W pewnym mieście, gdzieś w kraju nad Wisłą nagle zapanowała anarchia. Przerażeni obywatele umykali z grodu a ci, którzy nie mieli specjalnie gdzie uciec przemykali chyłkiem chodzikami w nadziei na zdobycie czegoś do jedzenia i ocalenie życia. Terror buntowników stawał się rzeczywiście nie do zniesienia, a głód zaglądał coraz bardziej w oczy mieszkańcom i pustoszył już nie tylko ich kieszenie ale i wyposażenie domostw. Stary, poczciwy burmistrz nie mogąc już dłużej udawać, że ma coś do powiedzenia, spakował się i pod osłoną nocy umknął wraz z rodziną. Wsiadł do czarnej limuzyny. Zatrzymał się jeszcze na pobliskim wzgórzu, popatrzył po raz ostatni na panoramę miasta, na tlące się tu i ówdzie pożary. Nagle twarz mu sposępniała, gdy utkwił wzrok w znajdującym się na sąsiednim wzgórzu cmentarzu.
- Zawsze mówiłem, że trzeba go zlikwidować i przenieść gdzie indziej – powiedział sam do siebie nim wcisnął pedał gazu i odjechał na wschód.
Na ulicach już od dawna grasowały bandy rabusiów i nawet nocne ciemności nie były im już potrzebne. Policja od dawna nie mogła nic poradzić. Gdy wieść o zniknięciu burmistrza rozeszła się po całym mieście, już nawet i ona poddała się marazmowi. Siedząc w obwarowanym komisariacie czekała trzęsąc się ze strachu, przed przybyciem bandytów i nieuchronną dekapitacją. Bandyci takiego zamiaru nie mieli. Wręcz przeciwnie, było im wręcz na rękę, że Policja siedzi cicho. Co więcej, bandyci połapali się już dawno, że terrorem nie wiele się wskóra. Przestali więc po pewnym czasie kraść. Potem już nawet surowo karano tych odszczepieńców, którzy mimo kategorycznego zakazu napadali na domy i nie dawali żyć w spokoju uczciwym obywatelom. W miejsce napadów wprowadzono powszechny haracz od bezpieczeństwa. Nawet nie wysoki, bo po co komuś grozić z naganem w ręku, kiedy wystarczy stały abonament? Przecież lepiej jest zabierać trochę, ale do skończenia świata, niż złupić kogoś raz a dobrze. Tak więc po stosunkowo krótkim okresie anarchii w grodzie owym zagościł porządek i nawet Policja przeszła na usługi gangów, robiąc to co do tej pory.
Było coś jeszcze. W piwnicy ratusza znajdowała się pancerna kasa, a w niej – jak głosili dobrze poinformowani – skarby nieprzebrane: złoto, diamenty i wszelkie kosztowności. Nic więc dziwnego, że zaraz po ucieczce burmistrza gangsterzy postanowili dobrać się do owych skarbów. Był jeden problem: gangów było aż cztery. Kasy - co prawda - nikt od dawna nie pilnował, bo wszyscy urzędnicy w trosce o swe życie dawno już umknęli, ale gdy jedna z band zabierała się do otwierania sejfu, mając wszelkie łomy, palniki, zapasy dynamitu, przychodziła inna grupa gangsterów i przeganiała tych poprzednich. I tak w koło. Oczywiście byłoby łatwiej dobrać się do skarbu, gdyby bandyci mieli klucz. Lecz ten zginął wraz z burmistrzem. W końcu po kilku krwawych potyczkach, gangi dały sobie spokój z pancerną kasą. Ustawili jedynie straże po to, aby nikt nie dobrał się samodzielnie do jej zawartości. Mieli w końcu ważniejsze sprawy na głowie. Trzeba było podzielić strefy wpływów. Z czasem strażników zastąpiły kamery, z których obraz był widziany w siedzibach ganów. Gdyby nie pijackie gangsterskie legendy, o tym jak przejmowano w mieście władzę i o pancernej kasie ze skarbem już dawno by o całej sprawie zapomniano.
Wreszcie zapanował nowy ład. Mijały lata. Strefy wpływów zostały trwale podzielone, starych bossów mafijnych zastąpili ich synowie i wnuki. Gdy dynastie gangsterskie zaczęły układać mitologiczne historie o ich powstaniu i zawierać razem strategiczne mariaże, o skarbie w pancernej kasie już dawno zapomniano. A przypomniał sobie o tym pewien młody gangster z niebieskiego gangu, który chcąc pojąc za żonę córkę szefa gangu czerwonych, postanowił w starym stylu zdobyć jakiś zaręczynowy pierścionek. Mógł oczywiście pójść do byle jubilerskiego sklepu i nawet bez wyciągania „klamki” wziąć jakieś cacko, lecz przecież nie o to chodzi. W końcu jego klan kontrolował w mieście wszystkie sklepy jubilerskie, co było wynikiem gangsterskiej ugody z przed wielu lat. I tak gdy na kolejnej nakrapianej imprezie gangsterskiej, połączanej ze striptizem, usłyszał po raz kolejny znaną z dzieciństwa legendę, postanowił ją sprawdzić. O dziwo zapytani o skarb starzy gangsterzy nie chcieli o nim mówić.
- Po co rozdrapywać stare rany? - mówili. Wspominali także, że ich ojcowie zakazywali im kategorycznie ruszania skarbu. Ale dlaczego? Już i nawet starszyzna nie potrafiła sobie przypomnieć.
Lecz opór starych zachęcił tylko młodych z gangsterskich klanów do rozprucia, tej ostatniej nie rozprutej jeszcze w mieście kasy pancernej. Zaczęto badać sprawę. Okazało się, że sejf istnieje naprawdę i że jest nadal pilnowany! W końcu po długich dysputach postanowiono otworzyć ten „relikt przeszłości”, aby już nie pobudzał wyobraźni młodych. Postanowiono zatrudnić jakiegoś jubilera, który wyceni znajdujące się w środku drogocenne przedmioty i podzieli je równo między gangi. Wtedy wszyscy zapomną o sprawie. Długo trwały jeszcze negocjacje, aż ustalono w najdrobniejszych szczegółach przebieg całej akcji. Do środka weszło po dwóch bossów z każdego gangu, czyli ośmiu wygolonych, pozbawionych szyj osiłków w garniturach na miarę, jubiler o którego wybór toczyły się najdłuższe zmagania przy negocjacyjnym stole oraz kamerzysta rejestrujący wszystko, aby w czasie liczenia skarbu nie zniknął ani jeden diament w czyjeś kieszeni. Nie mogło zabraknąć oczywiście kasiarza ściągniętego za ciężkie pieniądze z odległego kraju, który postawił jeden warunek: nikt nie będzie rejestrował ani obserwował przebiegu jego pracy. Na ten warunek zgodzili się od razu wszyscy, bo przecież każdy ma swoje zawodowe tajemnice. Jedni strzegą jak skarb procedury robienia zaprawy do wmurowywania nóg ofiar przed ich wrzuceniem do rzeki, inni jak oka w głowie strzegą tajemnic wywoływania zawałów serca przy pomocy mieszaniny różnych ziółek. Więc jak tu się dziwić kasiarzowi? Cała delegacja o umówionej godzinie zeszła krętymi schodami do piwnic. Przedarła się przez gnijące fragmenty mebli i długie pajęczyny. W końcu dotarli na miejsce. Kasiarz gdy tylko znalazł się na miejscu, zabrał się do roboty. W tym czasie mistrz jubilerski rozłożył na specjalnie przygotowanym stole swe instrumenty. Mimo precyzyjnego planu czuć było poddenerwowanie, zwłaszcza wśród młodszych gangsterów. Zardzewiała kasa stawiała większy opór niż się z początku wydawało, jakby przyzwyczajona do swej roli skrywania skarbów, postawiła nie oddać tak łatwo swych tajemnic. Po kilku chwilach zgromadzeni gangsterzy mogli zobaczyć za co płacą umówione krocie zagranicznemu kasiarzowi. Po chwili kasa zaskrzypiała, a mosiężna klamka opadła otwierając wnętrze. W świetle latarek łyse głowy zaglądały do środka spodziewając się widoku błyskotek. Po chwili wszystko stało się jasne. Sejf był pusty. Już w głowach gangsterów zaczęły się roić myśli o tym, kiedy i kto z konkurencji zdołał go opróżnić, gdy jubiler wydobył z jednaj z półek starą tekturową teczkę i zalakowaną kopertę. Ułożył ze swą zawodową precyzją pożółkłe papiery na stole. Na kopercie widniało spisane odręcznym, starannym pismem: "Otworzyć gdy nadejdzie odpowiedni moment, a najlepiej nie otwierać wcale".
Łysi patrzyli na siebie nic nie rozumiejąc. Podejrzliwość ustąpiła miejsce wręcz dziecinnej ciekawości. Ich sytuacja była o tyle podła, że precyzyjny i na pamięć wykuty plan nie przewidywał takiej ewentualności. A wszystko komplikował umówiony wcześniej brak "klamki" pod lewą piersią.
- Co to znaczy, „odpowiedni moment”? - Wymamrotał gangster z zielonego gangu. Skupione na nim oczy pozostałych oznaczały jednoznacznie, że pozostali zadali sobie właśnie to samo, niedorzeczne pytanie. Po chwili wszyscy oczekiwali odpowiedzi, lecz nie wiedzieli od kogo.
- Nie będzie już chyba bardziej odpowiedniej chwili niż ta. - Powiedział jubiler, który właśnie spokojnie zwijał swój warsztat. Miał zapłacone z góry sowite honorarium za swą usługę, więc jego spokój był jeszcze bardziej uzasadniony. Widząc półotwarte usta całej ósemki postanowił rozwinąć swą myśl.
- Napis na kopercie sugeruje, że w środku jest coś ważnego, a nie jakaś błahostka. Macie więc panowie dwa wyjścia: albo schować te papiery powtórnie do sejfu, zamknąć go i nigdy nie otwierać – jak sugeruje napis, albo przeczytać komisyjnie zawartość chociażby tylko po to, aby nikt potem nie mógł powiedzieć, że wiadomość została podmieniona lub sfałszowana przez któregoś z was.
- Pierwsza ewentualność odpada. - Powiedział spakowany już kasiarz udający się w stronę drzwi. - ta kupa złomu już się do niczego nie nadaje. - Bezszyjcy natychmiast odruchowo zagrodzili mu drogę.
- Ja już swoje zrobiłem, zgodnie z umową i waszymi instrukcjami - powiedział z uśmiechem kasiarz odsłaniając w ten sposób niechcący wewnętrzną panikę łysego towarzystwa.
- Sytuacja jest nadzwyczajna - wymamrotał gangster z gangu pomarańczowych. Gang ten słynął z tego, że jego członkowie często się uśmiechali, lecz teraz nawet i im nie było do śmiechu. - Nikt stąd nie wyjdzie, póki nie znajdziemy jakiegoś rozwiązania. Przecież jak wrócimy bez skarbu, nasi wypatroszą nam flaki!
- Więc co robimy? - powiedział jeden z czerwonych, podobnie jak reszta wpatrując się rozpaczliwie w jubilera i oczekując podpowiedzi.
- Biorąc pod uwagę opinię pana kasiarza możecie w tej sytuacji albo sprawdzić co jest w środku, albo spalić list bez czytania – powiedział jubiler.
- To co? Palimy czy otwieramy? - zapytał gangster z zielonego gangu.
- My jesteśmy za otwarciem – powiedzieli jednocześnie dwaj niebiescy – może w środku jest instrukcja albo mapa gdzie jest ukryty skarb? A jak spalimy to już się nigdy nie dowiemy. - Po tym nad podziw bystrym stwierdzeniu nie było już wyjścia. Ciekawość i chciwość ostatecznie przesądziły sprawę. Poproszono jubilera o otwarcie koperty. Ten precyzyjnie przeciął pożółkły papier i delikatnie wciągnął zapisane drobnym, odręcznym, starannym pismem kartki. Umieścił je na środku stołu, wokół którego zebrało się osiem łysych łbów.
- Czytaj pan. - powiedział uśmiechnięty pomarańczowy gangster. Rzemieślnik ujął kartkę i począł czytać:
„Szanowni Panowie
Zakładam, że jesteście panami, bo nie sądzę, aby świat zmienił się na tyle, aby kobiety zaczęły parać się gangsterskim rzemiosłem. Zakładam oczywiście także, że jesteście gangsterami, bo kto inny mógłby dorwać się do tej kasy? Nie wiem tylko kiedy to nastąpi. Zakładam także, że 10 - 20 lat wystarczy, aby gangi powyrzynały się lub zapanował pokój, a wtedy ktoś z ciekawości otworzy sejf i kopertę. Skąd to wiem? Ci, których bezpośrednio dotyczyła ta sprawa, zniszczyłby ten list bez czytania, więc jeśli go czytasz, szanowny gangsterze, znaczy to, że nie masz z czasami anarchii już nic wspólnego.
Na początek wpada się przedstawić. Nazywam się Waldemar Pilen i byłem niegdyś ostatnim burmistrzem tego miasta. Tak to ja, ten odsądzany pewnie od czci i wiary przez waszą propagandę tyran i satrapa, który doprowadził do wzrostu korupcji i zaniku praworządności.
„Dopiero oddolna inicjatywa obywatelska w postaci spontanicznie zorganizowanych gangów doprowadziła do mojego obalenia i przywrócenia rządów demokratycznych i obywatelskich. Dopiero teraz można oddychać pełną piersią wolności i praworządności.”
Ach, jak ja to znam! Ile to człowiek w swym życiu ponawypisywał tego typu propagandowych bzdur? Dlaczego więc miałoby coś się zmienić? Każda władza w tym mieście od przeszło 200 lat opiera się na kłamstwie, więc dlaczego nagle miałoby się coś zmienić? W chwili, gdy piszę ten list wygasają ostatnie ogniska oporu i za chwilę będę musiał opuścić ratusz, ale sam i to z premedytacją naważyłam tego piwa. Ale po kolei. Jeśli szukaliście w sejfie skarbu to niestety musieliście się rozczarować. Sam rozpuściłem o nim plotkę, która mogła stać się wręcz legendą. Skarb oczywiście był. Samodzielnie go zgromadziliśmy z Komendantem Policji panem Podstolińskim na lewych przetargach, łapówkach i wszelkich możliwych machlojach. Oczywiście nie trzymaliśmy go tu, ale w banku na Kajmanach. W pewnym momencie mieliśmy już obaj dość tego miasta, tych ludzi, tej pompy i nadęcia. Przyszła pora na rozpoczęcie nowego życia. Człowiek u władzy w takim systemie jest jak surfer, który musi płynąć cały czas na fali. Jeśli powinie mu się noga i nie wygra kolejnych wyborów, wpada w kipiel bez wyjścia. Wtedy rzucają się na niego wszelkie prokuratorskie sępy inspirowane przez polityczną konkurencję. A wszystko po to tylko, aby dany osobnik nie mógł się już wynurzyć. Dawni przyjaciele są wrogami, o ile w tym biznesie można mieć jakichkolwiek przyjaciół. Sam więc widzisz - drogi czytelniku - jak nasza profesja jest do siebie podobna. Dość już miałem serfowania. Mój jedyny przyjaciel i człowiek godny zaufania - Komendant Policji - mógł do pewnego stopnia kryć mi tyłek, zresztą robił to oddanie od wielu lat, ale on także miał już dosyć. Inna sprawa, że jeszcze rok i poszedłby na emeryturę. Nie było więc czasu, trzeba było działać.
Z kilku ze sprawdzonych z innych miast nieznających się policjantów uczyniliśmy w przeciągu kilku weekendów czterech zajadłych gangsterskich bossów. Nie było to wcale takie trudne, szybko poznali i przejęli środowisko, szybko przejęli też fragmenty konfidenckiej sieci, w końcu pracowali nie od dziś w policyjnym rzemiośle. Mieli dostęp do tajnych policyjnych papierów. Pozwalaliśmy im kraść, wcześniej obsadzając na stanowiskach posterunkowych i dzielnicowych największych idiotów, jacy tylko byli pod ręką. W ten sposób powołaliśmy do życia cztery gangi. Dlaczego cztery? Aby ciężko było się dogadać, aby przez jakiś czas lała się krew, aby żaden z gangów nie stał się dominujący. Zasada była prosta: Pełna bezkarność pod warunkiem 10% zysków na konto na Kajmanach. Cały czas przecież mieliśmy ich akta, wiedzieliśmy kim są i jak powstali. Gdyby dowiedziały się o tym gangsterskie doły los bossów i ich najbliższych współpracowników byłby przesądzony. Ale oni przecież mogli się dogadać, zabić nas i odzyskać papiery? Oczywiście, że mogli. Problem był tylko jeden: każdy z nich myślał, że jest jedynym policjantem pośród trzech prawdziwych gangsterskich bossów, więc dogadanie nie wchodziło w grę, a wewnętrzna walka pochłaniała ich na tyle, że nawet nikt nie myślał podnieść ręki na prawdziwą władzę. Każdy z nich ma też pełną świadomość co zawiera sejf. Gdy ich pozycja w mieście już targanym przez anarchię osiągnęła odpowiedni poziom, wiadomym było, że zechcą pozbyć się mnie i komendanta oraz odzyskać papiery.
My tylko na to czekamy. Za chwilę odjeżdżamy z komendantem w siną dal, zabierając swe rodziny. Mamy już nawet gotowe lewe dokumenty, przyznane obywatelstwa innych krajów, a że formalnie jesteśmy czyści jak łza, nikt nawet na granicy nie kiwnie palcem aby nas zatrzymać. Inną sprawą jest fakt, że po gangsterskiej rewolucji i tak nikt się nie dogrzebie do żadnych dokumentów nas obciążających, a nawet jak się dogrzebie to szybko je zagrzebie w dole wykopanym w lesie na swoje truchło tuż przed egzekucją. Zresztą panowie sami wiecie najlepiej jak to się robi. Potem gdy nadejdą już czasy jakiejś stabilizacji, staniemy się z moim przyjacielem w oczach propagandy głównymi sprawcami całego zamieszania i tchórzami uciekającymi przed ludową sprawiedliwością. Będzie to za wiele lat i nawet nie zdajesz sobie sprawy czytelniku, jak bardzo ta propaganda będzie bliska prawdy.
A oto proszę. W teczkach znajdują się legitymacje policyjne waszych pewnie już nieżyjących szefów, nagrania ze szkoleń dla waszych szefów, kopie przelewów, opis całej agentury policyjnej w przestępczym środowisku. Wszystko jak na dłoni. To oczywiście kopie. Oryginały są w dobrze ukrytym miejscu poza miastem. Są także mikrofilmy, ale nie napiszę gdzie. Jest jeszcze jedna kopia dokumentów ukryta na miejskim cmentarzu. Może ktoś znajdzie je przez przypadek? W końcu jesteśmy to winni tym skubanym przez nas wspólnie od pokoleń nieszczęśnikom. Któryś z panów pewnie zapyta, dlaczego dokumenty zestawiłem właśnie w sejfie w ratuszu, a nie zabrałem ze sobą? Uznałem – chyba słusznie, że tu „skarby” będą najbezpieczniejsze pod waszym czujnym okiem Panowie.
Co teraz zrobicie z waszą wiedzą to wasza sprawa. Ale wasi przodkowie doskonale wiedzieli, że ujawnienie tych dokumentów może kosztować ich utratę przywilejów lub życia, więc liczę, że dalsze cokwartalne przelewy będą spływać na moje konto w banku na Kajmanach jak dotychczas.
Pozdrawiam
jeszcze przez chwilę Burmistrz
Waldemar Pilen”
Jubiler położył na stole ostatnią stronę listu trzęsącymi się dłońmi. Wiedział co to oznacza. Posiadł wiedzę, której nie powinien mieć. W jednej chwili pożałował uczestnictwa w tej chałturze. Już nie ważny jest zarobek. Być może będzie musiał do tego interesu dopłacić więcej niż sądził? W pomieszczeniu panowała cisza przerywana co chwila tylko ciężkimi oddechami łysielców. O dziwo wszyscy zrozumieli ten list. Nawet nie wchodząc w jego meandry było jasne dla wszystkich, że posieli wiedzę bardziej niebezpieczną od karabinów maszynowych, które musieli pozostawić w swych samochodach.
- Trzeba było to spalić! - wymamrotał czerwony.
- Co teraz? - zadał pytanie kołatające się w głowach wszystkich pomarańczowy, któremu mniej było do śmiechu niż kiedykolwiek.
- Macie panowie kilka wyjść – przerwał głuchą ciszę kasiarz, który zdał sobie sprawę z tego co wcześniej pojął jubiler. - Możecie to ujawnić, aby dowiedzieli się o tym wszyscy i powiedzieć, że było jak było, że to dawno i nie prawda. Możecie też spalić te papiery, ale dopóki będą one gdzieś istniały, ktoś będzie nadal miał nad wami władzę. Będzie bolało, ale waszej władzy i tak nic nie zagrozi. - Mówiąc to wiedział, że jakaś forma ujawnienia to jedyne rozwiązanie, dzięki któremu będzie miał cień szansy na uratowanie własnej skóry.
- Jak to ujawnić? - powiedział jeden z zielonych – Przecież ludzie stracą do nas szacunek, to wszystko runie!
- Co ma runąć? Za mordę i po łbie! - grzmiał jeden z czerwonych gangsterów.
- Pan kasiarz ma rację – nadszedł z odsieczą jubiler, przerażony nieco faktem jak łatwo jest tą tłuszczą kręcić w prawo i w lewo. Postanowił więc dalej improwizować - Przed ujawnieniem trzeba tylko dorobić kilka „kwitów”, parę lewych policyjnych raportów, kilka notatek służbowych pokazujących, że to jedynie heroizm waszych przodków celowo i w przemyślany sposób podjęło współpracę z Policją, aby inwigilować ją do wewnątrz i obalić tego tyrana burmistrza. Oczywiście cały czas chodziło o walkę miasto-wyzwoleńczą! Trzeba też dorobić jakąś konfederację, że wcale wam o kasę nie chodziło, tylko razem postawiliście obalić tyrana.
- Ale ten tyran ma nadal wyciągi bankowe pokazujące, że mu płaciliśmy! - krzyknął
- Więc płacicie je dalej, tylko nieco mniejsze i czekajcie na to, kto upomni się o kasę. - powiedział kasiarz poirytowany już głupotą swych klientów. - Mam szwagra, który umie świetnie podrabiać dokumenty. Wystarczy mu powiedzieć o co chodzi, to część dorobi, a w części powstawia personalia tych co dawno gryzą glebę i zginęli z waszej ręki, zamiast waszych klanowych protoplastów. Historia przecież jest skomplikowana co nie? Żaden, nawet najbardziej bystry cwaniak się nie pozna.
- A ja ze swej strony - odezwał się nagle kamerzysta, o którym wszyscy już zapomnieli, także świadomy grożącego mu niebezpieczeństwa – proponuję zrobić to wszystko, a potem za jakiś miesiąc czy dwa umówimy się i nakręcimy scenę otwierania sejfu jeszcze raz i wtedy ujawnimy te dokumenty.
- Genialne! Świetne! - wykrzyknęli prawie jednocześnie jubiler i kasiarz, których perspektywa przeżycia jeszcze dwóch miesięcy napełniła takim entuzjazmem, że nie potrafili ukrywać już swych emocji.
Co było potem? Nowy plan wdrożono w najdrobniejszych szczegółach, o dziwo bez większych oporów gangsterskiej starszyzny. Zaraz po nakręceniu „dubla” z otwierania kasy, którą dostarczył oczywiście śmiertelnie przestraszony kasiarz, odbył się zjazd gangów powołujący Międzygangowy Komitet Miejskiego Porozumienia i Odkrywania Prawdy. Organizacja ta stała się zalążkiem pojednania i integracji gangów w jeden wielki wspólny gang.
I o dziwo nikomu z uczestników spotkania w podziemiach ratusza nie stała się szczególna krzywda. Kasiarz wraz ze swym szwagrem cały czas odkrywali nowe sejfy zawierające nowe sensacyjne informacje i historyczne dokumenty, a zwłaszcza o łajdactwach dokonanych przez byłego burmistrza. Jubiler robi do dziś wszelkie luksusowe wyroby na potrzeby wszystkich gangów. Wykonał także pierścionek zaręczynowy i obrączki dla owego młodego żonkosia, od którego zaczęła się cała historia. W wolnych chwilach opowiada dzieciom w szkołach o tym, jak był świadkiem najważniejszego historycznego wyrażenia ostatnich czasów: demaskacji zbrodniczej działalności byłego burmistrza. A kamerzysta? Ten chyba skończył najlepiej. Prowadzi wraz z familią miejską telewizję kablową i po dziś dzień kręci różne propagandowe programy na potrzeby władz.
Post Scriptorium
W luksusowo urządzonym pokoju z widokiem na ocean nie brakowało niczego, czego mogłaby się powstydzić nawet najbardziej profesjonalna klinika gdzieś na Manhattanie. W łóżku podłączonym do aparatury medycznej leżał wysuszony starzec. Dźwięki medycznej aparatury zagłuszała skutecznie unosząca się z głośników „Popea” Claudio Monteverdiego.
- Doktor prosił aby nie przeszkadzać Panu. W każdej chwili może nastąpić koniec. - Powiedziała pielęgniarka o blond włosach wypinając do przodu swój wydatny dekolt. Adresatem tych słów był młody, dobrze zbudowany mężczyzna w czarnym garniturze, którego strój nie pasował do panującego na wyspie klimatu. Powód noszenia takiego odzienia dla wszystkich był oczywisty: niebagatelnych rozmiarów rewolwer pod lewą pachą.
- Prosił, aby powiedzieć mu o tym bez względu na wszystko. To bardzo ważne. - powiedział mężczyzna tak poważnie, że nie było o czym dyskutować.
Ochroniarz podszedł do łóżka i bardzo powoli i wyraźnie wycedził wprost do ucha umierającego:
- Dostaliśmy właśnie nowe zdjęcia satelitarne Panie. Oni likwidują cmentarz. – Na twarzy starca pojawił się ostatni grymas uśmiechu.