niedziela, 9 stycznia 2011

Cholera

Nie wiele rzeczy robiło wrażenie na Piotrze Pogorzelskim. Mimo, że jego nazwisko wskazywało na   ogniową tragedię, która nie wiadomo ile pokoleń temu dotknęła jego przodów, jemu samemu los unikał dotychczas ciężkich przeżyć. Wstawał jak zwykle rano i zaczynał dzień od rytualnej filiżanki kawy, która służyła mu często za pierwszy i do obiadu, jedyny posiłek. Potem zasiadał przed telewizorem i zmieniał bezmyślnie kanały. To posłuchał czegoś o sporcie, to znowu przejął się strasznie losem wykorzystywanych plantatorów kawy gdzieś w okolicach równika (a lubił kawę), to wreszcie zaintrygował go nowy model samochodu, którego cena przewyższała wielokrotnie wartość wszystkich jego organów do przeszczepu na wtórnym rynku. Zresztą nawet, gdyby było to możliwe, kto przy zdrowych zmysłach kupiłby nerkę od czterdziestoletniego formalnie bezrobotnego hipochondryka? Musiałby być to ktoś strasznie zdeterminowany. No, w każdym razie na pewno handel, ani dostarczanie organów nie mogły stanowić głównego źródła dochodów owego mężczyzny. Teraz mógł powiedzieć o sobie, że był człowiekiem sukcesu. Ale nie zawsze było tak dobrze. 

A było to tak:
Po tym jak opuściła go żona - główna żywicielka - zabierając dzieci po kilkuletniej próbie znalezienia przez niego pracy, postanowił wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce. Był podobno  bystry i nawet przystojny. Postanowił zatem podbić rynek sprzedaży bezpośredniej. Ubrany w ledwo dopinający się ślubny garnitur ruszył na spotkanie z ogłoszenia. Ogłoszenie miało treść: „Chcesz być bogaty? W związku z dynamicznym rozwojem Firma DGM - Direct Global Market z siedzibą w Palikijach, zaprasza na cykliczne szkolenie dla dyrektorów nowych pionów dystrybucji, które odbędzie się...” I tak dalej.
Udał się na szkolenie, po czym dostał certyfikat z którego wynikało, że jest Dyrektorem Dystrybucji na obszar 11 ulic w dzielnicy Praga Południe. Dostał też dwa zestawy kuchennych noży i kilkanaście kompletów niezmywalnych pisaków, za które musiał zapłacić. Ruszył więc w trasę. Po kilku nieudanych próbach nawiązania kontaktu z kimkolwiek, dwóch z kolei udanych ucieczkach przed wyszkolonymi psami, miał już dosyć. Nawet zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem jeden taki komplet noży nie przyda mu się w kuchni, a drugi czy nie podarować siostrze z okazji pięćdziesiątych urodzin, gdy nagle stanął przed szyldem w oficynie. „Wróżka Bernadetta” 
- O cholera. Spróbuję jeszcze raz. - pomyślał Pogorzelski i wszedł do środka.
W głównej centrali zarządzania światem Wróżki Bernadetty stała jakaś szklana kula, a przez ciemne, gęste zasłony z trudem przebijało się słońce. Do całym pomieszczeniu unosił się zapach gotowanej kiszonej kapusty.
- Kto tam? - usłyszał kobiecy głos. Zdziwił go fakt, że wróżka nie wie kto przyszedł do niej, co nie najlepiej świadczyło o jej kwalifikacjach, jednak nie cofnął się. 
- Dzień dobry Piotr Pogorzelski dyrektor dystrybucji Firma DGM. Mam dla pani komplet noży kuchennych z japońskiej stali po niezwykle atrakcyjnej cenie. 
- Szkoda, że nie przyszedłeś Pan godzinę temu, gdy ciałem kapustę. - Zażartowała Bernadetta. - Teraz dziękuję. Albo pokaż Pan to.
- Towar pierwszej światowej jakości ostrzony laserowo. Cena zestawu jedynie 234 złote. - W tej chwili z wyuczoną gracją Piotr pokazał zawartość swej walizeczki.
- Ile? Ale majchry nie powiem niczego sobie. - powiedziała wróżka. - Tylko umówmy się one mają tyle wspólnego z Japonią co Extra Mocne w kiosku na rogu z cygarami zwijanymi ręcznie na udzie Kubanki. - Piotr nie zrozumiał dowcipu. W ogóle nie pojął, że był to dowcip. Na szkoleniu ostrzegali go przed tego rodzaju pułapkami zastawionymi przez ewentualnych klientów, jednak odnośnie tego typu intelektualnych prowokacji instrukcja milczała. 
- Cena przystępna. W przypadku zakupu dokładamy zestaw do otwierania ostryg. - Sprawnym ruchem wyciągnął z kieszeni jakąś plątaninę drutu. 
- Słuchaj no Pan. Załatwmy to w barterze. Ja Panu powróżę, u mnie pełna opcja kosztuje 150 złotych, a Pan da mi jeden zestaw, ale nie koniecznie z gratisem. 
- Ot cholera. - pomyślał Pogorzelski - a więc jednak profesjonalistka. Tyle właśnie musiał wyłożyć kasy na każdy z zestawów w ramach kaucji. Reszta miała być jego zyskiem, po opłacaniu oczywiście kosztów szkolenia i certyfikatu, ale te opłaty były rozłożone na raty. Skąd mogła o tym wiedzieć? Przecież nie musiał wcale dawać siostrze tak wyrafinowanego prezentu. Przecież nawet nie lubił swojej siostry, a ona jego. Jeszcze zrobiłaby sobie którymś z tych cacek krzywdę i byłoby na niego? A taka wróżba to coś! 
Od dawna chciał poznać swoją przyszłość, ale co mogło jeszcze spotkać w życiu takiego człowieka jak on? Ciekawość była jednak silniejsza, tym bardziej, że zapach kapusty stawał się coraz mniej intensywny. Za to coraz bardziej dało się wyczuć zapach wędzonego boczku, który musiał stanowość składnik przygotowywanej potrawy. To uruchomiło w jego organizmie poczucie głodu. Nie ma nic dziwnego. Latał z tym żelastwem po mieście od rana tylko po porannej kawie.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że poczęstuje mnie Pani Wróżka tym bigosikiem, który tam dochodzi. Jeśli Pani Bernadetta potrafi wróżyć równie sprawnie jak czynić takie delicje to znaczy, że robię dobry interes. - wybełkotał do reszty zauroczony perspektywą otrzymania talerza ciepłej potrawy. 
- Bardzo Pan miły. Niech będzie. - powiedziała wróżka, na której komplement Piotra wywarł nad podziw duże wrażenie. Chwyciła pudełko z nożami i udała się na zaplecze. Po chwili wróciła z talerzem pełnym świeżutkiego bigosu. Uśmiech nie zginął z jej twarzy. 
Piotr zasiadł przy stole i w pośpiechu spożył gorącą potrawę. Smakowała wybornie. Gdy kończył już dojadać z przechylonego talerza, obok niego znów pojawiła się wróżka. Tym razem niosła dymiąca szklankę herbaty. Choć nie było jej w umowie, ten gest poprawił wyraźnie atmosferę. Gdy Pogorzelski delektował się herbatą ona przystąpiła do stawiania kart. Z wróżby wynikało, że Piotra czeka wielkie i niespodziewane szczęście, że znajdzie pracę odpowiadającą jego kwalifikacjom i znajdzie przyjaciela na całe życie. I to nie wykluczone, że jeszcze dzisiaj. Poza tym usłyszał wiele rzeczy, które dotykały jego przeszłości, ale były tak nieprawdopodobne, że znowu zaczął wątpić w jej umiejętności. Po półgodzinnym seansie wyszedł tak głupi jak był wcześniej, ale z przekonaniem, że musi poddać się swemu losowi, tak jakby mogło być inaczej. Ogólnie wróżba i bigos znacznie poprawiły jego samopoczucie. A może to herbata, albo płomień domowego ogniska? W każdym razie wyszedł z gabinetu zadowolony odnosząc pierwszy swój zawodowy sukces. 
Stanął przed bramą i nagle poczuł ból na szczycie głowy. Potem zrobiło mu się dziwnie słabo i senne, aż runął na trotuar. Jeszcze wraz z ostatnią iskrą świadomości w jego umyśle zawitała myśl: „O cholera, zapomniałem wziąć od niej pieniądze”.

Ocknął się w szpitalu i dowiedział się, że przyczyną jego niedyspozycji była urwana z gzymsu cegła, która trafiła go w głowę. Na szczęście spadała z niskiej wysokości nie powodując poważnych neurologicznych problemów. Lekarze mówili, że miał dużo szczęścia. Jeśli to było to szczęście, o którym wspominała wróżka, to nie jest dobrze. 
- Cholera, pierwszy i ostatni raz byłem u wróżki. - pomyślał Pogorzelski
- No wreszcie! - odezwał się jakiś głos. Pogorzelski zerwał się na równie nogi. - Spokojnie nie wierć się tak. Siadaj i słuchaj. Wypowiedziałeś hasło, więc jestem. 
- Kim jesteś?
- Cicho! Mózgowym dżinem bez ciała, którego wywołałeś. Siedzę w twojej głowie, ale nie jestem tobą, ani żadnym wirusem, pasożytem czy innym paskudztwem. Jestem strukturą neuronową, która uruchamia się i zamyka na hasło. Wytworzyłem się spontanicznie z bigosu pod wpływem katalizatora, czyli cegłówki. Na słowo „cholera” zaczynam być aktywny. Od czasu do czasu spełniam życzenia i nawijam o przyszłości, bo łączę się z innymi dżinami w innych mózgach. Jak masz mnie dosyć to powiedz „cholera”. Jak wypowiesz to słowo ponownie włączę się znowu.
- Cholera – powiedział Pogorzelski.

Naturalną reakcją każdego w miarę normalnego człowieka byłoby udanie się do psychiatry. On nie mógł tego zrobić z kilku prostych powodów: po pierwsze był w szpitalu, więc nie mógł wyjść o tak sobie, a w tejże placówce nie było takiej poradni, po drugie sądził, że po pewnym czasie mu przejdzie. Znając specyfikę służby zdrowia wylądowałby natychmiast w jakimś zamkniętym oddziele z objawami zaawansowanej schizofrenii. Gdy minął pierwszy szok, zamknął się więc czym prędzej w łazience, aby pogadać ze swoim alter-ego. 
- Cholera. Wynoś się z mojej głowy! Czego ty chcesz?
- Niczego nie chcę, a wyjść nie mogę, bo jesteś moim mecenasem, a ja nie istnieję bez mecenasa. Ja w ogóle nie istnieje, jestem tylko strukturą łącząca twoje neurony. Będziesz musiał nauczyć się ze mną żyć.
- Skąd się wziąłeś?
- Jak to skąd? Z bigosu. A konkretnie z boczku, który kiedyś należał do pewnej świnki. Tego typu organizmy są zastępcze najwygodniej jest w ludzkiej głowie. Gdy mój mecenas umiera, ja próbuję w jakiś sposób przedostać się do nastego, a to nie proste. Teraz podobno bardzo popularna stała się kremacja. To dla nas śmierć, chyba że uda się w porę przenieść na cokolwiek. Ale spokojnie proponuję ci abyś nauczył się ze mną żyć. Mogę być twoim najlepszym kumplem, tylko musimy ustalić pewne zasady...
- Jakie zasady? Wynocha! A jak nie to zaraz wyskoczę przez okno i po tobie. 
- Nie - powiedział spokojnie wewnętrzny głos - Wtedy koniec tylko z tobą, ja jakoś sobie dam radę, przeskoczę na jakiegoś pielęgniarza, no chyba, że ten ma już swojego dżina. U nich to norma, podobne jak wśród pracowników firm pogrzebowych. 
- A dlaczego nie czepiłeś się wróżki? Przecież bulgotałeś w tym samym bigosie?
- Ona już ma swojego dżina, a dwóch jednej głowie to prawdziwa schizofrenia! Poza tym potrzeby jest katalizator.
- To co ja mam zrobić?
- A no nic. Popatrz na to pozytywnie. Po pierwsze nie będę wtrącał się do funkcjonowania twojego organizmu, choć mógłbym. Będziesz jadł co chcesz, chodzić gdzie chcesz i robić co ci tylko przyjdzie do głowy. Włączać się będę tylko na hasło. Twoje jest: „cholera” bo to pierwsze słowo jakie wypowiedziałeś, gdy dostałeś w głowę. Będziesz mógł normalnie żyć. Poza tym będę ci pomagać, bo twoja pomyślność to moja pomyślność. Nie mam żadnego interesu, abyś skonał gdzieś pod mostem, bo wtedy będę musiał poszukać sobie nowego mecenasa. A mogę różnie trafić. Jeśli go nie znajdę – zginę. Poza tym musiałbym się znowu przyzwyczajać.
- A skąd ty właściwie jesteś? 
- Mówiłem już, z bigosu.
- Nie o to pytam. Skąd jesteś na tym świecie?
- Byliśmy tu od zawsze, jesteśmy takimi samymi tworami natury jak wy. Tylko, że my za cenę nieśmiertelności lub bardzo, bardzo długiego istnienia pozbyliśmy się ciał. Jesteśmy wyłącznie świadomością. Wpieraliśmy wielu artystów, polityków, naukowców. Po pewnym czasie mam nadzieję odkryjesz, jak to wspaniale zamiast jednego, mieć dwa punkty wiedzenia na różne sprawy.
- Jesteś pasożytem, wirusem!
- Widzę, że jeszcze ci nie przeszło. Powiedz „cholera” i znikam z twojej świadomości. Jak chcesz żyć jak dotychczas – przestań przeklinać.
- Cholera!

Pogorzelski spuścił wodę i wyszedł z kabiny. Za drzwiami stanął jak wryty, gdy ujrzał salwą myjącą podłogę.
- Nie wolno używać na tym oddziale telefonów komórkowych. - powiedziała kobieta – jakby widział to ordynator to by się wściekł, ale Pan tu nowy, dopiero przebudzony, więc mógł Pan nie wiedzieć. Niech pan wyłączy telefon i na przyszłość zapraszam do mnie do kanciapy. Tam nikt nie zagląda. Biorę co łaska. - i pomimo co najmniej sześciu krzyżyków na karku puściła do niego  flirtownie oko.
- Dziękuję, dziękuję. Będę o tym pamiętał. - rzekł i umknął czym prędzej z toalety. 

Od tamtego czasu minęło kilka miesięcy. Z czasem zapomniał o całym incydencie. Po jakimś miesiącu od nieszczęśliwego wypadku Pogorzelski zaczął nawet znowu przeklinać. Gdy przez przypadek wypowiedział przekleństwo – zaklęcie o mały włos nie umarł z przerażenia. 

Ale teraz wszystko jest już w porządku. Pogorzelski siedzi sobie u siebie w domu i popija kawkę. Nagle dzwoni telefon. Automatyczna sekretarka informuje:
„Dzwonisz do siedziby wróżki Androidy. Przepowiadanie przyszłości, porady biznesowe, konsultacje sportowe i polityczne. Koszt połączenia dwa tysiące złotach za minutę plus dwadzieścia trzy procent VAT. Kogo nie stać niech spada, kogo stać to wie, że warto.”
Z drugiej strony rozległ się miły kobiecy głos:
„Halo, tu kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Pan Premier oczekuje na rozmowę”
Po kolejnej chwili w słuchawce zabrzmiał znajomy z mediów głos:
„Część Androida słuchaj. Ten pomysł z OFE absolutnie genialny. Rozporowski nie może wyjść z podziwu. W ogóle to chłopaki z klubu parlamentarnego chciały ci wysłać kwiaty, tylko nie wiedzą na jaki adres. Miałaś rację. My im w górę VAT, a oni nic. Grześ pyta, czy można już z powrotem Zbycha i Mira wpuścić do gry. Co ty na to? A, bym zapomniał Rychu Sobiesitwiaku, zaprasza cię na narty, no wiesz tam gdzie ma ten wyciąg. Aleś mu doradziła! I tak jak mówiłaś wszystko przycichło. A tak w ogóle to może byśmy się spotkali co? Halo, Androida! Jesteś tam?

- Jestem, Jestem. Cholera! - Powiedział Pogorzelski udając cienki, kobiecy głos.




Nie muszę dodawać, że wszelkie osoby i instytucje wymieniowe w tekście są fikcyjne lub figuratywne, a przedstawione sytuację są jedynie wytworami wyobraźni autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj