wtorek, 8 września 2009

Chłopi 2010

Na jednym z blogów przeczytałem ostatnio tekst o tym, co by się stało, gdyby Chrystus urodził się w dzisiejszych czasach i za co zostałby skazany. Tekst ten spowodował, że zacząłem się zastanawiać nad tym, co by się stało, gdyby jakoś klasyczną powieść przenieść do dzisiejszych czasów. Padło na „Chłopów” Reymonta. Owa powieść dzieje się we wsi Lipce, a jej akcja trwał okrągły rok. Jednak współcześnie żyjemy szybciej i akcja uwspółcześnionych chłopów trwałaby około miesiąca. Miejscowość może pozostać ta sama. Jest jeden problem: we współczesnej Polsce chłopów jak na lekarstwo, więc tytuł powieści należałoby zmienić. Na jaki? Ludność wiejska? Lipczaki? Na razie nie mam pomysłu.
Główny bohater - Boryna, to jedyny we wsi gospodarz uparcie trzymający się starego. Jego syn Antek wielokrotnie namawiał ojca na otwarcie komisu i warsztatu samochodowego, albo na inny biznes, ale ojciec ciągle swoje. Konflikt wisiał w powietrzu, tym bardziej, że Antkowi podobała się ta sama dziewczyna co ojcu – Jagna. Ta z kolei bywalczyni wszystkich wioskowych dyskotek w okolicy nie stroniła od chłopaków. Aktualnie jej faworytem był Wójt, który uczynił z niej nawet pracownicę Urzędu Gminy. Jagna co prawda nie umiała za bardzo urzędniczego rzemiosła, ale za to miała inne umiejętności.
Stary Boryna chcąc udowodnić, że jeszcze nie jest taki stary także wystartował w konkury do Jagny. Ta specjalnie się nie opierała. Powodem tej decyzji nie była oczywiście miłości lecz.... autostrada. Jagna pracując w Urzędzie dowiedziała się, że przez borynowe morgi ma biec dwupasmówka, więc jako kobieta nowoczesna nie odrzucała zbytnio konkurów starego, czekając na dalszy rozwój wypadków. Boryna wszczął poza tym spór z Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad o wycinkę lasu. Nawet udał się do stolicy i groził wpisaniem lasu w sieć Natura 2000 ale nic nie wskórał. Tak więc gotówka w borynowym domu i tak pojawiłaby się wcześniej czy później. Nie mogący tego zdzierżyć Antek zaczął zaglądać do kieliszka, rozbijać się coraz to nowymi furami, aż zostali złapany po pijaku i trafił za kratki. I na pewien czas będzie wyeliminowany z akcji. Główny wątek powieści to oczywiście jagusiowe romanse, bo bez seksu i rozbieranych scen jaki dotrzeć dziś do czytelnika? Tylko Jagna już nie taka głupia jak ta 150 lat wcześniej. Razem z Wójtem postanowili dać Borynie jakieś dragi i ożenić z nim Jagnę, a potem przepisać kawałek pola, przez który ma lecieć nowa droga na rzecz wójta oczywiście. O wszystkim dowiaduje się jednak Hanka żona Antka, który wychodzi z aresztu za kaucją i ucina cała intrygę. Chwilę potem okazuje się, że w gminnej kasie jest niezły deficyt wykryty przez kontrolę z Izby Obrachunkowej, więc Wójt idzie siedzieć, ale nie rezygnuje ze stanowiska, czekając na wyrok. Wątek sensacyjny jak widać także winien się pojawić. Do gminy wchodzi wyznaczony przez wojewodę komisarz. Jagna nagle traci wpływy i jest bez pracy. Szybko godzi się z Antkiem i jego żoną. Postanawiają wspólnie otworzyć przy drodze mały burdelik, którym ma kierować Jagna, a młodzi borynowie cichymi wspólnikami. Biedny stary Boryna, nie mając już sił do prowadzenia gospodarki, pozostawiany przez najbliższych i najwierniejszych parobków, siedzi w swej chałupinie czekając na śmierć, która nie przychodzi. Między czasie przybywa do niego organizacja ekologiczna i prokurator, bo Boryna jakoby miał dorżnąć chorą krowę, co zostało uwiecznione przez Witka na telefonie komórkowym. Ta awantura dobija go całkowicie.
Kluczową dla powieści postacią jest Jagustyna. Jest to co prawda postać drugoplanowa, ale w nowej wersji powieści mogłaby być bardzo pożyteczna. Biedaczka będąca o krok od śmieci, ze swej krusowej reniny utrzymuje całą rodzinę. O oddaniu chudziaczki do Domu Pomocy Społecznej nie było więc nawet mowy, tym bardziej, że „plecy” rodzina miała za małe. Gdyby nawet zmarła, to nie jest wykluczone, że rodzina przez kolejnych kilka miesięcy utrzymywałaby ją przy życiu, tylko z uwagi na ową jałmużnę. Jagustynka w poczuciu odpowiedzialności za bliskich nie może ot tak odejść z tego świata, więc prosi śmieć o kolejny miesiąc życia. A że śmierć łaskawa jest, więc przystaje na te prośby. I tak biedaczka podobnie jak Boryna jest zawieszona między śmiercią i życiem. Ta zasada zresztą dotyczy większości mieszkańców wioski: ni żyć, ni umrzeć, bo to tylko koszt.
Generalnie w Lipcach tylko w zimie robi się tłoczno. Wszyscy jak jeden mąż, nie mogąc wżyć z ojcowskich morgów jeżdżą na saksy, przywożąc z tamtą jakieś zaplecze gotówki lub „nowe” porozbijanie samochody. Jedno co się w Lipcach zmieniło poza zniknięciem strzech i pojawieniem się eternitu przez ostatnie 150 lat to to, że wieś się straszliwie motoryzowała. Stąd Kowal posiadał dość duże wpływy, gdyż prowadząc stację diagnostyczną po cichu legalizował ściągane wraki w razie pogrzeby przebijając im numery. Miał też w lesie dobrze ukrytą dziuplę. A że okoliczna policja to były swoje chłopy, to jakoś mógł związać koniec z końcem. Miał oczywiście w tym wszystkim interes i Antek, bo na boku prowadził malutką firmę mającą monopol na zamówienia publiczne w Gminie. W firmie pracowała ta część wioskowej biedoty, która albo nie chciała albo nie mogła wyjechać na zachód. Na czarno oczywiście. Co jakiś czas obok wioski kręcił się jakiś niemiecki inwestor, ale miejscowi odstraszali go skutecznie. Dla uwspółcześnienia należałoby na obrzeżach Lipiec umieścić jakąś kolonię gejowską, albo ośrodek dla chorych na AIDS. Jedno jest pewne: któryś z bohaterów powieści (jeszcze nie wiem który) – może Witek – Boronowy parobek, powinien odkryć w sobie homoseksualne skłonności. Złośliwi Lipczanie mówili, że to z lenistwa, bo gdy Boryna próbował go pogonić, te zawsze zaciągał telewizję i opowiadał, że jest dyskryminowanym gejem.
W powieści nie może oczywiście zabraknąć i Kuby Sochy, który wcale nie skończył marnie. Co prawda od czasu do czasu kłusował, lecz na bazie swych doświadczeń, podpisał kontrakt z NFZ, prowadząc dobrze prosperujący gabinet medycyny naturalnej. Nie przeszkadzała mu w tym dorobiona chałupniczo proteza u nogi. To właśnie dzięki niej zasłynął jako lekarz samouk i od tego czasu zaczęło mu się wieść całkiem nieźle. Wszyscy oczywiście wiedzieli, że dyplom lekarski kupił na bazarze, ale nikomu to nie przeszkadzało. Cały czas utrzymywał dobre relacje z miejscowym proboszczem, który patrzył z boku na zachodzące zmiany i ciągle przeklinał na Lipczyków z kościelnej ambony. Jednak po wyjściu z kościoła parafianie specjalnie się głosem księdza nie przejmowali. Najważniejsze były chrzciny, komunie, śluby. Okazały dom parafialny mówił sam za siebie, tak więc poza kościołem i pasterz też taki srogi dla Lipniczaków nie był. Jedyne co mu przeszkadzało to ten przydrożny burdeli Jagny. Walczył o to jak szalony. Do końca nie będzie wiadomo czy zwycięży czy poległ. W kościele też zmiany, zmiany. Organista zamienił organy na syntezator, a jego syn rzuciwszy seminarium zaczął grać w kapeli Disco – Polo. Miał nawet przelotny romans z Jagusią, ale nie przetrwał jednej dyskoteki..
Optymistyczny koniec.
Całość winna być zakończona nadejściem zimy, gdy zjeżdżają wszyscy z saków mieszkańcy Lipiec. Przystrojone choinki, wspólne dzielenie się opłatkiem to jedyne co będzie łączyć oba światy: ten współczesny i ten stary z przed 150 lat. To także nadzieja na przyszłość. Non omnis moriar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj