Pamiętam jak kiedyś córka mojego przyjaciela, która jest obywatelką USA i pierwszy raz przed laty przybyła do Polski, nie mogła się nadziwić, że w rowach przy drogach pasą się krowy. Zaiste były to czasy, gdy były jeszcze u nas krowy i faktycznie pasano je w przydrożnych rowach.
- Przecież mleko z nich jest zatrute! - nie mogła się nadziwić. I co człek ma w tej sytuacji powiedzieć? Najlepiej prawdę.
- Trawa w rowie jest publiczna, a więc niczyja, a gospodarz do którego należy krowa nie będzie przecież tego mleka pić, tylko odda je do skupu. - odpowiedziałem. A muszę dodać, że były to czasy gdy rzeczywiście mleko od jednej krasuli opłacało się oddać do skupu, a ruch samochodowy był zdecydowanie mniejszy więc i mleko nie było specjalnie zatrute. Ale w ten sposób odpowiadając na ową dla „homo sovieticus” oczywistą kwestię, naraziłem się na kolejną falę pytań i wątpliwości. Czasami jednak aby uświadomić sobie pewne absurdy i ich konstrukcję warto postawić się w sytuacji kogoś kto zadaje oczywiste pytania.
Przypomniałem sobie o tym epizodzie obserwując toczącą się „zadymę” wokół refundacji leków. Gdyby ktoś przybył do Polski z innego kraju, a ktoś inny próbowałby mu wytłumaczyć o co chodzi z refundacją leków penie miałby z tym poważny kłopot. Nie było chyba przez ostatnie lata lepszego przykładu słuszność słów Stefana Kisielewskiego, który twierdził, że socjalizm to system, który bohatersko radzi sobie z problemami nieznanymi w żadnym innym systemie. W ramach ćwiczeń intelektualnych spróbujmy przeprowadzić taki symulowany dialog wyjaśniający obcokrajowcowi o co w tym wszystkim chodzi.
- Czy jest tak naprawdę owa refundacja? - zapyta podróżnik
- Jest niczym innym jak dopłatą podatników do kosztów zakupu wybranych medykamentów. - odpowie tubylec.
- Dlaczego należy dopłacać do leków?
- Bo pacjentów nie stać na ich zakup.
- A dlaczego ich nie stać?
- Są trzy zasadnicze powody – odpowie rodak – po pierwsze system zabiera ludziom pieniądze, więc ludzi na leki nie stać, zwłaszcza tych, którzy nie mają pracy, albo są emerytami. Po drugie leki są po prostu za drogie. Jest też i trzeci powód. Każdy lek obłożony jest podatkiem VAT, który ma istotny wpływ na cenę.
- Ale jeśli kogoś nie stać to kupuje tańszy lek, a na cenę leku ma wpływ popyt. Gdy dane lekarstwo przestaje schodzić, producent obniża jego cenę. Czy nie lepiej zamiast refundować część ceny leku znieść nań ten podatek? Wtedy leki byłyby dużo tańsze i żadna refundacja nie byłaby nikomu potrzeba. W tej sytuacji to przecież tylko przelewanie z pustego w próżne.
- To prawda. Pomijając już kwestię, że cena lekarstwa jest kilka tysięcy razy wyższa niż koszt wyprodukowania samej substancji, zniesienie podatku to bardzo dobry pomysł, ale nie wykonalny.
- Dlaczego?
- Dlatego, że wtedy przedstawiciele koncernów medycznych nie mieliby „chodzić” za urzędnikami i politykami ustalającymi listę leków ponosząc im to i owo. I to właśnie „to i owo” tu chodzi. Poza tym leki muszą być refundowane bo inaczej nikt by ich nie kupił, a koncerny też muszą wyjść na swoje.
- Jak to na swoje? Przecież sprzedają leki. Jakby nie sprzedałby się jedne to inne.
- No nie do końca. Gdy zdamy sobie sprawę, że koszt rejestracji leku wynosi około miliarda złotych, ryzyko jego wprowadzenia na rynek jest tak duże, że każdy szuka wszelkich sposobów na zwiększenie prawdopodobieństwa powodzenia biznesu.
- Ale to chore!
- Oczywiście, ale tak jest niemal na całym świecie. Z jakiego ty jesteś kraju?
- A to przepraszam, masz prawo tego wszystkiego nie wiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj