William Ockham – średniowieczny filozof i logik sformułował słynną zasadę „ekonomii myślenia”, zwaną „brzytwą”. Głosi ona, że „nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę” Nie należy innymi słowami pieprzyć „kocopołów”, a nazywać rzeczy po imieniu, w opisie zjawisk posługiwać najprostszym językiem. Nie należy też tworzyć sztucznych, nic nie znaczących terminów. Ale średniowiecze było dawno temu i powszechnie wiadomo, że to obciach, więc kto przejmowałby się takimi „zabobonami” jak logika?
Nasz współczesny, nowoczesny świat jest przecież najlepszy z możliwych, a język, którym się posługujemy jest tak precyzyjny, że szok! Skąd zatem biorą się językowe koszmarki? Mój ulubiony to „gospodarka oparta na wiedzy”, tak jakby mogła istnieć jakaś inna gospodarka oparta na czymś innym. Problem z tego rodzaju „tworami” polega na tym, że przyzwyczajamy się do nich do tego stopnia, że nie dostrzegalny ich absurdu. I tak zamiast rozwijać językowe subtelności powoli cywilizacyjnie cofamy się w kierunku jaskiniowych pomruków naszych praprzodków. Orwell nazywał to zjawisko „nowomową” wydaje mi się jednak, że jest ono znacznie szersze a jednocześnie nie tak proste w opisie.
Język to bowiem jeden z niewielu kulturowych żywiołów, nad którymi nie sposób zapanować. Rodzą się i zmieniają spontanicznie. Giną zaś tragicznie. Podobno we współczesnym śmiecie niemal codziennie umiera jakiś język. To oczywiście efekt medialnej papki, systemów edukacji i kulturowej homogenizacji. Wystarczy zabrać danej cywilizacji wszystkie pozostałej jej atrybuty, aby i ostatecznie język także usechł niczym gałąź. Wystarczy wpuścić kulturowego sucha rozłamu, zacząć promować moralny relatywizm, rozwalić hierarchię wartości, a językowe soki w owym kutrowym pniu same przestaną płynąć.
Czy to nie straszne? Powszechne jest ulitowanie nad ginącymi gatunkami, a o ginących kulturach i językach jakoś niewielu chce pamiętać. A tymczasem dzieje się to nie dawno temu lecz teraz i zaradzić temu nie sposób. Jakie straszne muszą być odczucia człowieka, który ma świadomość, że jest ostatnim powiernikiem trwającego wiele, wiele pokoleń kulturowego ciągu, który w raz zanim odejdzie? Śmierć języka to przecież także śmierć pewnego bezcennego i jedynego w swoim rodzaju sposobu opisu świata, to w pewnym sensie śmierć odrębnej kulturowej planety. Tracimy naszą tak cenną ludzką różnorodność. Ale język umiera ostatni. Wcześniej zachodzą inne, często bezobjawowe procesy. Zjawisko to, świadomie naruszając ockhamowską zasadę, nazywam społeczną eugeniką, bo poza spontanicznym procesem widać w niej także celowe działanie.
Wymieszany jak papka w mikserze popkulturowy świat zabija bardziej finezyjne smaki swych składników. Wprowadza to z pozoru nowe terminy i określenia, które nieudolnie usiłują precyzować nasz świat pojęć. Nader często ich powstanie i znaczenie ociera się o ową ockhamowską zasadę.
Okazuj e się, że aby uknuć nowy termin, wystarczy dodać jakiś człon. Na przykład w tej chwili takim wytrychem jest przydomek „europejski”, „unijny” lub w skrócie „euro”. Mamy zatem europejskie szkoły jazdy, euro salony piękności, bo nie ma jak się „upgradować”, zerwać z wiochą i prowincją i poprawić sobie humor. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę bardziej lub niej wyszukaną kombinację słów wśród których znajdzie się właśnie „euro” i „salon fryzjerski”, aby oferująca usługę wyszukiwania korporacja pokazała nam całą masę, słownych koszmarków. Czym różni się eurofryzjer od normalnego? Może tym, że goli wszystkich do łysa i bierze dwa razy tyle niż ten normalny.
Za chwilę być może nowym wytrychem będzie określenie „gejowski”? Będzie kuchnia gejowska, gejowski strój, pojawią się specjalne restauracje (może już są?) i hotele? Może będą mieścić się w różnych zabytkowych miejscach z tradycjami, gdzie dawny napis: „tylko dla Niemców” zostanie zastąpiony nowym, europejskim „tylko dla gejów”? Salony męsko damskie i nowomowa nie dziwą. Ale gdy podobny proceder panuje w nauce, która na kwestię nadmiernego mierzenia bytów powinna być szczególnie odporna to robi się i śmieszno i straszno?
Obserwując naukowe życie ostatnio zauważyłem, że szatkowanie nauki i obszarów badawczych zwłaszcza w naukach humanistycznych zaczyna ocierać się o propagandowy absurd i elementarną nielogiczność. Zaczyna uprawiać się na przykład historię kobiet, tak jak by ta mężczyzn była czymś innym. Znana podróżniczka prowadzi program: „kobiety na krańcach świata”, tak jak by miało to jakiekolwiek znaczenie. Ostatnio pewien zaprzyjaźniony profesor socjologii zauważył, iż pojawia się być może na firmamencie nauki nowa socjologiczna subdyscyplina: socjologia pornografii. Okazuje się, że są do tego zapaleni zdolni młodzi naukowcy. I teraz nikt nie powie, że nałogowe oglądanie pornosów jest dewiacją. Wszyscy erotomani śledzą materiał empiryczny.
I tak niepostrzeżenie, powoli nasza cywilizacja zaczyna być objęta przez paradygmat społecznej eugeniki, która to praktyczna dziedzina polega na wymieraniu elementów kulturowo unikalnych, a zastępowaniu ich bezmyślną papką. Bo tak jak z mniej wartościowymi ludźmi w imię racjonalności można było zrobić co się chciało, nie zauważając w nich nawet człowieka, tak z mniej wartościowymi – z punktu widzenia rzecz jasna kulturowego miksera – można zrobić dokładnie to samo. Co uczyniły stare kultury, że spotyka je tak okrutny los? Wystarczy, że są. Są unikalne, jedyne w swoim rodzaju. Za językiem, tańcem i muzyką idzie znania sposobu myślenia, oderwanie się, wyjałowienie i w końcu – tułacza wędrówka. Społeczna eugenika to także praktyczne narzędzie a jednocześnie przejaw politycznej poprawność zwanej marksizmem kulturowym. Także zabójczej jak widać ideologii, która pałaszuje w tej chwili mózgi ludzi na całym świecie.
Polacy przez ostanie wieki byli dość szczególnie poddawani kulturowej eugenice. Zaborcy, okupanci, komuna. I nie ważne czy ta ostatnia była spod znaku swastyki, czy czerwonej gwiazdy. Ważne, że doprowadziła do wyginięcia elit, bez których ciąg kulturowego łańcucha jest zakłócony, a często i bezpowrotnie przerwany. Gdy dodamy do tego niepostrzeżenie zmieniane programy szkolenie mające na celu uczyć wszystkiego tylko nie logicznego i krytycznego myślenia, być może odkryjemy kolejne praktyczne meandry społecznej eugeniki. Lud tubylczy jako gorszy musi po prostu wymrzeć, lecz wszyscy wiedzą, że gazowe komory źle wyglądają w TV. Oni do nie dawana myśleli, że mają czas, którego w tej chwili zaczyna im wyraźnie brakować. Być może zatem zmienią swą strategię z długofalowej na bardziej doraźną.
Nas wbrew pozorom dotyczą te same procesy, które teraz bez miecza, ognia i morowego powietrza dziesiątkują właśnie afrykańskie czy amerykańskie plemnia. Wystarczy zmienić jeszcze trochę nasz sposób myślenia, rozwalić hierarchię wartości zniszczyć przywiązanie do grobów przodków, aby jedyne co będzie za kilka pokoleń wyłącznie determinować naszą wspólnotę to język, który z czasem będzie stawał się tylko balastem dla coraz to mniejszej grupy powierników. Będą przecież bardziej praktyczne języki, a obciachowy dialekt, którego nasi potomkowie będą się wstydzić odejdzie w niepamięć? Młodzi wykształceni z dużych miast są hodowani na potęgę i to między innymi ich rękami dokonuje się ten z pozoru niezauważalny jak ruch lodowej góry kulturowy proces. Stanie się tak, jeśli czegoś nie zrobimy w miarę szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj