wtorek, 14 czerwca 2011

"Badania"

Już dawno zauważyłem, że jedyną strategią pozwalającą cieszyć się urokami życia przy jednoczesnym nieporzuceniu zainteresowania sprawami publicznymi jest palenie głupa.
Oto bowiem, gdy ktoś mnie pyta na kogo będą głosował, a ten ktoś wygląda jak ankieter, nie wchodząc w szczegóły, dla jakiej wywiadowni pracuje, od razu odpowiadam że na Lepperta. Ankieter delikatnie się uśmiecha, bo widzi że ja nie dość, że wieśniak to jeszcze ciemny, nie oglądający TVNu. Bo gdybym oglądał to bym wiedział, że to nie Leppert tylko Lepper, a ten już dawno w żadnych plebiscytach się nie liczy. Bo przecież nie ważne co kto myśli i na kogo chce głosować, najważniejsze w takich badaniach jest to, czy poddajesz się tresurze i w jakim stopniu. Tak samo jak obciachowe lub „trendi” w różnych czasach jest założenie na siebie spodni z szerokimi nogawkami, tak samo durne jest deklarowanie swych wyborczych preferencji w towarzystwie TVNmatołków, którym już wytłumaczono jak mają myśleć. 
Kiedyś jeden działacz – mało ważne jakiej partii - próbował zwerbować mnie do startu w wyborach samorządowych. Oświadczyłem mu, że nie jestem zainteresowany. Aby nie wziął tego do siebie lub do swojej formacji powiedzeniem także, że moje poglądy zaczynają niepohamowanie zmierzać w kierunku monarchistycznych. Brzydzę się więc demokracją jako taką, bo nawet największy łajdak, łotr i drań, który otrzymałby władzę w naszym kraju, nakradłby mniej i dokonał mniejszych szkód, niż ta nienakarmiona banda wariatów siedząca na czteroletniej wyborczej karuzeli. Taki tyran przede wszytkom za coś by odpowiadał. A w panującym w naszym kraju systemie nikt nie opowiada za nic. W odpowiedzi usłyszałem, że jeśli tak, to jestem zwolennikiem totalitaryzmu. Ja z kolei na to, że totalitaryzm to mamy teraz. Mogłem rzecz jasna ciągnąć i tłumaczyć, że Hitler był przecież demokratą, i że prawdziwa monarchia z totalitaryzmem ma niewiele wspólnego. Ale nie było sensu, jeśli ktoś wiedzę o świecie ma z TVN, Wyborczej, lub bajek Disneya, trudno oczekiwać od niego jakiegokolwiek zrozumienia. 
Zauważalnym jeszcze jedną prawidłowość. O ile palenie głupa jest najlepszą strategią na odstraszanie ankieterów i wszelkiej maści agitatorów, o tyle przekonywanie „zamroczonych” do zmiany poglądów bezsensem. Wielką siłę ma masa! Przecież większość się nie może mylić, a stadny konformizm zawsze zapewnia optymalną pozycję w owym stadzie i nie zmusza do myślenia. „Jedz gówno! Miliony much nie mogą się mylić” - napisał ktoś kiedyś na kiosku Ruchu. Był to zresztą ten sam kiosk, na którym ktoś kiedyś napisał: „Rany boskie jestem kioskiem”. Nie spodziewajmy się zatem, że kiosk nagle odkryje przed sobą samym istotę swej egzystencji, tak jak nie spodziewajmy się, że przyspieszony wykład z politycznych doktryn i meandrów propagandy naprowadzi jakiego leminga na właściwy tor myślenia. Wyjdziemy tylko na oszołomów i to wszystko. 

A teraz wrócę znowu do tego od czego rozpocząłem dzisiejszy wpis, czyli od badań sondażowych właśnie. Jako wykształcenia między innymi socjolog wiem coś nie coś na ten temat. Pomijam już kwestę powszechnej w tej „nauce” metodologicznej indolencji, której częstym przejawem jest nie stawianie hipotez przed badaniami, ale to zupełnie inna kwestia. 
Znów dygresja. Kiedyś jeden z moich kumpli był radiowym reporterem (nie wiem czy już o tym tu nie pisałem). Ponieważ praca była słabo płatna, a płacono za zgromadzony materiał, wszyscy reporterzy konkurencyjnych stacji spotykali się o umówionej porze i miejscu i przerywali sobie nawzajem przeprowadzone wywiady i nagrane konferencje. To nic, że we wszystkich stacjach leciał ten sam materiał. Ważne, że wszyscy zarobili. Podobnie ponoć czynią strusie, które składają jaja w gniazdach na ziemi, a potem wymieniają się jajami. Gdy drapieżnik zaatakuje kolonię wysiadujących jaja ptaków, skupi się na ogół na jednym gnieździe. Wymiana jajek zmniejsza więc ryzyko zaniku genów, tak samo jak przegrywanie nagrań zwiększało prawdopodobieństwo wyższego zarobku, przy minimalnym wysiłku. Każdy sposób jest dobry, aby zwiększyć prawdopodobieństwo przetrwania. Nie jest więc tajemnicą, że podobnie czynią ankieterzy. Praca ciężka, dorywcza, a ci zawodowi przeprowadzacze wywiadów obskakują z reguły kilka firm jednocześnie. Dlaczego? Największym skarbem jest znalezienie chętnego do przeprowadzenia wywiadu respondenta. Ludzie nie chcą udzielać wywiadów. To nowe zjawisko pojawiło się już jakąś dekadę temu, a swe apogeum przeżyło tuż po Smoleńsku. Ludzie jeśli już, odpowiadają na pytania ankieterów zgodnie z wyznaczonymi kanonami tresury i politycznej poprawności co nie ma najmniejszego odzwierciadlania w ich prawdziwych poglądach. Ale to zupełnie inna historia. Więc gdy ankieter znajdzie respondenta spełniającego kryteria próby i chętnego do wywiadu, przeprowadza z nim kilka różnych wywiadów dla konkrecyjnych firm. Rzecz jasna nikt nie jest ze stali i nie będzie siedział 5 godzin odpowiadając na pytania. Ankieter musi nieco „pomóc” respondentowi uzupełniając później rubryczki, podobnej jak wspomniani wyżej reporterzy i strusie. A gdzie jest interes? Za zrobienie każdego wywiadu badacz otrzymuje indywidualnej od każdej firmy honorarium. To oczywiste. Każda z firm pokrywa także niebagatelne koszty dojazdu na respondenta. Zamiast trzech, czterech kursów, badacz wykonuje tylko jeden. Rzecz jasna tylko idiota nie rozlicza czterech delegacji... Przy „pomaganiu respondentom” w zależności rzecz jasna od tematyki badań,  kluczową rolę odgrywa powszechnie obowiązujący pogląd na daną sprawę. Wtedy nikt z analityków nie będzie się zastanawiał dlaczego w jakiejś miejscowości ludzie mają inne preferencje od innych, co może naprowadzić na trop „pomocy”. 
O ile takie badania i takie sytuacje jeszcze do niedawna były normą, o tyle teraz w pogoni za zmniejszeniem kosztów wywiadownie preferują metodę wywiadu telefonicznego. Poza całym szeregiem na ogół finansowych pozytywów. Metoda ta ma jedną wadę. Zebrany w jej wyniku materiał ma się ni jak do rzeczywistości. Po pierwsze wywiady takie są krótkie, respondent czuje się inwigilowany przez „wielkiego brata” więc zawsze odpowiada politycznie poprawnie. Wywiady te są zwykle krótkie, przeprowadzane z reguły na osobach młodych i mieszkańcach miast. Dlaczego? Na wsiach mniej ludzi ma stacjonarne telefony i jest skłonna do zwierzeń przez nie obcym ludziom. 
Prawdziwe pogłębione wywiady o charakterze panelowym (przeprowadzać kilkakrotnie na tych samych respondentach) po to, aby dostrzec dynamikę ich poglądów, to u nas niestety prawdziwa rzadkość. Jeśli są realizowane to potem ich wyniki są publikowane w naukowych periodykach, które z reguły mało interesują redakcje brukowców. Cała zabawa w badania przypomina to stary dowcip o Indianach, którzy udawali się kilka lat z rzędu do szamana z pytaniem jaka będzie w tym roku zima? Ten zawsze dopowiadał na wszelki wypadek, że będzie mroźna. Indianie pokornie zbierali więc chrust. Po czym zima okazywała się być łagodną. Po kilku wpadkach szaman postanowił zapytać fachowców ze stacji meteorologicznej. Oni mu odpowiedzieli, że zima będzie w tym roku wyjątkowo mroźna, bo Indianie od wielu lat zbierają zapasy chrustu... Wiadomo, że jak wszędzie mówią, że ludzie chcą głosować na PO to tak musi być.  

Obraz rzeczywistości przedstawiony przez takie badania to co najwyżej krzywe zwierciadło. Ale nie o to przecież chodzi, ważne aby masa wiedziała co ma myśleć. I tylko pomyśleć do jakich przemyśleń może nakłonić, krótka propagandowa informacja w bulwarowej gadzinówce? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj