poniedziałek, 23 stycznia 2012

A więc się dopełniło

Nic tak jak utrzymywana w głębokiej tajemnicy umowa międzynarodowa ACTA i błyskawiczna decyzja o jej podpisaniu nie ujawnia prawdziwego oblicza dzisiejszych państw. Stały się one marionetkami w rękach wielkiego kapitału. Wydaje się, że globalny sojusz korporacji i demokratycznych figurantów zadziałał sprawnie jak nigdy dotąd, gdyż każdy w tej sprawie jak w żadnej innej obie strony mają tyle samo wiele do zyskania co do stracenia. 
Politycy mogą zyskać święty spokój i dokonać dekapitacji ostatniego ośrodka obywatelskiej krytyki. Korporacjom wydaje się, że mogą zyskać kasę tracąc jedynie tylko odrobinę ze swej i tak nadszarpniętej reputacji. Z tą kasą nie jest wcale tak jak im się z pozoru wydaje, gdyż w korporacjach rządzą z reguły ludzie o mentalności księgowych. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż jedynym kryterium oceny jakości zarządów w oczach akcjonariuszy jest wynik finansowy. Na etykę i zdrowy rozsądek nie ma tu zatem miejsca. Kiedyś jakiś cwaniak wyliczył na przykład, że gdyby pobierać opłaty licencyjne od będących własnością pewnej medialnej korporacji popularnych urodzinowych piosenek, zarobiliby na tym kilkadziesiąt milinów dolarów. Oczywiście ludzie na urodzinach woleliby nie śpiewać popularnych piosenek niż płacić za nie, więc wyliczenia te są tyle warte co rozum wyliczającego je cyborga. Wirtualność tych wyliczeń swą złudnością przypomina wyliczanie przez podobne koncerny strat spowodowanych piractwem komputerowym w Polsce w latach 90 tych. Okazywał się, że koncerny tracą krocie bo piractwo było przeogromne. Nikt jednak nie brał pod uwagę faktu, że legalna kopia programu kosztowała tyle ile roczne uposażenie pracownika i gdyby istniała już wtedy poważna oferta ze strony wolnego oprogramowania, nikomu nie przyszłoby nawet do głowy korzystanie z pirackich kopi programów. Pomijam już kwestię tego, że wychowane na komercyjnych pirackich programach pokolenie, gdy poszło do pracy wymusiło na swych szefach zakup takich a nie innych rozwiązań. Z tego punktu widzenia owa fala piractwa była niczym innym jak dalekosiężną formą promocji. 

Myśląc analogiczne łatwo dojść do wniosku, że ludzie prędzej zmienią swe gusta i bardzo szybko powstanie rozwinie się specyficzna kontrkultura polegająca na bezpośrednich relacjach artystów i kulturalnych konsumentów. Przy tym co nas czeka serwisy takie jak jamendo.com będą przeżywać prawdziwe oblężenie. Wszystko wskazuje na to, że w dalszej perspektywie rygorystyczne przepisy broniące starego modelu medialnego biznesu staną się dla niego ostatnim gwoździem do trumny. Stary model biznesu przetrwa z tym co było zawsze naturalne: z dyfuzją kultury i idei. 
A co się stanie z ograniczeniem wolności? Ono niestety pozostanie, a niestety nie znam przypadku w historii kiedy komuś wolność darowano bez walki. Nastąpi więc wcześniej czy później konfrontacja. W jakiej formie się to stanie? Nie wiadomo. 

Najbardziej zadziwiające jest to, że teoretycznie demokratyczna władza działa wbrew interesom swych wyborców. Bo jeśli nawet w przypadku mających wejść w życie przepisów istnieje choć cień zagrożeń w postaci utraty obywatelskiej wolności troszcząca się o demokratyczne standardy władza powinna przeprowadzać akt legislacji ze szczególną ostrożnością. Ale mnie mamy demokracji tylko globalny plebiscyt na figurantów, więc nie ma powodu dla którego wielki kapitał, nie mający nic wspólnego z wolnym rynkiem, może robić co im się podoba.

p.s.
Właśnie przeczytałem, że podpisanie umowy nastąpi pomimo negatywnej opinii GIODO. Nie było więc żadnych konsultacji nie tylko społecznych, ale także wewnątrz samej administracji. Stanowisko GIODO wygląda jednak na "wypadek przy pracy". Ciekawe jakie stanowisko w tej sprawie zabierze nasz Parlament i Trybunał Konstytucyjny. Nie trudno się jednak domyśleć jakie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj