piątek, 13 marca 2009

Propaganda sukcesu

Słyszymy od wielu lat: ile to środków da nam Unia, jak będzie dobrze jak te pieniądze zostaną zainwestowane, ile to miliardów czeka na wydanie itp. Często dowiadujemy się tego za pośrednictwem mediów, ze sfinansowanych zresztą za pieniądze unijne kampanii promocyjnych i programów telewizyjnych. Te wydatki zresztą będące obok wynagrodzeń urzędników elementami tzw. pomocy technicznej na wdrażanie programów są w tej chwili pewnie lwią częścią wszystkich wydanych środków.
Na początku "wiekopomnego procesu integracji" często podawano dwa przykładały: Irlandii i Grecji. Grecy podobno przejedli unijne wsparcie a wykorzystali je Irlandczycy. Irlandia wzrosła gospodarczo dzięki reformie finansów publicznych, ale to inna sprawa. Po przegranym referendum w wersji 1.0 przykładu tego nie wypada powtarzać.
Niestety powtarzamy konsekwentnie scenariusz Grecji…
Środki unijne są rozparcelowane na wsparcie samorządów na pokrycie ich zadań inwestycyjnych. Czyli często nie mają się nijak do wzrostu gospodarczego w skali regionalnej, a realizowane inwestycje to no co i tak samorządy powinny robić, tylko nie maja kaski. Brakuje dużych scentralizowanych projektów i nie ma czasu wizji ani woli politycznej aby je przygotować. Rozdawnictwo środków nie jest oparte o ściśle określone plany strategiczne. Strategie oczywiście są, ale przyjmują często charakter „mgławicowy” a nie konkretny. Bo po co komu konkretna strategia, jeśli jej realizacja ma charakter zero – jedynkowy? Władza chce decydować. A decydowanie może być tylko wtedy, gdy strategia jest „luźna” i zawsze aktualna.
Tak więc czasy Gierka i propaganda sukcesu powróciły na dobre, aż tu przyszedł kryzys i okazuje się, że do tej pory wszyscy propagatorzy socjalistycznej integracji w krajach Unii zaczęli martwić się egoistycznie o swoje elektoraty. Wniosek: pieniędzy unijnych najprawdopodobniej nie będzie w ilości jaskiej się spodziewamy. Nadejście kryzysu to przy okazji dobry pretekst do zaniechania polityki propagandy sukcesu a jednocześnie świetne usprawiedliwienie, dlaczego chcieliśmy dobrze, a wszyło jak zwykle.
Waldemar Łysiak w swej powieści pt. „Kielich” opisuje alegoryczny przykład: Na budynek rządowy w Indiach napiera tłum biedoty. Pilnuje go jeden stary hindus. Sam skutecznie odpierał ataki tłumu przez kilka godzin aż przybyło wojsko. Jak to robił? Miał mieszek z drobnymi monetami. Gdy tłum podchodził już do schodów, ciskał weń garść drobnych monet. Wtedy ogarnięta chciwością biedota rzucała się na drobniaki, ludzie zaczynali bić się między sobą, wyrywać sobie z rąk jałmużnę. Po pewnym czasie tłuszcza znowu była gotowa do ponownego natarcia, wtedy znowu stary strażnik wyciągnął garść monet.
U nas niedługo skończą się w mieszku pieniądze, a żadne wojsko nie przybędzie. Tłum rozdrapie ściany, a parkietem z podług ogrzeje chłodne noce. I co? I nic. Pojawią się nowe mary i ułudy. Pojawią się nowi czarodzieje, nowa elita realizująca starą - jedynie słuszną - politykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj