Jeden z moich dalszych krewnych w czasie okupacji i tuż po niej trudnił się handlem na linii wieś - miasto. Oczywiście można by było snuć zmitologizowane opowieści, jak to bohatersko z narażeniem życia zaopatrywał ludność przymierających głodem miast. W pewnym sensie tak było, ale chłop chciał po prostu zarobić na egzystencję własną i swojej rodziny. Ojciec opowiadał mi jeszcze w dzieciństwie jego historię, a zwłaszcza pewien interesujący epizod, który przydarzył się tuż po „wyzwoleniu”. Otóż pewnego dnia mój przedsiębiorczy krewny podróżował jak zwykle z torbą wypchaną towarem. Aby dotrzeć do celu musiał się przesiąść do innego pociągu na jednym z prowincjonalnych dworców. Logistyka była rzeczą ważną niezmiernie, a precyzyjny pomiar czasu na wagę złota. Ponieważ pewne było, że żołnierze wojsk wyzwoleńczych pałają szczególną chęcią do zdobywania łupów zwłaszcza w formie zegarków, posiadanie czasomierza i skrzętne go ukrycie było kwestią rangi strategicznej. Mój krewniak wpadł zatem na dość innowacyjny pomysł. Zrobił nieco dłuższy pasek do zegarka i przyczepił go sobie do nogi. Ukryty pod nogawką chronometr miał wszakże jedną wadę: kłopotliwy odczyt czasu. Pewnego razu stojąc na dworcu, krewniak postanowił sprawdzić, która jest godzina. Najpierw rozejrzał się dookoła, poczym kucnął i udając, że zawiązuje sznurowadło zerknął na zegarek. Pech chciał, że zauważył to pewien sołdat. Podbiegł do niego błyskawicznie i kazał oddać zegarek. Obejrzał go dokładnie i z jednej z kieszeni wydobył kilka chronometrów. Jeden z nich podarował przerażonemu handlarzowi. Widząc zdziwioną za razem minę Polaka powiedział w swym ojczystym języku:
- Mam różne zegarki, ale nożnego jeszcze nie. – I odszedł z zainteresowaniem oglądając swój drogocenny łup.
Dworzec? Pociąg? Zegar? Wahadło? Nie wiem dlaczego, ale historia ta przypomniała mi się dziś rano, gdy w radiu usłyszałem o planach zakupu przez nasze PKP pociągów Pendolino. Jest to pociąg, którego nazwa po włosku brzmi właśnie „wahadło”. Zawdzięcza ją umiejętności wychylania nie na zakrętach, co pozwala na nie zmniejszanie jego prędkości bez obawy o wypadnięcie z torów. Kontrakt na dostawę pociągów ma kosztować kilkaset milionów Euro. Aby zaoszczędzić, władze kolei zdecydowały się na zakup wersji bez mechanizmu wychyłowego. Jeden z radiowych komentatorów porównał to do bezalkoholowej wódki podkreślając fakt, że zastosowanie tego typu składu w naszych warunkach mija się z celem, gdyż nasze tory posiadają stosunkowo niewiele zakrętów.
Jest to z pewnością kolejny przykład naszej krajowej atrapy przypominającej stadiony bez kibiców czy autostradową fatamorganę. Dla mnie jest to także kolejna analogia do „Misia”, który jest nie wiadomo po co, ale być może ktoś ma na nim jako konsultant 20% ogólnej sumy kosztów?
Wiem już jaka poza tytułowym wahadłem jest przyczyna tego skojarzenia! Po co remontować czy budować tory, aby mogły gonić po nich szybkie pociągi? Wystarczy kupić z założenia bezużyteczną atrapę nowoczesności za koszmarne pieniądze, aby poprawić sobie samopoczucie. Przecież wystarczy nie co dłuży pasek, aby tradycyjny zegarek uchodził za luksusowy produkt, którym można się będzie chwalić przed innymi miłośnikami mechanicznych niezwykłości. Można odnieść wrażenie, że w zarządzie PKP pracują osoby dziwnie przypominające zamiłowanie do gadżetów dworcowego sołdata. Przygoda mego krewniaka skończyła się szczęśliwie. Ale nie liczmy na to, że za jakiś czas przybędzie do Polski jakiś ekscentryczny, bogaty kolekcjoner kolejowych składów, który stwierdzi, że ma już wszystkie rodzaje Pendolino, ale takiego bez wychylanego podwozia jeszcze nie ma. Nie łudźmy się. W kolejnictwie cudów nie ma.
Miejmy tylko nadzieję, że wahadło politycznych wyborów rodaków już przechyliło się we właściwym kierunku. Czas biegnie nieubłaganie. Tego zmienić już chyba niepodobna.
@Andrzej
OdpowiedzUsuńAle z tym Pendolino chodziło też chyba o to, że on ma jeździć szybko. Polskie tory natomiast są takie, że szybko jeździć się nie da. 40km/godz z Katowic do Krakowa, albo z Katowic do Gdyni w pociągu Pendolino? To rzeczywiście nie lada gratka.
@toyah
OdpowiedzUsuńNawet przy założeniu, że mamy tory jak ta lala, ten zakup jet bez sensu. Nawet gdyby ktoś założył, że tory wyremontujemy za Łunijne (czyli nasze) pieniądze, nadal zakup jest bez sensu. Można zatem sądzić, że jest to bezsens absolutny. Bliski wręcz platońskiego ideału bezsensu.
Mam nadzieję, że kiedyś dojdzie do czegoś na kształt Procesu Norymberskiego tylko, że zamiast zbrodniarzy wojennych będą w nim osadzeni wszyscy marnotrawcy generujący dług publiczny. Cały EFS, ERDF, wszyscy propagandziści i złodzieje bogacący się na ukradzionej nam kasie. Wiadomo, że za drogi Łunia nie zwróci nam pieniędzy, podobno w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich 2,5 miliarda jest do zwrotu za tzw. Lokalne Grupy Działania. Na niektórych grantach są trzy kredyty w tym samym czasie. Teraz jeszcze kolej... Grabież, grabież, grabież. A my zajmujemy się jakimiś pierdołami. Nie wiem, czy względem potomnych nasz lekkomyślny naród nie popełnia grzechu zaniedbania.
Uchlać się za utarg ze sprzedanego spirytusu?
OdpowiedzUsuń@Andrzej
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie. Gdyby to tylko chodziło o to, że on nie będzie skręcał. Gdybyśmy z niego mieli przynajmniej tyle, że będzie pędził prosto przed siebie, jak oszalały. Ale on w ogóle będzie bezużyteczny.
Pomysłodawcy tego typu pomysłów i tak mają już od lat ukutą odpowiedź - Jakbyśmy nie kupili, to środki by przepadły... I co takiemu? Najpierw w łeb i przed Trybunał, czy odwrotnie?
OdpowiedzUsuńPS
Tu MindFlyer - nie wiem, ale nie mogę tutaj komentować jako 'ja'... nie mogę się zalogować... :/
@MindFlyer
OdpowiedzUsuńPostawę, o której wspomniałeś na swój własny użytek nazywam: krypotobolszewizmem. Ludzie nawet nie wiedzą o tym, że w ich mózgi został wszczepiony ten syndrom. W wielu instytucjach niewydanie pieniędzy oznacza ich stratę w przyszłym roku...
Co się stało z blogspotem to nie mam pojęcia. Teraz jest chyba o.k. Może coś naprawiali?