Przyzwyczailiśmy się do zbrodniczego oblicza dwudziestowiecznych ideologii. Doskonale znamy postacie wszelkich Stalinów, Hitlerów, czy innych Pol Potów. Dla wymienienia pełnej listy podobnych im łajdaków nie starczyło by pewnie pamięci na blogspocie. Od ponad dwóch dekad propaganda przekonuje nas w ramach nowych dogmatów medialnej narracji, że czas morderczych ideologii mamy już za sobą. Czy tak jest na pewno?
Obok trawiącej nasze cywilizacyjne trzewia kolejnej marksistowskiej mutacji w postaci politycznej poprawności występuje moim zdaniem jeszcze jedno zagrożenie, które trudno nazwać mutacją. To raczej stary retrowirus równe, a może nawet bardziej niebezpieczny. Nazywam go syndromem dobrobytu. Klasę polityczną przy tym podejściu można porównać do biednych rodziców organizujących swym dzieciom wesele. Biorą oni kredyt na tę imprezę – bo jak szaleć to szaleć – po czym planują szybki zgon, a spłatę kredytu pozostawiając swym dzieciom i wnukom. Co by było śmieszne, nie tylko swoi ale również wszystkich pozostałych weselników. Cóż, cel takiej imprezy (choć w nieco zmutowanej formie) zostanie niewątpliwie osiągnięty: wszyscy na pewno zapamiętają ją do końca życia. Impreza stanie się wręcz legendarna i będą ją przeklinać kolejne pokolenia, które co prawda nie pojadły i nie popiły – ale płacić muszą. Weselnicy nie wiedzą rzecz jasna o finansowych skutkach udziału w imprezie i myślą, że mętna wielostronicowa umowa podana im do podpisania to księga z życzeniami dla młodej pary. O kredycie wiedza oczywiście rodzice państwa młodych, ale umowy także nie czytali, bo ważne aby było „full wypas”. W czasie imprezy wszyscy są zadowoleni. Rodzice państwa młodych są oczywiście przekonani o konieczności spełnienia swego rodzicielskiego obowiązku. Na tym polega właśnie syndrom dobrobytu. W imię urzeczywistnienia ideowych wizji politycy nie cofną się przed niczym.
Syndrom dobrobytu jest zatem tak zatem tak samo niebezpieczny jak polityczna poprawność, która pełni wyłącznie rolę ideologicznego knebla wykluczając możliwość wszelkiej krytyki. Bo weselnicy którzy nie chcieli podpisać umowy kredytowej ukrytej zostali przez obsługę przyjęcia związani i zakneblowani, aby nie siać defetyzmu i „oszołomskich poglądów”.
Zatem ów „syndrom dobrobytu” jest być może o wiele bardziej niebezpieczny, bo nauczył ludzi żyć ponad stan, a więc ich zdemoralizował nawet skuteczniej niż polityczna poprawność. I tu nie chodzi tylko o polityków lecz także zwykłych zjadaczy chleba nie potrafiących już spłacać kredytów zaciągniętych tylko przez siebie i w swoim mieniu. Być może na tym polega istota równości społecznej, że wszyscy po równo są zadłużeni po uszy.
Ale tak już jest od początku świata, że każda akcja wywołuje reakcję, a każdy oręż trafia w końcu skuteczną obronę. Pamiętajmy po prostu, że gdy polityk wychodzi z kolejnym pomysłem, jest on tożsamy z propozycja nie do odrzucenia złożoną przez jakiegoś politycznego bossa. Gdyby propozycja polityka była ofertą handlową złożoną przez jakąś firmę po to aby poprawić nasze życie za nasze pieniądze to my podjęlibyśmy decyzje czy owa oferta nas interesuje czy nie. W przypadku polityki wyboru nie mamy, za to mamy system totalnego ściemniania – mamy raczej do czynienia z gangsterską, tym bardziej perfidną, że udowadniając nam, że oferowany produkt jest nam niezbędny czyli przymusowy.
Przykładów tego stanu rzeczy nie trzeba daleko szukać: lista leków refundowanych, media publiczne, czy ubezpieczenia społeczne. Swoją drogą doskonale wiadomo, że Polacy nie płacą abonamentu za publiczną telewizję, bo nikt ich nie zmusza poza prawnym obowiązkiem. Myśląc analogicznie wystarczyłoby, aby wypłacać rodakom pensje w brutto i nakazywać samodzielnie opłacić podatek i ZUS, a cały nasz domek z krat runąłby w przeciągu tygodnia.
Być może więc nie jest jeszcze za późno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj