Wczoraj ponownie słuchałem radowego duraczena. Jedna ze stacji z opublikowanej właśnie „Diagnozy społecznej” prof. Czaplińskiego uczyniła temat dnia i wmawiała wszystkim w jakim kraju mlekiem i miodem płynącym przyszło nam żyć. Przecież ponad 80% ludzi szczęśliwych to nie przelewki. Pytanie brzmi jednak co decyduje o szczęściu i czy na pewno wyłącznie napchany portfel? Nie wypada zwykłemu magistrowi dyskutować z wynikami badań znanego profesora, ale jednak spróbuję. Kilka lat temu miałem okazję uczestniczyć w pewnym sporym badawczym przedsięwzięciu z którego, które wykazało, że na obszarach charakteryzujących się niższym poziomem dochodów i niedorozwojem infrastrukturo - ekonomicznym poczucie szczęśliwości jest wyższe od miejsc lepiej rozwiniętych. Jak to możliwe? Ano należało by dokonać pierwej operacjonalizacji samego pojęci szczęścia i wywieść z niego wskaźniki. Jeśli za szczęście uznamy brak nieszczęścia, czyli względnie pełen żołądek, ciepło w czasie zimy, niecieknący dach nad głową w połączeniu z dobrym zdrowiem, szczęśliwą rodziną przy sporym poziomie zaspokojenia pozostałych potrzeb, to mamy szczęśliwość w pełnej krasie. Kto zatem jest nieszczęśliwy? Człowiek chory i samotny, ale też konsument, któremu brakuje środków na zaspokojenie swych żądz i człowiek, który na przykład nie radzi sobie z kredytem na mieszkanie. Odejdźmy jednak na chwilę od materialnego determinizmu, w który łatwo popaść w przypadku analizy takiego zjawiska jak szczęście. Buddyści twierdzą, że szczęście osiąga się nie poprzez zaspokajanie potrzeb, ale poprzez ich eliminację. Innymi słowy proste życie ma także swoje uroki.
Nie wchodząc w metodyczne zawiłości, wynik badania zależy ściśle od przyjętych kryteriów, definicji oraz od tego jak sam respondenci rozumieją to pojęcie. Nie przeszkadza to jednak odtrąbić sukcesu i powiedzieć między wierszami, że pod obecnymi rządami jesteśmy prawdziwą krainą szczęśliwości, a to, że nie radzisz sobie i masz problemy to raczej twój problem bo jesteś w mniejszości nieudaczników, więc lepiej sieć cicho. Nie od dziś wiadomo o jeszcze jednej zasadniczej prawidłowości, a mianowicie o tym, że na wynik badań największy wpływ ma... zamawiający. I prawidłowość ta jest niezależna od dziedziny nauki. Szkodliwość lub prozdrowotne działanie kawy w zależności od tego czy badania zleciła firma ją produkująca czy producent herbaty to podręcznikowy wręcz przykład najistotniejszego z badawczych „uchybów”. Pamiętam pierwszy wykład z metodologii badań społecznych, w którym uczestniczyłem jakieś 20 lat temu. Prowadzący go wrocławski profesor zaczął go właśnie od tego stwierdzenia. Oczywiście prowokował, ale też wskazywał na konieczność nabrania dystansu i zdroworozsądkowego podejścia do badanej problematyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj