- Czym się różni pirat od korsarza? - zapytał mnie mój starszy syn
- Właściwie niczym – odpowiedziałem – jeden był wyjętym spod prawa przestępcą, a drugi czynił to samo, ale w majestacie prawa. Miał list kaperki uprawniający do łupienia statków wroga.
Nie wiem czy malec zrozumiał, że to często ten sam łajdak, tylko w innych okolicznościach, ale pomyślałem sobie od razu o innym procederze.
Otóż w naszym kraju jak wszyscy wiedzą szaleje bezrobocie. Jak donosił w jednym ze swych radiowych felietonów Stanisław Michalkiewicz, praca w Polsce jest tylko, że się nie opłaca. Oficjalnie mamy armię bezrobotnych, która już dawno powinna zemrzeć z głodu. Gdy zapytano przedsiębiorców, ilu przyjęliby pracowników ze wschodu, natychmiast okazało się, że potrzeba w naszym kraju około 200 tysięcy dodatkowych rąk do pracy.
Co więc powoduje że jest bezrobocie? Sam system biurokratyczny tzw. „rynku pracy”, dla którego bezrobotny jest tym samym czym dla policjanta przestępca. Gdyby policjanci do reszty zlikwidowali przestępczość, nagle mogłoby się okazać, że ktoś mógłby zacząć zastanawiać się, po co właściwie potrzebna jest policja. Bezrobocie zatem systemowi rynku pracy jest potrzebne tak samo jak dla bezrobotnych oferowane przez system bezpłatne ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. Jest to być może jedyna realna pomoc, jaką ofiarowuje ów system dla małych firmom.
I tu następuje analogia to korsarzy. Pracodawcy zatrudniający na czarno to zatem nie wyklęci spod prawa oprawcy, lecz prawdziwi patrioci nie pozwalający na zatopienie rodzinnych przedsiębiorstw, a ich pracujący na czarno pracownicy to nie wykorzystywani przez niedobrego kapitalistę nieszczęśnicy, lecz ludzie czynu wykorzystujący luki systemu w interesie niedoszczętnego skolonizowania naszej gospodarki.
Wyobraźmy sobie zatem następujący projekt. Każdy długotrwale bezrobotny otrzymuje w dzierżawę na parę lat mały fragment działki. Zaledwie parę arów, na której może zasadzić sobie warzywa i owoce. Po pierwsze ma zajęcie i nie musi rozpaczać nad swym losem bezrobotnego, po drugie ma nowalijki, które może spożyć lub sprzedać. Dlaczego to przedsięwzięcie nie ma szans na realizację? Wcale nie dla tego, że bezrobotni nie umieją uprawiać roli, lub że nie lubią warzyw. Rozwiązanie to pokazałby wszystkim naocznie, że cały administracyjny system „rynku pracy” to pic na wodę, bo wszyscy wiedzieliby leżące odłogiem działki. Przecież bezrobotni są w pracy i nie mają czasu zajmować się pierdołami. Obowiązek uprawy działek po pracy powodowałby, że cała zabawa okazałaby się nie opłacalna i należałoby się zarejestrować jako pracujący. Ale co wtedy stałoby się z biurokratyczną armią zatrudnioną w urzędach pracy? Każdy system społeczny i każda instytucja posiada pewną dozę hipokryzji.
P.S.
Dziś na porannej mszy w kościele ksiądz zebrał grupkę dzieciaków i zaczął z nimi w ramach kazania konwersację. Na początek zapytał, co robią aby pomóc w domu swym rodzicom.
- odkurzamy - powiedziało jedno dziecko,
- podlewamy kwiaty - odparło drugie,
- wycieramy kurze - mówi trzecie,
- myjemy kieliszki – mówi z rozbrajającą szczerością czwarte dziecko.
No cóż, dzieci w odróżnieniu od dorosłych tych oficjalnie bez pracy i tych oficjalnie zawdzięczający swą pracę istnieniu tych pierwszych, nie nauczyli się jeszcze hipokryzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj