoles stanie się wzorem dla innych i klasyką sięgającą do korzeni.
Siedząc na covideowej przymusowej izolacji, którą złośliwcy
mogą nazwać aresztem domowym na pewnym trockistowskim serwisie streemengowym
dla celów poznawczych zapoznałem się z wybranymi fragmentami twórczości tego
geniusza. W istocie budą i projektor zastąpił telewizor w domu delikwenta ale poza
tym nic się nie zmieniło. Geniusz powracający do pierwocin. Najlepsze są sceny
ucinania nóg piłą albo wykopywania trupa. Ale w tym całym bagnie jest też
przesłanie: elita to takie same chamy i ćwoki jak ty widzu, tylko że pozbawione
skrupułów. Zobacz ćwoku przed telewizorem: oni są tacy jak ty i nie musisz
nigdzie aspirować, bo jesteś taki jak oni, tylko jakoś nie masz farta, albo wręcz
przeciwnie, nikt nie zaszył cię w skórze byka ani nie rozerwał koniem. Jesteś elitą
tylko, że ci się nie chce. I niczym we kinie z wcześniejszej epoki przeżywasz
katarzis. I nie masz moralnego niepokoju bo masz gdzieś moralność jak twoi plastykowi
idole. Zawsze jak będzie źle to jakiś Indianin zmniejszy ci głowę, ale będzie
przy tym „lots of fun”. I wszystko gra i koliduje. I dostajesz po łbie chamstwem
i przemocą ale przecież po to oglądasz, no nie? Pani adwokat, która jest policjantką
pod przykryciem jest taką samą dziwką jak Roxy i tak samo jak ona może założyć „szlaban
na coś tam”. Kibol okazuje się być mistrzem zbrodni bo w pierdlu przeczytał Księcia
a jednocześnie mistrzem inwestowania, który wymienia dragi z innymi klubami na całym
świecie. No Marvel wymięka. Macie coście chcieli. Dekonstrukcja po marksistowsku
i powrót do korzeni przedkultury. Tylko patrzeć, aż stanie się to klasyką
porównywalną z Fellinim, który tak naprawdę nie dorósł do pana V.
Macie coście chcieli. Vega bije głowę wszystko co powstało
do tej pory. Następny etap do czuciofilmy w Huxleya. Będzie nieźle, bo w klasycznym
filmie nie ma już pan Patryk nic do zdobycia. Powinien zapłakać niczym Aleksander
Wielki, który „rozjebał” (posługując się retoryka mistrza) już wszystkich.
Jeszcze tylko haxleyowska soma w połączeniu z obrazami z "Mechanicznej Pomarańczy" stanowi jakieś wyzwanie dla człowieka, który zdaje się wychodzić poza
graniczenia medium które wykorzystuje.
Podbijaj zatem Patryku inne rynki filmowe jak nie Hollywood to Bollywood, ale co tam klasyk rządzi się swoimi prawami, a ludzie chcą oderwać się od swojej codzienność.
niedziela, 25 października 2020
Dogrywka po 100 latach?
Rewolucja miała dokonać się w krajach
wysoko uprzemysłowionych. Rosja jako miejsce rewolucji to tak właściwie wypadek
przy pracy. Wypadek bardzo kosztowny i hojnie finansowany przez niemiecki wywiad.
Gdy w 1920 roku rozstrzygnął się pod Warszawą los globalnej rewolucji na modłę
leninowsko - trickistowską dalekosiężny upadek Związku Radzieckiego był w
istocie także już przypieczętowany, choć trwał on jeszcze 70 lat dzięki terrorowi
i niewolniczej pracy. Nie udało się wywołać globalnej rewolty i przekształcić kapitalizm w komunistyczna utopię. Utopię, która dokonuje się i
dopełnia właśnie na naszych oczach. Ale jak wiadomo utopia jest niemożliwa i
wcześniej czy później przyniesie klęskę, więc nie ma innego wyjścia. Musi być
ona jedynie środkiem do wprowadzenia terroru na użytek tych, którzy
sponsorowali powstanie ideologii i chcieli jej realizacji czyli wielkiego
kapitału, którego głównym wrogiem jest wolny niezależny człowiek.
Tak więc model 1.0 komunistycznej
rewolty poległ na przedpolach Warszawy 100 lat temu, a chodziło w nim o to, aby
rozniecony nieco przez przypadek w kraju chłopskim płomień rewolucji przenieść do
miejsca, w którym powinna ona była pierwotnie wybuchnąć. Po spustoszeniu i grabieży
w pierwszym etapie zrodziłby się inny totalitarny kapitalizm z władzą i
własnością jedynie w rękach tych, którzy emitują pieniądz. Jaką to wściekłość musiała
wywołać ta bitwa, skoro z niepojętych dla ówczesnych strategów nowego porządku
świata przyczyn pochód otumanionych chłopskich synów z Rosji zatrzymali polscy
chłopscy synowie, którzy poczuli się przede wszystkim Polakami i ... wolnymi
ludźmi. Podobnie musieli czuć się apologeci nowej rewolucji na zachodzie, gdy
okazało się, że protestujący pod szyldem Solidarności w PRL robotnicy
zapraszają na teren zakładów pracy księży i organizują tam msze. Od tamtej pory,
czyli od lata 1920 nigdy nam nie wybaczono „wbicia noża w plecy światowej
rewolucji” i być może dlaczego tragiczne późniejsze losy naszego narodu były
tylko pochodną walki pod Warszawą?
Jakich sił i środków należało użyć aby
nasze przedwojenne elity przekonać do zawarcia sojuszu z Anglosasami, którego
stawką była biologiczna likwidacja sporej części narodu? Przecież ich sojusznicze
zapewnienia były jedynie sposobem na zyskanie czasu potrzebnego na
przygotowanie się na konflikt z Hitlerem. Potem zatrzymaliśmy pochód Armii Czerwonej
niczym w roku 1920 wywołując Powstanie Warszawskie, dzięki któremu alianci na
zachodzie zyskali czas na zajecie części Niemiec i potem powstała RFN, bo w
przeciwnym razie nie jest wykluczone że "wyzwoleńczy pochód" dotarły
do Francji. Czy właściwą ceną za powstanie RFN było życie tysięcy dzieciaków, którzy jako dorośli ludzie potrzebni byli nowej Polsce? Za owe ofiary krwi
zapłacono nam oddaniem w ręce Stalina, a o powstańcach warszawskich jako
protoplastach powojennych Niemiec nie pamięta chyba nikt. A być może nie była
to zdrada lub niewdzięczność lecz kara za rok 1920 i jednocześnie upewnienie
się, że poprzez wytępienie elit ten "naród wariatów" więcej żadnego
numeru w pochodzie rewolucji już nie wytnie? Przecież na zachodzie czerwona
rewolucja miała i nadal ma całe rzesze zwolenników.
Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonany
o tym ze komunizm jest ideologia niezbędna wielkiemu kapitałowi do przejęcia
ostatecznej władzy nad światem i stworzenia pierwszej w jego historii globalnej
dyktatury. To tylko propagandowy i ideologiczny fortel ogłupiający gawiedź,
której z łaski elit pozwoli się żyć i oddychać żywiąc się ich niewolniczą
pracą. W sytuacji zagrożenia ze strony Chin jako alternatywnego przyszłego
lidera świata proces wdrożenia na zachodzie totalitaryzmu jako szybkiego źródła
przewagi w gwarantującego kumulacje wszelkich zasobów nagle przyspieszył. Wielki
kapitał czy właściciele maszyn do druku pieniędzy postanowili zrobić to samo co
ZSRR po przegranej Bitwie Warszawskiej: wprowadzić terror jako jedyne źródło konkurencyjnej
przewagi. Czy poddamy się propagandowym pułapkom i totalitarnym zakusom zewnętrznych
i rodzimych totalniaków bez względu na ich partyjną i ideologiczną
przynależność? Czy zachowany naszą wspólnotę i odbudujemy niezależny elity? Być
może tak. Być może ten cud się dokona tak jak 100 lat temu, gdy nam Polakom
dzięki własnej samoorganizacji i wpojonym wartościom udało się zatrzymać proces
budowy globalnego totalitaryzmu, za co cenę płacimy do dziś. Mam nadzieje, że
uda nam się ponownie tym razem ostatecznie dokonać rozkładu sił wroga. Ale czy
wystarczy nam sił? Czy zło z którym przychodzi nam walczyć nie pokonało nas
ostatecznie atomizacją, emigracją i pozbawieniem ekonomicznych podstaw
egzystencji?
Chyba nie, bo Polak jeszcze niespełna
trzy wieki temu była synonimem wolnego człowieka. Dlatego ludzie innych nacji
przybywali tu i z dumą przyjmowali miano Polaka. Teraz w wielu krajach na
świecie toczy się właśnie walka o integralność. Każdy pretekst żeby ją złamać
jest dobry: ustawa zabraniająca hodowcy zwierząt, obcięcie głowy nauczycielowi
przez islamskiego łajdaka, zaduszenie murzyńskiego przestępcy i aktora porno
przez policjanta. Wszystko jest dobre, aby w sytuacji ekonomicznej dewastacji
rozhuśtać emocje. Jeśli przetrwamy jako wspólnota i polskość będziemy pojmować
jako utkwioną w naszej kulturze i korzeniach wolność - wygramy i to wcale nie kolejną
bitwę jak ta warszawska ale ostateczną wojnę o normalny świat.
Patrzmy na nasze
problemy z globalnej perspektywy, bo tylko na poziomie globalnym rozstrzygną
się nasze losy i jasne są inspiracje. Możemy być jednak w procesie walki o
ostateczna hegemonię języczkiem u wagi. Oby tylko szala sprawiedliwości przechyliła
się ostateczne we właściwą stronę.
piątek, 23 października 2020
Nie czy, tylko kiedy?
W związku z wprowadzonymi przez rząd zasadami osoba zakażona koronowirusem winna gromadzić osobno śmieci, gdyż stanowią one potencjalne zagrożenie epidemiczne. Tak też stało się i w moim przypadku. Zadzwoniła pani z gminy i poinformowała mnie, że za chwilę zostanie dostarczony mi stosowny pojemnik. Problem polegał na tym, że wczoraj był przedostatni dzień mojej izolacji i dziś od północy będę znów wolnym człowiekiem. Ktoś wkradł się do mnie na podwórko i podrzucił czerwony pojemnik. Łatwo skuteczność naszego systemu administracyjnego w sytuacji zagrożenia ekstrapolować na inne obszary działalności państwa. Jeśli tak ma działać system opieki zdrowotnej to nawet potencjalnie nieszkodliwy wirus może stać się w istocie śmiertelnym zagrożeniem, tym bardziej, że zmieniono sposób liczenia ofiar. Teraz każda osoba zarażona koronowirusem jeśli nawet polegnie na przejściu dla pieszych potrącona przez pijanego redaktora w niesprawnym samochodzie za jej przyczynę śmierci wedle statystyk zostanie uznany koronawirus. Za dużo tych zbiegów okoliczności. Jeśli nawet przy dużej ilości dobrej woli uznamy, że rząd nie prowadzi jakiejś podwójnej gry, to alternatywą dla tej hipotezy jest przesiąkająca struktury państwa dziwna i dobrze zorganizowana agentura. Czemu ma służyć ta cała maskarada? To proste. Pewne kwestie i ograniczenia w normalnych warunkach nie byłby możliwe do wprowadzenia w normalnych warunkach. Gdy na skutek ataków z 11 września 2001 roku wprowadzono specjalne procedury bezpieczeństwa i inwigilacji byli tacy, którzy zakładali, że ograniczenia wolności pozostaną z nami na zawsze, ale nie traktowano ich poważnie. Dziś już mało kto pamięta o terrorystach za to do wielkiego brata pod pretekstem bezpieczeństwa przyzwyczailiśmy się. Generalnie bezpieczeństw w sytuacji upadku cywilizacji można wytłumaczyć wszystko. I fasadowe struktury państw mają w tej kwestii całkowicie drugorzędne znaczenie. Pytanie tylko kiedy znów będziemy zmuszeni walczyć o naszą wolności, bo prawdziwej wolności nie można ofiarować ani uzyskać w prezencie. Można ją tylko wywalczyć. Pytanie zatem nie czy, tylko kiedy do tego dojdzie.
piątek, 16 października 2020
Logika stada
Pamiętam około roku 1995 na festiwalu Malta w Poznaniu pojawił się pewien teatr z Niemiec. Zgromadzona na parkiecie hali sportowej publika została przedzielona murem z tekturowych pudeł na dwie części tak aby nie było widać tego co dzieje się po drugiej stronie. Niby nic, ale nagle wśród tłumu zaczęli krążyć ludzie z kamerami, a na stojących przy ścianach telebimach pokazywany był obraz tego co dzieje się z drugiej strony. Generalnie nic się nie działo, ale na telebimach wyświetlany był obraz ostrej imprezy i kelnerów rozdających drinki. I nagle proste skojarzenie: to u nas nic się nie dzieje, ale na pewno po drugiej stronie muru jest ta super impreza. Tak naprawdę, ani po jednej ani po drugiej stronie nic się nie działo, a wyświetlany na telebimach obraz leciał z taśmy, ale nie trzeba było wiele, aby publiczność - a jednocześnie główny zbiorowy aktor całej zabawy - zaczęła rozbierać tekturowy mur chcą się przedostać na drugą stronę i wziąć udział w fieście.
Gdy przeżywam tzw. pandemię to nie mogę pozbyć się wrażenia, że po 25 latach ktoś zorganizował to samo przedstawienie tylko na nieco większą skalę. Na ekranach świat przerażenia i śmiertelnego zagrożenia, ale zagrożenia nie tutaj tylko gdzieś daleko, bo tutaj nie dzieje się nic, tylko że tam też się nic nie dzieje, a obraz leci z taśmy.
To wszystko pokazuje jak łatwo nakręcić ludzi i jak łatwo w logice konformistycznego stada wyłączają oni myślenie. Świat się zmienił. Nie ma w nim już miejsca na lokalność. Liczą się tylko wielkie globalne przekręty. Co najciekawsze im większe one są, tym realnie zdają się być łatwiejsze do przeprowadzenia. Miejsce stadnej odporności nie tylko na wirusy ale i manipulacje zastąpiła stadna logika nieuznająca krytycznego myślenia.
środa, 14 października 2020
Wilkołak
On z zawodu hydraulik - alkoholik, a raczej odwrotnie. Jak popije to bije. A że pije bez przerwy więc napieprza żonę i córkę czym popadnie. Ma też już wyrok w zawiasach za znęcanie się nad rodziną więc wezwanie Policji oznacza, że pójdzie siedzieć. Nic prostszego jak zadzwonić gdzie trzeba i niech zamkną łajdusa ale to nie takie proste, bo jak wytrzeźwieje to zapieprza jak cała chińska wioska na polu ryżowym i pieniądze do domu przynosi. Poza tym dom w którym wszyscy mieszkają nie do końca należy do nich. Trwa postępowanie spadkowe bo chałupa należało do jego matki. Zatem jak pójdzie siedzieć cała sprawa uregulowania własności przeciągnie się nie wiadomo jak długo. Żona nie chce go więc ani zamknąć ani ubezwłasnowolnić, a tak naprawdę to pewnie wie, że łobuz kocha najbardziej.
Jest jeden sposób. Trzeba przerwać ciąg. Zamknąć gada gdzieś na dobę bez wódki o chlebie i wodzie i wtedy dojdzie do siebie i na miesiąc będzie spokój. Ale na Izbę może dowieść tylko Policja więc wszystko się zapętla. Zaczyna się więc poszukiwanie ochotnika, który mu wpieprzy i zamknie na dobę w jakiejś piwnicy. I tu mógłby się zaczynać scenariusz jakiegoś filmu: facet w piwnicy przykuty do hydrofora z kolczatką na szyi na przemian przeklina i złorzeczy oraz błaga o łaskę i kieliszek chleba. Ktoś mógłby pomyśleć, że terroryści przetrzymują jakiegoś zakładnika albo, że facet niedługo zmieni się w wilkołaka, a to tylko koneser taniego alkoholu w trakcie ratującej mu życie terapii przerwania ciągu. Zasadniczy problem polega na tym, że nie ma ochotnika na wykonanie tej usługi. W końcu obie zrozpaczone kobiety albo uciekną z domu, albo śpiącego oprawcę uduszą poduszką. Mogą też się zapożyczyć i kupić skrzynkę wódki. Niech chla i zdechnie, ale na to są za miękkie. I tak przy istnieniu całej masy instytucji i przepisów tworzy się przestrzeń na dramat i ludzką bezradność.
poniedziałek, 12 października 2020
Jedyny pożytek
Globalny kabaret z zarazą, która niby jest a jakoby by jej nie było stanowi element wojny hybrydowej i jest najlepszym dowodem fasadowości władzy i to w wielu krajach. Jeśli Prezydent USA publikuje posta o nieszkodliwości wirusa i jest on zdjęty dlatego, że narusza zasady jakiegoś gównianego serwisu, to o czym my tak właściwie mówimy? Fasadowości wspięła się na piedestały nawet przy dobrych intencjach amerykańskiej głowy Państwa. Dla jasności warto zwrócić uwagę na to, że WHO podaje, że śmiertelność w ramach tzw. „pandemii” wynosi 0,14% i żeby już nie robić żadnych lockdownów. O co więc tu chodzi? Ano Chiny wypuszczają wirusa i rozsiewają panikę po to, aby wywołać na zachodzie kryzys gospodarczy, a potem za grosze przejąć majątki upadłych firm. Płacić będą rzecz jasna amerykańskimi impulsami elektronicznymi zwanymi dolarami, które zgromadzili w nadmiarze. W całości miała dopomóc neomarksistowska rewolta o czarnej i tęczowej barwie. Do łupienia tego co jeszcze się da złupić ochoczo dołączyła się Czerwona Tarcza i jej macki bo każda okazja jest dobra aby zamienić bezwartościowe papierki na resztki suwerennych majątków. I tak oto z dwóch stron trwa grabież i likwidacja klasy średniej z wykorzystaniem na poły suwerennych aparatów państwowych. I wszystko skazuje na to, że o to w tym chodzi, bo jak nie wiadomo o co chodzi... Za pierwszym razem nie zadziałało, więc pozostała po ZSRR agentura robi wszystko, aby uruchomić drugi lock down. Pisząc te słowa siedzę w domu i czekam na test wirusowy po za pójście do pracy w sytuacji wielu objawów poszedłbym pewnie do więzienia. Gdyby nie panika pewnie po ciężkim weekendzie poszedłbym dziś do pracy i tylko opowiadał kolegom jakie to miałem straszne przeziębienie. Co trzeba robić? To samo co trzeba było od początku. Chronić najsłabszych i zrobić wszystko aby nie wszyscy zachorowali jednocześnie. Jak od początku mówili niemieccy eksperci zachorują bowiem prawie wszyscy, a większości nawet nie będzie tego świadoma. Ale fala głupoty i manipulacji wyciekająca z mediów powoduje, że ludzie już nie wiedzą komu i w co mają wierzyć.
Inną kategorią ludzi, którą zwykle byli stawiani na piedestale są artyści. Oczywiście casus Sex Pistoles przekonuje, że gwiazdą może zostać każdy, a rockowa kapela wcale nie musi umieć grać, aby mieć grono fanów ale wtedy to był wyjątek potwierdzający regułę. Obejrzałem ostatnio film Lecha Majewskiego pt. "Czarny Mercedes" przy którym Kac w Warszawie czy jakoś tak, zdaje się być arcydziełem sztuki filmowej. Nakręcił go artysta z dorobkiem w ramach dorobienia do emerytury. I co? I nic. Ten film to combo godne „faszystowskich prostytutek lesbijek uprowadzonych przez UFO i poddanych odchudzaniu” z kultowego UHF Ala Yankovica.
Uwaga spojler. Jest 1942 w Warszawie. Ginie żona znanego adwokata która nie jest jego żona tylko jego byłą studentką żydówką, która tenże ukrywa. Pani ta ma romans z biseksualnym przystojnym SSmanem, który na co dzień kocha się w adwokacie, którego gra zresztą Ojciec Mateusz. Gdy okazuje się, że kobieta jest w ciąży, gej kochanek w czarnym mundurze zabija ją, bo nie może ścierpieć, że stał się ojcem żydowskiego bękarta. Ale o tym dowiadujemy się na końcu. Wcześniej całą sprawę prowadzi polski policjant granatowy, który chce złapać sprawce. Na samym końcu przychodzi mu z pomocą doby Niemiec czyli Boguś Linda w roli dobrego niemieckiego policjanta z Kripo. Bo jak wszyscy wiedzą od pewnego czasu byli źli SSmani i dobrzy Kripowcy... No za coś takiego w czasie rządów Dobrej Zmiany kasę dołożył Instytut Sztuki Filmowej…. Jest oczywiście też wątek zakochanego w pani adwokatowej jej chłopaka z przed wojny, który szuka pomsty ale to detal.
Jak nauczał świętej pamięci mistrz Kossecki jednym ze sposobów na sianie dywersji w państwie w czasie pokoju jest obsadzanie kretynów na eksponowanych stanowiskach. Wcześniej myślałem, że to powszechne zjawisko dotyczy tylko naszego kraju, a tymczasem ma ono charakter globalny i nie dotyczy tylko polityków.
Pozostaje tylko pytanie gdzie na poziomie globalnym jest realny ośrodek władzy, jadro ciemności, centrum koordynacji? Kto i gdzie, w jakich lożach, pokojach i komnatach przygotowuje dla tych ludzi plan dnia, logikę przekazu i informacje, które wyświetlają się z fromptera? Internet sprawia tylko, że widać gdy zatnie się taśma całą miałkość i kretynizm prowadzonych za rękę polityków lub podstarzałych artystów, którzy chcą postawić na szali swój dorobek, po to tylko aby polizać tyle tej prawdziwej władzy w zamian za posadę dla córki lub luksusową emeryturę w jakimś kurorcie.
Takie mamy czasy. Ciekawe na jak długo. Bo jeśli to ma być upragniony początek nowego świata, to mamy do czynienia z falstartem.
piątek, 9 października 2020
Zasada progresji
Prawdziwa rewolucja potrzebuje także kontrrewolucji po to aby pozwolić jej łatwo zatryumfować aby potem równie łatwo dorowadzić do jej kompromitacji. Wtedy nie ma już odwrotu, nie ma oparcia, a triumfalny pochód ku lepszemu światu nie napotka na swej drodze już żadnych przeszkód. Ileż też już mieliśmy w swej historii buntów i prób odwrócenia nieuniknionego biegu historii, które w rezultacie okazywały się być dokładnie tym samym? Zawsze światła część dogadywała się pod stołem ze swymi przeciwnikami po to, aby odsunąć od władzy ekstremum. Na ekstremum są też i inne sposoby. A to Powstanie Listopadowe, a to Styczniowe, a to Warszawie. Wszystko kończyło się zwykle tym samym: wycięciem w pień lub zmuszeniem do emigracji warstwy przywódczej. W czasach pokojowych tą warstwę wystarczy upokorzyć albo kupić. Mechanika procesów społecznych jest nieubłagana. Jak skończy się ta najprawdopodobniej również pozorna próba kontrrewolucji? Według mnie ostatecznym tufem światlejszych i mądrzejszych, bankructwem państwa jako takiego i redukcją narodu do poziomu etnicznej masy tubylców. I znów trzeba będzie zaczynać od początku. A tym czasem będzie „spokój panował w Warszawie”. Bo nas nawet nie opłaca się okupować…
Dlaczego rewolucję, której realnym celem jest stworzenie świata
pełnego niewolników pod zarządem niewielkiej „światłej” elity czeka tym razem
być może trumf? Nie wcale wyłącznie dlatego, że po ich stornie są pieniądze, medialne
duraczenie i rozbite ostatnie instytucje oporu. Wygrywają wyścig o świat pojęć
i znaczeń i wartości wokół których może potencjalne organizować się opór, a
korowirusowa panika dopełni tylko obrazu zniszczenia.
Na szczęście świat utopii w swym finale podlega tym samym
procesom co proces sztucznej kontrrewolucji. W takim planie zawsze coś pójdzie
nie tak, a bez względu na wszystko z ludzkiej duszy nie da się wymazać
wpisanych w nią pojęć nawet jeśli są nienazwane. Wtedy być może nastąpi
ostateczny kres utopii. I w tym tkwi chyba jedyna nasza nadzieja.
poniedziałek, 5 października 2020
O sztuce strategii nieoczywistej
piątek, 15 maja 2020
O zamykaniu lasu czyli jak to się stało, że jest tak jak jest
Zawsze najpierw jest impuls a potem rozpoczyna się lawina. Impuls musi trafić na podatny grunt i właściwy czas. Dobrze gdy jest podsycany pewnymi dodatkowymi mechanizmami, takim jak na przykład zintegrowana polityka medialna. Wtedy wszyscy dany przekaz traktują jako oczywistą bezdyskusyjną prawdę. I wtedy się zaczyna.
O czym piszę?
Pamiętam doskonale ze swej pracy, gdy w ramach zespołu
ustalaliśmy jakiś sposób postępowania. Wszyscy znaleźliśmy się jak łyse konie,
a że pracy było sporo więc należało zrobić tak aby przy zachowaniu zasad prawa
i zdrowego rozsądku sprawić tak, aby nie narobić się za bardzo i aby wszyscy –
a szczególnie przyszli kontrolerzy i audytorzy nie mieli do czego się
przyczepić. I oto ni stąd ni zowąd pojawia się ktoś, kto mówi, że wszystko jest
nie tak, bo rozporządzenie ministra połowów śródlądowych na wędkę nr 1234 z 30
lutego 1960 r. nie pozwala aby dokumenty podpisane tym samym kolorem atramentu
trzymać w jednej teczce. Mniejsza o to do czego się czepi ów jegomość, ale w
biurokracji większa biurokratyczna skrupulatność choć idiotyczna zawsze wypiera
tę mniejszą. Wtedy każdy skrupulatny biurokrata, którego głównym zadaniem jest
okładanie swego tyłka kwitami tak aby nikt się do niego nie przyczepił zaczyna
myśleć: cholera jeszcze ktoś się do mnie czepi. I wtedy stosowanie owego przykładowego
formalnego kretynizmu chcąc - nie chcąc staje się oczywistością.
Nagle pojawia się panika pandemii. Siadają różne mądre głowy
i zastanawiają się jak sprawić aby zwalczyć niedobrego koronowirusa.
- Niech ludzie siedzą w domu, a wychodzą jak muszą. Jak nie będą
się ze sobą kontaktować nie będzie się wirus miał jak przenieść - mówi jeden.
- Zamknijmy szkoły – mówi drugi.
- I knajpy i galerie handlowe, a sklepy tylko z podstawowymi
rzeczami – rzuca trzeci.
- To parki też zamknijmy. Niech się nie pałętają – mówi czwarty.
- „Parki? Ocipiał.” – myślą trzej pozostali, ale żaden nic
nie powie, bo wyjdzie na to, że jest za tym aby Polacy się zarażali więc trwa
cisza.
- Parki i lasy – dorzuca czwarty. Znowu cisza. Bo przecież w
lasach też można złapać wirusa. Nikt nie powie, że nie. Tak samo jak na łąkach,
skwerach i lądowiskach dla helikopterów, których na szczęście nikt nie
wymienił. Ale nikt nie chce mieć przypiętą etykietę tego, kto zezwolił na pozostawienie
potencjalnego źródła rozprzestrzeniania pandemii, bo to tak jakby miał krew na
rękach niewinnych.
- I niech jeżdżą w maseczkach w samochodach – mówi pierwszy jakby
chciał zakryć swą milczącą zgodę na zamykanie lasów.
- No chyba, że rodzina to nie, bo przecież się w domach
mogli pozarażać – mów czwarty, który i
tak już osiągnął co chciał.
- No tak, jak rodzina to nie – powiedział trzeci i wszyscy
zakończyli zebranie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Jakaś pani Hania
czy Stefa, przygotowała notatkę z posiedzenia kryzysowego sztabu na podstawie
której Pan Waldek przygotował projekt rozporządzenia. I nikt nie zakwestionował
jego zapisów, bo przecież eksperci wiedzą po co zamykają lasy, a jak ktoś nie
wie, to nie zapyta bo wyjdzie na idiotę i nieuka.
Dopóki nie porzucimy sztucznie tworzonych hierarchii i nie nauczymy się swobodnie dyskutować nie obawiając się o konsekwencji wymiany myśli, dopóki będziemy obawiali się sankcji za swoje przekonania i wypowiedzi, dotąd nie zlikwidujemy trapiących nas absurdów.
sobota, 2 maja 2020
Oblężenie
„Cesarz Konrad trzeci, oblegając Gwelfa, diuka Bawarii, mimo iż ofiarowano mu bardzo pokorne i upadlające zadośćuczynienie, zgodził się ledwie na tyle, iż niewiastom szlacheckim zamkniętym w mieście wraz z księciem pozwolił, aby wyszły z miasta nieponiżone na honorze, pieszo, z tym, co będą mogły unieść na sobie. Zasię one, zaiste wspaniałego serca, umyśliły wziąć na barki swoich mężów, dzieci i samego księcia. Tedy cesarz zażył tak wielkiej rozkoszy, patrząc na wdzięczny obraz ich męstwa, iż płakał z ukontentowania i złagodził w sercu całą cierpkość śmiertelnej i nieubłaganej nienawiści, jaką żywił przeciw temu książęciu, i obszedł się łaskawie z nim i jego drużyną.”
niedziela, 29 marca 2020
Krajobraz po epidemii
Na kryzysie skorzystają na pewno ci, którzy mają maszynki do drukowania pieniędzy czyli sektor bankowy. Także po przejściu epidemii to on przejmie masę upadłościową przedsiębiorstw przez co urealnią przynajmniej część wyemitowanych przez siebie elektronicznych impulsów. Z drugiej strony oczywistością dla świata stanie się konieczność dywersyfikacji. Nie wszystkie potrzeby produkcyjne będą przekazywane do Azji. W wyniku pojawienia się tej świadomości zmaleje znacząco na trwałe siła napędowa chińskiej gospodarki jaką jest eksport z kolei w krajach europy pojawi się po ponad dekadzie znów kontraktura na produkcję wszystkiego. Czy jednak sektor małych i średnich firm dotrwa do czasów pojawienia się tej koniunktury? Nie jestem w tej kwestii pesymistą. Krajobraz po epidemii będzie miał zatem na pierwszym planie zagładę klasy średniej a na kolejnych trumf korporacji i wielkie zmiany stratyfikacyjne na skalę taką jakie są następstwem wielkich wojen. Do tego istnieje spore prawdopodobieństwo, że struktury państwowe i parapaństwowe nie oddadzą już nadanych sobie specprzywilejów przez co świat wielkiego brata mamy tuż za progiem.
Jadnak jest nadzieja. Paraliż gospodarki wywołany epidemią nie byłby tak dotkliwy gdyby nie monokultura pieniądza. W tej chwili władze naprawdę odpowiedzialne za swe społeczeństwa powinny promować barterową wymianę dóbr i pozwalać na tworzenie lokalnych walut. Zapewni to „koniunkturę przetrwania” i powrót do normalności.
W tym miejscu warto przypomnieć krótki wykład nieżyjącego już niestety wybitnego ekonomisty Bernarda Lietaera.