Gdy za namową mojej ślubnej trafiłem wczoraj do sklepu z używanymi rzeczni prowadzonego przez organizację charytatywną, miałem mieszane uczucia. Szybko jednak zmieniłem zdanie. Okazało się, że w stertach dziwnych i na pierwszy rzut oka nadających się jedynie na śmietnik przedmiotów, tkwią prawdziwe skarby. Po piętnastu minutach miałem odłożone kilkanaście książek. Gdy poszedłem dwa regały dalej, okazało się, że leży tam sterta zapomnianych i zakurzonych płyt analogowych. Szybki przejrzenie spowodowało, że są tam rzeczy, które i tak bym kiedyś kupił bez względu na cenę. Oczywiście gdyby nagle koło mojej chałupy wytrysnęła ropa. Zaniepokojony jednak faktem, że jest to dość mało prawdopodobne, udałem się do kierownika prowadzącego cały interes i zapytałem:
- Po ile Pan puszcza to coś?
Kierownik popatrzył na mnie, na stertę wydobytych książek i na przyssane już pewnie nierozerwalne do moich rąk płyty. Pewnie takie indywiduum jak ja zjawiało się tam dość rzadko. Pewnie pomyślał, że taka okazja na opustoszenie paru półek nie prędko się trafi, bo pochmurna jego twarz nagle rozbłysła uśmiechem.
- Jak dla Pana po złotówce od sztuki – powiedział.
Szybko kalkulacja. Stać mnie! – pomyślałem. I tym sposobem stałem się szczęśliwym posiadaczem kilku analogowych rarytasów.
Ale to dopiero początek. Wróciłem do domu. Przypomniałem sobie, gdzie zabunkrowany jest gramofon. Podłączyłem – działa! Odkurzyłem też stertę starych płyt. Wróciły na chwilę wszystkie dreszcze młodości. Okazało się, że międzyczasie zmieniły się standardy i stary gramofon nie pasuje do w miarę nowego wzmacniacza. Ale co tam: lutownica, zmiana wtyczek i zabrzmiały dawno zapomniane dźwięki.
Czarne płyty to jest to – pomyślałem. Moi chłopcy przypatrywali mi się jak odwiedzający ogród zoologiczny obserwują orangutana w klatce. Potem przyszła sterta pytań i szkolenie obsługi gramofonu. Ale i tak nie mogli zrozumieć skąd we mnie takie podniecenie. Nic to.
W stercie moich dawno zapomnianych analogów znalazłem Abbey Road Beatlesów. Znam tę muzykę na pamięć. Ale podkusiło mnie, aby odpalić trzeszczącą płytę.
Szczególną uwagę zwróciłem na numer You Never Give Me Your Money. Wsłuchałem się w słowa i zdałem sobie sprawę, że piosenka opowiada o... kryzysie finansowym. Bo czyż „nie dają nam nigdy naszych pieniędzy, tylko dają śmieszny papier”? Bo czy nie jest prawdą, że „wszystkie pieniądze się rozeszły, nie ma dokąd pójść"? Czyż tych pieniędzy nie zabrali pośrednicy?
- Jak dla Pana po złotówce od sztuki – powiedział.
Szybko kalkulacja. Stać mnie! – pomyślałem. I tym sposobem stałem się szczęśliwym posiadaczem kilku analogowych rarytasów.
Ale to dopiero początek. Wróciłem do domu. Przypomniałem sobie, gdzie zabunkrowany jest gramofon. Podłączyłem – działa! Odkurzyłem też stertę starych płyt. Wróciły na chwilę wszystkie dreszcze młodości. Okazało się, że międzyczasie zmieniły się standardy i stary gramofon nie pasuje do w miarę nowego wzmacniacza. Ale co tam: lutownica, zmiana wtyczek i zabrzmiały dawno zapomniane dźwięki.
Czarne płyty to jest to – pomyślałem. Moi chłopcy przypatrywali mi się jak odwiedzający ogród zoologiczny obserwują orangutana w klatce. Potem przyszła sterta pytań i szkolenie obsługi gramofonu. Ale i tak nie mogli zrozumieć skąd we mnie takie podniecenie. Nic to.
W stercie moich dawno zapomnianych analogów znalazłem Abbey Road Beatlesów. Znam tę muzykę na pamięć. Ale podkusiło mnie, aby odpalić trzeszczącą płytę.
Szczególną uwagę zwróciłem na numer You Never Give Me Your Money. Wsłuchałem się w słowa i zdałem sobie sprawę, że piosenka opowiada o... kryzysie finansowym. Bo czyż „nie dają nam nigdy naszych pieniędzy, tylko dają śmieszny papier”? Bo czy nie jest prawdą, że „wszystkie pieniądze się rozeszły, nie ma dokąd pójść"? Czyż tych pieniędzy nie zabrali pośrednicy?
Równie dobrze mogłoby to być o naszej służbie zdrowia. Zwłaszcza koniec utworu: "1, 2, 3, 4, 5, 6, 7 wszystkie dobre dzieci idą do nieba".
Widocznie nie powinienem słuchać starych płyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj