- Tatooo, a co to dzisiaj za święto, że nie idziemy do szkoły? - zapytał mój pięciolatek jakby chodził do szkoły.
- To święto konstytucji. Konstytucja to takie najważniejsze z praw – odpowiedziałem uprzedzając ewentualne pytanie i nie wchodząc w potraktatowo lizbońskie zawiłości.
- Ta konstytucja była ogłoszona 3 maja i dlatego dzisiaj to święto. - Potem powiedziałem o królu, który był zdrajcą i rosyjskim agentem i o tym, że konstytucja była zamachem stanu i doprowadziła do likwidacji Polski, i że tak naprawdę to nie ma czego świętować. Jak na pięciolatka to wystarczy. Za parę lat opowiem mu o Konfederacji Barskiej i o jurgielnikach w Sejmie, ale na razie jeszcze za wcześnie.
- To potem już nie było króla?
- Nie było – odpowiedziałem, choć Polska w 1918 roku przez chwilę była królestwem.
- A ten co się rozbił w samolocie to nie był król?
- Nie, to był prezydent. - I od razu przypomniałem sobie jak 3 tygodnie temu tłumaczyłem mu kto to jest prezydent i powiedziałem, że to taki król... Jak wytłumaczyć dziecku czym się różni król od prezydenta? Doprawdy nie wiem.
- No to ładnie! Nie mamy króla, nie mamy prezydenta. Do dupy to wszystko - powiedział i poszedł się bawić.
Małżonka przysłuchująca się rozmowie nie powiedziała nawet, że nie można używać brzydkich słów, w takim była szoku. I też opadła szczęka. Szybko się uczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj