... czyli wyższy poziom abstrakcji.
Staram się pisać o rzeczach ważnych i fundamentalnych (przynajmniej dla mnie) ale także o tych, które ze względu na swą ulotność mogą przepaść w odmętach zapomnienia.
sobota, 30 kwietnia 2011
Prawdziwe pieniądze...
„Miś: Powiedz mi po co jest ten miś ?
Hochwander: Właśnie, po co ?
Miś: Otóż to ! Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi ten miś ? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem ? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi ?
Hochwander: Protokół zniszczenia… ?
Miś: Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.
[Hochwander chwyta za butelkę koniaku]
Miś: Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie ! Nie stać cię ! Ty musisz oszczędzać !
Hochwander: Słuchaj Rysiek ! Ty nie bądź taki demagog ! Jak ty robisz kombinacje to jest wszystko dobrze, a jak ja coś zaproponuję ... to mi robisz szkolenie !
Miś: Ja kombinacje ? Powiedz mi jedna, a dam ci wypić cała butelkę koniaku. No, no ?
Hochwander: Daj mi pięćdziesiątkę !
Miś: No mów !
Hochwander: A kto nakręcił aferę z fałszywym bratem ? Przerwałem zdjęcia, ogłoszenie. Kosztowało mnie to ponad trzysta tysięcy.
Miś: Ciebie ?
Hochwander: Pieniądz jest pieniądz ! Kilkaset tysięcy, za niepewne kilkaset dolarów i to jak ciotka będzie miała gest. I to według Ciebie jest w porządku !
Miś: Janek ! Nie mieszajmy myślowo dwóch różnych systemów walutowych. Nie bądźmy Pewex`ami. Dostajemy za tego misia, jako konsultanci 20% ogólnej sumy jego kosztów i już. Więc im on jest droższy, ten miś tym… no ? Koniaczek ?
Hochwander: Podwójny…Stać mnie !”
Przypomniałem sobie tę scenę z arcydzieła autorstwa Stanisława Barei, gdy usłyszałem wypowiedź pewnego naukowca odnośnie zakupów sprzętu laboratoryjnego i badawczego na publicznych szkołach wyższych. Stwierdził on, że sam zadał sobie pytanie pracując niegdyś w pewnym laboratorium za wielką wodą, dlaczego tamtejszy sprzęt jest często totalnie zdezelowany, niemal na granicy awarii, pozlepiany srebrną taśmą, za wynalezienie której jej autor powinien dostać specjalnego Nobla? Natomiast nasz sprzęt laboratoryjny jest nowy, przepiękny wypucowany. Ot i problem... Dlaczego. Odpowiedź okazała się dość banalna. Nasze uniwersytety kupują sprzęt dla dobra nauki i postępu, a tamtejsze dlatego że jest potrzeby, a dopóki pracuje i koszty jego napraw mieszczą się jeszcze w granicy opłacalności, nikt nie ma zamiaru zmieniać go na nowy. Dlaczego zatem nasi naukowcy tak zabiegają o zakupy tak drogich zabawek, często udowadniając rektorom i wszelkiej maści urzędnikom tego typu potrzeby? Po pierwsze dlatego, że są nań pieniądze – tak zwane Łunijne. Ale to wyłącznie tło. Jest jeszcze jeden zasadniczy powód - jak twierdzi mój rozmówca. Naukowiec, który „lobbuje za zakupami” doskonale wie, że trafi do jego kieszeni ok. 10% wartość zamówienia w takiej lub innej formie. Prowizja przecież jest czymś najnormalniejszym na świecie, oczywiście nie w sytuacji stalinowskich molochów, jakimi są często nasze wyższe uczelnie. Tak więc ktoś ma 10% sumy kosztów jako konsultant, więc im ten miś jest droższy... Podobno powszechną praktyką jest także pomoc przy przygotowywaniu projektów przez dystrybutorów sprzętu, a to czy jest on komuś potrzeby? Kogo to obchodzi? Przecież jak za ciężkiej komuny nasz miś nie zgnije na świeżym powietrzu, lecz będzie zalegał uniwersyteckie korytarze, często nierozpakowany. W tej kwestii nastąpiła pewna zmiana. Główne prawo socjalistycznej, realnej ekonomii, w której ciągle tkwimy pozostała niezmienne: „Prawdziwe pieniądze zarabia się na drogich, słomianych inwestycjach.”
P.S.
Za cztery dni (czwarty maja) będziemy obchodzić 30 rocznicę premiery filmu „Miś”. Tak trzydziesta prawie okrągła rocznica! Ta prawdziwa trzydziesta pierwsza okrągła rocznica będzie za rok. Ale i z tej okazji brygada młodzieżowa winna zaciągnąć honorową wartę przed nowo zakupionymi parówkami. Nie zapominając rzecz jasna o musztardzie. Jako obsesyjny fan tego filmu nie tylko zgłaszam się na ochotnika do warty, lecz poświęcę tej rocznicy oddzielnego posta.
piątek, 29 kwietnia 2011
Ślub
Przebywając dziś około południa w pewnej restauracji, natrafiłem na włączony tam telewizor. Na ekranie transmisja ze ślubu księcia z forsiastą dziewczyną z ludu. Przed ekranem grupa ludzi wpatrzonych weń, niczym w mecz o mistrzostwa świata albo jakby byli co najmniej poddanymi młodej pary. Bajkowa sceneria katedry. Wszystko wydaje się jakoś dziwnie znajome. Nagle padają słowa duchownego o tym, czy ktoś zna jakieś przeszkody i cała sytuacja staje się jeszcze bardziej znajoma.
Nagle jeden ze niezgromadzonych przed ekranem widzów wypowiada słowa:
- No i teraz powinna wlecieć Smoczyca i zjeść kurdupla.
Tak! Wszystko stało się jasne. Tylko panna młoda dziwnie szczupła i mało zielona.
Dość żarów. Najgorsze jest to, że to całe przedstawienie ma na celu utwierdzić wiwatujące tłumy, że telenowela jest rzeczywiście możliwa. Równie zły jest powszechny brak wiedzy, że to wszystko z prawdziwą monarchią ma niewiele wspólnego stanowiąc wyłącznie jej zmutowaną karykaturę.
Dość żarów. Najgorsze jest to, że to całe przedstawienie ma na celu utwierdzić wiwatujące tłumy, że telenowela jest rzeczywiście możliwa. Równie zły jest powszechny brak wiedzy, że to wszystko z prawdziwą monarchią ma niewiele wspólnego stanowiąc wyłącznie jej zmutowaną karykaturę.
wtorek, 26 kwietnia 2011
Lekcja
Pamiętam jak przez mgłę moją nauczycielkę od matematyki ze szkoły podstawowej i pewien przeprowadzony przez nią sprawdzian. Okazało się, że jako jedyny w klasie otrzymałem z niego ocenę bardzo dobrą. Zaskoczony tym faktem uległem fałszywej skromności. Odwróciłem się i teatralnym szeptem powiedziałem mojemu koledze Jackowi, który dostał dwóję, że ta piątka trafiła mi się „jak ślepej kurze ziarnko”.
- Wyjdź natychmiast z klasy! - wrzasnęła nauczycielka. W tej samej chwili zdałem sobie sprawę z niewybaczalnej gafy jaką popełniłem. Nasza pani miała wyjątkowo słaby wzrok i nosiła okulary, których soczewki z powodzeniem mogłaby nadawać się do domowej konstrukcji teleskopu. Nie mając specjalnie pola do manewru wyszedłem pośpiesznie z klasy w duchu dziękując, że moja skrajna głupota skończyła się tylko tym. Gdy byłem już przy drzwiach usłyszałem głos mojego kolegi Jacusia:
- Proszę pani, ale on mówił o swojej piątce. On wcale nie miał pani na myśli. - W tym momencie też pożałował tego co powiedział.
- Ty też wynocha - wrzasnęła rozgrzana jak parowóz nauczycielka. Jej szkła od okularów lekko zaprawiały nie wiedzieć czemu czy od temperatury czy od łez. - Przyjdź jutro z rodzicami.
Tak zwykle kończą w naszym kraju głosiciele prawdy i osoby społecznie solidarne. Za drzwiami matematycznej pracowni.
Ów incydent nie zmienia faktu, że matematyki w podstawówce nauczono mnie dość solidnie, czego nie można powiedzieć o dzisiejszych programach nauczania tego przedmiotu. Gdy czytam niektóre ekonomicznej komentarze, wydaje się jednak, że już wtedy należałem do matematycznej awangardy. Czyżby moja pani była kimś wyjątkowym i w ramach jakiegoś eksperymentu realizowała program uniwersytecki? Oto od kilku miesięcy media te papierowe i te elektroniczne informują nas o rekordowych cenach złota na światowych rynkach. Nie mało jest także informacji o rurujących cenach surowców od kakao i ropy naftowej począwszy, na bawełnie skończywszy. W górę idzie cała tablica Mendelejewa. Pytanie zatem dlaczego? Telewizyjne „gadające głowy” podają jako wytłumaczenie, a to falę powodzi, a to chińczyków, a to znowu lokalne polityczne kryzysy. Oczywiście te czynniki mają także w pływ na poziom cen, ale z pewnością nie decydujący. Co najwyżej wpływałyby na chwilowe podniesienie cen. Bo potem ktoś wpadnie na pomysł, że należy sadzić więcej bawełny skoro ceny na nią są tak wysokie. Realnym wytłumaczeniem tego zjawiska byłaby wysoka światowa koniunktura spowodowana dużym zapotrzebowaniem na wszelkiego rodzaju produkty. To wyjaśnienie najeży także odrzucić, gdyż wysoki poziom konsumpcji dotyczy tylko niewielkiego ułamka ludności świata.
Wytłumaczenie może być znacznie prostsze niż się wydaje. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w światowym systemie finansowym istnieje trzy i pół raza więcej wirtualnych pieniędzy niż wszystko cokolwiek można na naszym globie spieniężyć, przyczynowo – stukowa układanka wydaje się być dopełniona. Wielu ludzi, korporacji i banków zdało sobie sprawę, że to co w istocie posiadają to tylko elektroniczne impulsy nie mające żadnego związku z rzeczywistością. Inaczej rzecz ujmując, tylko jeden na trzy dolary jest dolarem prawdziwym.
Pewna część finansowych rynków szuka za wszelką cenę sposobów na zakup czegoś co ma charakter materialny bez względu co to takiego, aby uniknąć sytuacji, w której zgromadzone na kontach fundusze są nic nie warte. W przypadku złota obserwujemy jeszcze inne zjawisko. Popyt na ten surowiec jest z jednej strony ogromny, a z drugiej nikt specjalne nie chce się go pozbywać. Ale wszystko jest dobre, aby uratować choć część posiadanych wirtualnych majątków.
Przypomina to nic innego jak odwrotność zabawy w rosyjską ruletkę, gdzie na sześć komór tylko cztery są puste. Wygrywa ten kto trafi na pocisk…
Jeśli ktoś zatem sądzi, że to w czym przyszło nam żyć to kapitalizm i wolny rynek ten się bardzo myli. Żyjemy w czasach największego w historii świata szwindla, który może się skoczyć jedynie katastrofą. To co widzimy w tej chwili to tylko jej odwlekanie, które powoduje, że będzie ona jeszcze bardziej dotkliwa.
P.S.
Logika nie lubi propagandy, a propaganda logiki, bo tylko ona ją demaskuje. Obchodzimy dziś rocznicę katastrofy w Czarnobylu. Warto słuchając medialnych lamentów uważnie zapoznać się z tym artykułem. http://www.prokapitalizm.pl/czarnobyl-po-25-latach-lekcja-dla-energetyki-jadrowej.html
Gdzie zatem jest prawda?
piątek, 22 kwietnia 2011
Wesołego Alleluja!
Dla wszystkich tych, którzy tu zaglądają i dla tych, którzy mają taki dopiero zamiar życzę wszystkiego najlepszego z okazji święta Pańskiego Zmartwychwstania. Nic nie daje nam takiej nadziei jak wiara w tryumf życia nad śmiecą, jak zwycięstwo prawdy nad blagą, jak nadzieja na życie wiecznie. Nigdy nie jest za późno, aby otworzyć oczy na prawdę. Wystarczy tylko chcieć.
czwartek, 21 kwietnia 2011
Kasting
Reżimowe media doniosły ostatnio o przygotowywanym filmie, który ma być biografią Lecha Wałęsy. Za kamerą w roli reżysera ma stanąć sam Andrzej Wajda. O ile rzecz jasna jest to jeszcze biologicznie możliwe. Całego „niusa” można by uznać za kolejną kaczkę dziennikarską, które w ostatnich czasach przerosły prawdzie doniesienia, gdyby nie kolejne medialne doniesienia. Oto okazuje, że prace nad scenariuszem muszą być już zaawansowane, bo oto wiadomo co nieco o aktorskiej obsadzie. Eksportowe gwiazdy walą drzwiami i oknami. W filmie w roli ikony dziennikarstwa Oriany Fallaci ma wcielić się ponoć sama piękna Monica Bellucci. Ciekawe co powiedziałaby na to sama Oriana? W roli Margaret Thatcher ma wystąpić specjalizująca się już w tej roli Meryl Streep. O dalszej obsadzie cisza, ale można sądzić, że przy takich ikonach światowego kina nie jeden domorosły aktorzyna i celebryta będzie się chciał ogrzać. W każdym razie na skutek braku jakichkolwiek wiedzy o kulisach kastingu i scenariusza można puścić wodze fantazji. Producent tego wiekopomnego działa z pewnością dublerem tytułowej postaci uczyniłby Siergieja Bubkę. Ten wielokrotny mistrz świata w skokach o tyczce ma przynajmniej doświadczenie w skokach w odróżnieniu od tytułowego bohatera. Scena skoku przez płot w jego wykonaniu wyglądałaby bardzo realistycznie, a sam Wałęsa mógłby być wtedy kimś na kształt Bonda. Oczywiście gdybym ja miał wpływ na obsadę i scenariusz umieściłbym w filmie scenę z motorówką. Szkoda, że nie żyje już Leslie Nielsen. Idealnie nadawałby się do roli wesołego SBka kierującego taką łajbą. Kto w końcu powiedział, że taki facet musi być poważny? W scenie tej gdzieś na morskim horyzoncie umieściłbym równie wesoło pluskającego kaszalota. Do tej roli idealnie nadawałaby się pewna charyzmatyczna tramwajarka. W roli samej charyzmatycznej tramwajarki należałoby obsadzić jakąś Foremniak, albo co najmniej Bachledę Curuś. W roli Danuśki niezbędna byłaby jakaś Joanna Krupa, bo przecież super agent specjalnej troski nie może ot tak sobie mieć za żonę byle kwiaciarkę.
W roli tytułowej z pewnością należałoby obsadzić samego Rowana Atkinsona, bo jak już kręcić to po całości. W końcu jak publika ma iść na to do kina, to już na „wesołą frontową komedię” z sensacyjnymi wątkami. No ostatecznie w tej roli przy braku funduszy doskonale sprawdziłby się Jakub Powiatowy. Ma chłop charyzmę i gadane jak sam legendarny przywódca i do tego byłby gwarantem przyciągnięcia do kin starszych bez matury z małych wiosek. Bo o to obok legendarnego przywódcy strajku w filmie pojawi się postać młodego, rudowłosego kaszubskiego chłopca. Nie tylko roznoszącego ulotki, ale będącego prawą ręką sprawcy obalenia komunizmu. Tenże młodzian wpadł na trop moherowego spisku, którego liderem będzie czarny charakter – Anna Walentynowicz. Przecież jak wszyscy są pozytywni i tak naprawdę wszystkim zależało na obaleniu komuny, ktoś czarnym charakterem poza Lechem Kaczyńskim być musi. Nawet generał Jaruzelski grany przez Antonio Banderasa będzie bohaterem niczym Kmicic przechodzący w końcu na jasną stronę mocy. W epizodycznych rolach niezbędny będzie generał Kiszczak w roli generała Kiszczaka, bo jak wiadomo jest niezastąpiony i Adam Michnik, bo jak wiadomo jest wiecznie młody.
Po wielu zwrotach akcji wszystko skończy się dobrze. Bo jak coś może skończyć się źle w krainie szczęśliwości? W końcu zgoda buduje... A to że nie ma już stoczni i związek zawodowy w niej powstały nie ma już kogo bronić, to przecież tylko szczegóły, które się wytnie.
niedziela, 17 kwietnia 2011
Tak na koniec weekendu...
Najkrótszy dowcip świata:
Mieszaj głośniej, niech sąsiedzi wiedzą, że mamy cukier!
Mieszaj głośniej, niech sąsiedzi wiedzą, że mamy cukier!
I grafika jak w tytule
środa, 13 kwietnia 2011
wtorek, 12 kwietnia 2011
Kara
Niedziela 10 kwietnia 2011, wiadomo gdzie. Fot. J.K. |
Kara pozbawienia wolności, na którą skazują od czasu do czasu łamiących przepisy lub prawo obywateli niezawisłe sądy już chyba zatraciła swe dawne znaczenie. Przecież nie można na pozbawienie wolności w dosłownym tego słowa rozumieniu skazać człowieka, który tej wolności i tak jest pozbawiony. A to że może się poruszać? A co to ma wspólnego z wolnością? Dawniej człowiek wolny, gdy tracił „to coś”, poddawany był pewnie istnej torturze. Wtedy kara taka była okrutna - nie tylko fizycznie - miała jakiś sens. Dziś jak ptaki urodzone w klatce nie mamy pojęcia czym jest wolność. Może należałoby więc zmienić nazwę samej kary? Kara pozbawienia mobilności, albo ograniczenia przestrzeni brzmiałaby bardziej adekwatnie. Nie można poza tym być skazanym dwa razy na to samo w tym samym czasie. Wyrok pozbawienia wolności wydany na człowieka zniewolonego w zniewolonym i ośmieszanym kraju przypomina jakąś kaskadę tych samych wyroków. Czyni karę śmieszną.
A tak okazuje się, że zwłaszcza w zimie nie trudno znaleźć chętnych do odsiadki. Nie muszą się przecież owi martwić o ogrzanie domostwa, czy w ogóle o domostwo, ani o ciepły posiłek. Im jest już wszystko jedno. Bo co za różnica czy wypracowany przez człowieka dochód zabierze, ZUS, Urząd Skarbowy, Minister Finansów czy Zakład Energetyczny, a i tak wystarczy co najwyżej na chleb ze smalcem? Lepiej jest dać się złapać na kradzież kilograma cukru, który to czyn ze względu na galopującą jego cenę przekroczy za chwilę znamiona czynu społecznie nieszkodliwego, aby przez kilka lat móc pławić się w więziennych luksusach na koszt podatnika. A przy tym jeszcze tka zwany system sprawiedliwości wykaże się sam przed sobą podbijając sobie statystyki. Innymi słowy same zalety. Rodzina jakoś sobie też przecież da radę. Armia urzędników ze społecznej pomocy także udowodni swą przydatność. Galopujący dług publiczny i zwiększająca się lawinowo w naszym kraju liczba urzędników świadczą o tym, że wiele osób przyjęło tego typu lub podobną strategię. Świadczy to też o tym, jak bardzo udało się nas złamać. Oswoiliśmy się z wszechobecnym totalitaryzmem, w którym jedno więzienie zastępujemy innym. Jak zasadniczo my i nasz świat różnimy się od tego sprzed zaledwie kilku pokoleń, gdzie wyciągnięcie ręki po jałmużnę było czymś niedopuszczalnym. Istniał honor, poczucie obowiązku, troska o ojczyznę. Podobno gdy Pan Bóg chce ukarać człowieka, odbiera mu rozum. Potem już nawet pozbawienie wolności nie jest już niczym dotkliwym. Bo przecież świadomość jest źródłem cierpień.
Za co więc Pan nas pokarał? A może on nas tylko doświadcza, abyśmy stali się lepsi?
niedziela, 10 kwietnia 2011
Dziś rocznica
Sięgnąłem do notatki, którą zrobiłem dokładnie rok temu i okazało się, że jest nadal aktualna. Nie wiemy niczego, a reszta to już robota cybernetyków społecznych. Tablica, podziały, krzyż, demonstracje. I dalej nic. Choć wiadomo, że Premier, pani minister Kopacz kłamali jak z nut, nadal piastują swe urzędy. Mamy zatem dwie Polski. Jedną interesująca się czymś i próbująca dotrzeć do prawdy i drugą złożoną z młodych, wykształconych z dużych miast, których nie interesuje nic.
Widać wyraźnie już dzisiaj to tworzenie się kolejnego fragmentu narodowego mitu męczenników. Widać także nieustające testowanie naszej narodowej wytrzymałości, czego przykładem jest wczorajsza zamiana przez Rosjan tablicy. Testy te wypadają niestety dla nas wyjątkowo niekorzystniej. Nie jesteśmy już w stanie wykrzesać w sobie siły, jesteśmy bezradni, rozłożeni na łopatki, ekonomicznie i geopolitycznie podbici. Jeszcze chwila i jedyną rzeczą, jaka trzyma nas w tym „kraju gdzie kruszynę chleba” to nasz publiczny dług zaciągnięty lichwiarzy i obowiązek jego spłaty. Ktoś w końcu będzie musiał to zrobić. I tym sposobem narodzi się kolejny narodowy mit męczenników. Tylko czy będziemy jeszcze wtedy narodem?
sobota, 9 kwietnia 2011
Świetna audycja
Nie ma jak swobodna wymiana poglądów. Wbrew pozorom obu tych panów boli to samo, lecz na diagnozę proponują inną kurację. Naoczny przykład, że prawdziwy ideowy dyskurs polityczny odbywa się poza parlamentem, który jest pomimo medialnych hucp tak naprawdę bezideowy.Nie zmienia to faktu kto jest lepszy. Audycję znalazłem na wykopie. Jeden z komentatorów napisał:
"Socjaliści dzielą się na dwie grupy: złodziei i idiotów. Osobiście uważam że pan Ikonowicz jest szczerym i uczciwym człowiekiem..." - niezwykle trafne.
wtorek, 5 kwietnia 2011
Myślenie wskaźnikowe
Co to jest wskaźnik? Jak „wskazuje” sama nazwa to jakieś zjawisko, które ilustruje inne analizowane zjawiska, a nie cel sam w sobie. Dopiero wiele wskaźników ilustrujących danie zjawiska na różnych płaszczyznach może powiedzieć coś więcej o rzeczywistości, ale na pewno nie jeden i to na siłę podbijany.
Jeszcze na początku XXI wieku powtarzano, że Polska ma zdecydowanie mniej osób z wyższym wykształceniem niż inne kraje. Tego typu stwierdzenie napędza od razu pewien specyficzny mechanizm rywalizacji. Ja mam mniej, oni więcej, więc muszę za wszelką poprawić statystyki. Powyższy przykład tej przedziwnej wskaźnikowej tresury skończył się eksplozją szkół prywatnych kształcących magistrów na lewo i prawo. O poziom kształcenia, czy o jego gospodarczy utylitaryzm już nikt nie pyta.
Od niedawna w nauce obowiązuje inny dogmat. W wielu opracowaniach powtarza się w kółko, że nasze uczelnie generują za mało patentów. I po raz kolejny pewien podbijany z uporem maniaka wskaźnik jeszcze bardziej zniekształca rzeczywistość. Zaczyna się właśnie na uczelniach wielkie patentowanie. Ale tylko po to, aby móc pochwalić się przed interpretującym ten wskaźnik Ministerstwem Nauki. I dalej jest jak za komuny, gdy wydajność pracy mierzono w ilości zużywanego materiału. Czasy się zmieniają, a przyzwyczajenia zostają. Największym chyba z nich jest przywiązanie do myślenia za innych i typowo bolszewicka chęć zmieniania świata na siłę.
Ale co tam. Jeszcze 20 lat temu mierzono zamożność Polaków, posługując się jako jednym z jej wskaźników posiadaniem magnetowidu. Rzeczywiście było to urządzenie swego czasu symbolem bogactwa. Choć zależy jak samo bogactwo definiować. Dla mnie o wiele istotniejszym wskaźnikiem zamożności jest posiadanie lub nie środków produkcji. Analizując proces bogacenia się Polaków przy pomocy tego wskaźnika, doszlibyśmy pewnie do wniosku, że biedniejemy. Ale przecież nie można tak mówić, bo wszyscy widzą, wszyscy słyszą i pokazuje to TVN, że się bogacimy! Wskaźnik wskaźnikiem, ale wszystko zaczyna być naprawdę niebezpieczne, gdy jakoś „uczony” postanowi niezwracający uwagę na wskaźniki porównać poziom bogactwa w czasie ostaniach trzech dekad. Będziemy mieli wtedy pewnie zderzenia, posiadania syrenki, magnetowidu i plazmowego telewizora. Tylko co to ma wspólnego z bogactwem.
Mój kolega odwiedził ostatnio jedno z przygranicznych miasteczek na wschodzie Polski. Stwierdził z zainteresowaniem, że w żadnym ze sklepów tej mieściny nie ma w sprzedaży papierosów. A dlaczego nie ma? Bo nikt nie kupuje. Przyjezdnych jak na lekarstwo, a wystarczy przejść z pół kilometra aby kupić już na Ukrainie papierosy za 1/3 ceny. Nikt więc rozsądny nie myśli o tym, aby to świństwo sprawdzać do sklepów. Tylko patrzeć jak jakiś wykształcony jako podbijany wskaźnik uczony, będzie udowadniać, że regiony przygraniczne na wschodzie to istna ostoja zdrowego trybu życia. A nich udowadnia.
Rozsądni ludzie już dawno przestali słuchać tych bredni. Inaczej rzecz biorąc, myślenie wskaźnikowe z myśleniem ma niewiele w spólnego. Stanowi tylko doskonały, koleiny mechanizm manipulacji i społecznej tresury.
niedziela, 3 kwietnia 2011
Hipokryzja
- Czym się różni pirat od korsarza? - zapytał mnie mój starszy syn
- Właściwie niczym – odpowiedziałem – jeden był wyjętym spod prawa przestępcą, a drugi czynił to samo, ale w majestacie prawa. Miał list kaperki uprawniający do łupienia statków wroga.
Nie wiem czy malec zrozumiał, że to często ten sam łajdak, tylko w innych okolicznościach, ale pomyślałem sobie od razu o innym procederze.
Otóż w naszym kraju jak wszyscy wiedzą szaleje bezrobocie. Jak donosił w jednym ze swych radiowych felietonów Stanisław Michalkiewicz, praca w Polsce jest tylko, że się nie opłaca. Oficjalnie mamy armię bezrobotnych, która już dawno powinna zemrzeć z głodu. Gdy zapytano przedsiębiorców, ilu przyjęliby pracowników ze wschodu, natychmiast okazało się, że potrzeba w naszym kraju około 200 tysięcy dodatkowych rąk do pracy.
Co więc powoduje że jest bezrobocie? Sam system biurokratyczny tzw. „rynku pracy”, dla którego bezrobotny jest tym samym czym dla policjanta przestępca. Gdyby policjanci do reszty zlikwidowali przestępczość, nagle mogłoby się okazać, że ktoś mógłby zacząć zastanawiać się, po co właściwie potrzebna jest policja. Bezrobocie zatem systemowi rynku pracy jest potrzebne tak samo jak dla bezrobotnych oferowane przez system bezpłatne ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Jest to być może jedyna realna pomoc, jaką ofiarowuje ów system dla małych firmom.
I tu następuje analogia to korsarzy. Pracodawcy zatrudniający na czarno to zatem nie wyklęci spod prawa oprawcy, lecz prawdziwi patrioci nie pozwalający na zatopienie rodzinnych przedsiębiorstw, a ich pracujący na czarno pracownicy to nie wykorzystywani przez niedobrego kapitalistę nieszczęśnicy, lecz ludzie czynu wykorzystujący luki systemu w interesie niedoszczętnego skolonizowania naszej gospodarki.
Wyobraźmy sobie zatem następujący projekt. Każdy długotrwale bezrobotny otrzymuje w dzierżawę na parę lat mały fragment działki. Zaledwie parę arów, na której może zasadzić sobie warzywa i owoce. Po pierwsze ma zajęcie i nie musi rozpaczać nad swym losem bezrobotnego, po drugie ma nowalijki, które może spożyć lub sprzedać. Dlaczego to przedsięwzięcie nie ma szans na realizację? Wcale nie dla tego, że bezrobotni nie umieją uprawiać roli, lub że nie lubią warzyw. Rozwiązanie to pokazałby wszystkim naocznie, że cały administracyjny system „rynku pracy” to pic na wodę, bo wszyscy wiedzieliby leżące odłogiem działki. Przecież bezrobotni są w pracy i nie mają czasu zajmować się pierdołami. Obowiązek uprawy działek po pracy powodowałby, że cała zabawa okazałaby się nie opłacalna i należałoby się zarejestrować jako pracujący. Ale co wtedy stałoby się z biurokratyczną armią zatrudnioną w urzędach pracy? Każdy system społeczny i każda instytucja posiada pewną dozę hipokryzji.
P.S.
Dziś na porannej mszy w kościele ksiądz zebrał grupkę dzieciaków i zaczął z nimi w ramach kazania konwersację. Na początek zapytał, co robią aby pomóc w domu swym rodzicom.
- odkurzamy - powiedziało jedno dziecko,
- podlewamy kwiaty - odparło drugie,
- wycieramy kurze - mówi trzecie,
- myjemy kieliszki – mówi z rozbrajającą szczerością czwarte dziecko.
No cóż, dzieci w odróżnieniu od dorosłych tych oficjalnie bez pracy i tych oficjalnie zawdzięczający swą pracę istnieniu tych pierwszych, nie nauczyli się jeszcze hipokryzji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)