O ile poseł Mężydło nie potrzebował – jak twierdził - zmiany poglądów przy przejściu z PiSu do PO, o tyle w przypadku pani Kluzik – Rostkowskiej zabieg ten wymagał stworzenia wirtualnego bytu politycznego w postaci PJN, aby dokonać tego zabiegu. Czy pomimo bytności w przeciągu niespełna dwóch lat, zarówno w PiS, PJN, a teraz PO, posłanka zmieniła swe poglądy? Najprawdopodobniej także nie. Postpolityka nie wymaga zmiany poglądów. Postpolityka nie wymaga w ogóle ich posiadania. Nic więc nie dziwi, że w zdominowanym przez szeroko rozumiany „lewicowy paradygmat” świecie naszej polityki transfery są nie tylko możliwe, ale wręcz pożądane. Ciekawostką ostatnich miesięcy jest natomiast zjawisko traktowania „transferów” jak trofeów wojennych, skalpów zdobytych na wrogu. Problem polega na tym, że żadnej wojny nie ma, wszyscy dziarsko maszerują w jednym kierunku, a owe ruchy kadrowe to raczej przegrupowanie pododdziałów tej samej dywizji niż polityczne wolty. Kierunek jest tylko jednostronny. Partia władzy jak na bananową republikę przystało przyciąga wszelkich golasów, którzy posmakowali słodyczy zewnętrznych znamion władzy, i którzy jak morfiniści bez ukochanej substancji nie potrafią bez nich żyć.
W naszej polityce spór doktrynalny i ideologiczny praktycznie nie istnieje. Wszyscy w sejmie mają takie same poglądy lub na równi nie mają ich wcale. Pozostaje dyskusja wyłącznie odnośnie detali, harce przed bitwą, która nigdy nie nastąpi. Figuranctwo i fasada osiągnęła już swą kulminację i dalsze co może się zdarzyć to tylko katastrofa. Czy owa katastrofa musi nadejść? Niekoniecznie. System specjalnie utrzymuje przed nią zagrożenie balansując na krawędzi. Dzięki temu tym bardziej nie powstanie nic trwałego.
Kto w takim razie tak naprawdę rządzi?
Wbrew pozorom sądzę, że nikt. Nie ma żadnych zmitologizowanych sekretnych władców. Gdyby byli, na pewno byłyby na to dowody. Rzeczywistość jest znacznie bardzie perfidna. „Ośrodek koordynacyjny” dba jedyne o to, aby panował wystarczający wewnętrzny bałagan. Nic więcej nie trzeba. Wystarczy abyśmy sami przejadali swój narodowy dochód, pozwalali na penetrację naszego wewnętrznego rynku przez obce korporacje (bo nasze nie zdążyły się wykształcić) i już jest dobrze. Jesteśmy obszarem zależnym i tak ma pozostać. A czym bardziej się kotłujemy, tym lepiej. Jedni nazywają to układem okrągłego stołu, inni agenturą. Nie ważne są słowa. Najważniejsze jest to, że władza publiczna poza swą fasadą nic nie może z założenia, a to tworzy podstawę do tego, że każda bardziej lub mniej zorganizowana nieformalna struktura może ugrać swoje, jeszcze bardziej dołując nasze finanse i nasz kraj. Nie posiadamy poza szarą strefą już niemal żadnych zdolności do podnoszenia koniunktury i prawdziwego rozwoju.
Tak więc, gdy ludzie zaczną już rozumieć o co chodzi, wystarczy, aby „wajchowi” znowu zamieszali w naszym polskim kociołku medialną chochlą w lewo i w prawo. Skutkiem mieszania jest wykluczenie z życia publicznego znacznej części rodaków oraz ciągłe przebywanie u władzy bandy łajdaków. Naszą geopolityczną rolą jest siedzieć cicho. A to, że system na skutek jasyrów i haraczy nie pozwala nam się wzbogacić w sensie osobistym, nie pozwoli nam na wykształtowanie klasy średniej i niezależnych elit. Ot i cała filozofia. Dlatego nie zdziwi mnie nawet rychły sojusz SLD z PO. Bo tak naprawdę nie ma to znaczenia. Ważne, aby maluczcy mieli o czym myśleć.
Kiedy to minie i czy minie w ogóle?
Kiedy? Nie wiadomo. Czy minie? Na pewno. Do tego momentu musimy za wszelką cenę ocalić opokę naszej cywilizacyjnej tradycji i etyki, aby mogła promieniować, gdy nadejdzie odpowiedni moment.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj