Sądzę, że wiele dziejowych kwestii i nieporozumień w naszych stosunkach z Rosją bierze się z niezrozumienia zwłaszcza w filozofii władzy. Myślę, że najważniejsze różnice spoczywają w czymś, co nazywam na swój własny użytek rosyjską duszą. Rosjanie do wspaniały i serdeczny naród. Wiele nas i Rosjan łączy ale i dzieli. Nie byliśmy w końcu przez setki lat mogolskimi lennikami, a ten fakt być może zaważył w największym stopniu o innej konstrukcji politycznego myślenia. Można ogólnie powiedzieć: ufaj ludziom, nie ufaj instytucjom. Lecz ta porada dziwnie pasuje także i do innych krajów w tym naszego. Gdzie zatem tkwi istota naszych „rosyjskiego kodu”, który od setek lat stanowią źródło naszych utrapień i sukcesów? Gdy zgłębimy się w zakamarki rosyjskiej duszy być może wiele kwestii stanie się jasne? No może odrobinę jaśniejsze. Nie da się - rzecz jasna - w tego typu analizie otrzeć się o bliskie stereotypowi uproszczenia. Ale spróbujmy.
Według mnie rosyjska dusza składa się z trzech zasadniczych elementów:
1. ketmana,
2. sacrum władzy,
3. kultury picia.
Ketman
Ketman to nie tylko wyrafinowany SBcki pseudonim pewnego byłego dziennikarza, pewnej poczytnej, z nieznanych mi przyczyn gazety. Człowiek ukrywający się pod tym pseudonimem zaczerpnął go od nazwiska bohatera powieści Czesława Miłosza pt. „Zniewolony umysł”. Ketman to stara tradycja ludów Azji Środkowej sięgająca czasów starożytnych. Ketman to jak pisze we wstępie do polskiego wydania „Historii filozofii politycznej” L. Strauss'a i J. Cropey'a Piotr Nowak, to: „kłamstwo koncesjonowane w obrębie pewnej grupy społecznej, najczęściej wyznaniowej, powstałe w wyniku pomieszania strachu z poczuciem wyższości.” Kłamstwo tego typu służy obronie prawdy. Zatem krętactwo, spryt i oszustwo w uzasadnionych przypadkach i poza swoją grupą są instrumentem ochrony interesów danej grupy, takim jak każdy inny. Ketman jest źródłem dumy, strategicznej przewagi osiągniętej mimo pozornej przegranej. To co dla nas jest nieetyczne, tam jest racjonalne i uzasadnione. Wschodnie wpływy są istotą w stosunku do nas rosyjskiej odmienności.
Nie od dziś przecież borykamy się z problemem uznania zbrodni katyńskiej pomimo oczywistych dowodów. Wiadomo przecież nawet kto wydawał wyroki, kto strzelał i potylicę realizując zbrodniczy plan Stalina zniszczenia polskiej elity. Gdy nie można dalej milczeć stosuje się kłamstwo w tym historyczne. Media ostatnio obiegła informacja o rozpisaniu konkursu na scenariusz filmu historycznego, którego akcja ma dziać się w obozie jenieckim dla radzieckich żołnierzy w 1920 roku. Nie trzeba być jasnowidzem, aby się domyśleć, że teza zwycięży z pewnością ten scenariusz, który w większym stopniu będzie podkreślać tezę o „polskim bestialstwie i ludobójstwie” i ani słowem nie wspomni o sraczce. W świadomości przeciętnego rosyjskiego kinomana będzie jeden – jeden. Ale strategia ketmana stosowana jest nie tylko w kwestiach polityki historycznej. Przykłady można mnożyć i nie trzeba ich daleko szukać. Polityka sanitarna zamykania i otwierania granicy na polskie produkty rolne czy ewidentne szwindle i półprawdy przy badaniu przyczyn smoleńskiej tragedii to najlepsze przykłady tego typu podejścia. Zasadniczy problem polega na tym, iż są to wyłącznie szwindle i kłamstwa w naszej ocenie. W ich mienianiu jest to normalna gra. Nie jest to też zakłamanie. Takie możliwości wyznacza im ich kulturowa podbudowa, a w niej ochrona prawy przed wydostaniem się na światło dzienne usprawiedliwia każdą blagę. Dochodzi wręcz do tego, że zdecydowanej większości Rosjan wystarcza propagandowa papka oferowana przez Kreml. Po co psuć sobie dobre samopoczucie dochodzeniem do prawdy? Ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że nie lubią ich ukochanych przywódców, a przecież ich uwielbiają, bo co to za różnica kto nim będzie, jak będzie tak samo? Tylko masochiści zadają sobie tortury odkrywania prawdy, która nic nie zmieni. Jak widać PRowcy naszych ukochanych przywódców mają swych mistrzów. Świadczy to z jednej strony o tym, że jednak z Rosjanami łączy nas sporo więcej niż się z pozoru wydaje oraz o tym, że jesteśmy jeszcze na wczesnym etapie tresury. Ale to wszystko tylko kwestia czasu, aby u nas było tak samo jak w Rosji.
Sacrum władzy
Zapewne niemal wszyscy pamiętają anegdotę o pionierach budowniczych kolei w Rosji. Przyjść mieli oni w tej historyjce do Cara z zapytaniem: „jaki mają ustalić standard szerokości torów?” Czy tory w Rosji mają być takie jak gdzie indziej, czy może szersze, albo węższe? A jeśli tak to o ile? Odpowiedź cara, którego owa kolejarska anegdota nie wymienia z imienia i numeru, była tak samo lapidarna jak i dwuznaczna: „A na ch.j szersze?” Budowniczowie potraktowali zatem dosłownie opinię władcy i ustalili szerokość torów dokładnie o 9 cm szerzej niż w Europie. Świadczy to z jednej strony o niezwykle służalczej postawie budowniczych, z drugiej o kontrowersyjnym wymiarze przyrodzenia mężczyzny, które posłużyło do wyznaczenia nowego standardu torów.
Potem przyszła rewolucja, która zmiotła z powierzchni ziemi nie tylko carów i ich urzędników, lecz sporą część mieszkańców tego wspaniałego i fascynującego kraju. Rosyjska dusza pozostała jednak nietknięta. Mało kto pewnie pamięta anegdotę o tym jak Stalin - niedoszły duchowny - przejeżdżał gdzieś obok przepięknej cerkwi, przed którą rosło okazałe drzewo przysłaniające widok na świątynię. Skonfundowany Stalin kazał zatrzymać samochód i rzucił: „zrobić z tym porządek”. Nie wiadomo było jednak, czy miał na myśli cerkiew, czy drzewo? Na wszelki wypadek posłuszni woli wodza towarzysze, aby nie było najmniejszych wątpliwości, ścieli drzewo i zburzyli cerkiew.
Inna historia mówi o towarzyszu Breżniewie, który w swym schyłkowym okresie nie słyną z najlepszej formy fizycznej i psychicznej. Dość nadmienić tyle, że moja mama nazywała go pieszczotliwie „sapunem”. W szkole opowiadano makabryczne historie o tym, że pierwszy sekretarz jest androidem i ma sztucznie podnoszoną rękę, którą pozdrawia defilady. Miał także mieć ciągle przetaczaną krew i spać pod namiotem tlenowym. Jakoś nie dowierzałem tym opowieściom. W każdym razie, za dość prawdopodobną można uznać anegdotę o tym, jak to w rzadkim już przebłysku świadomości towarzysz Breżniew przypomniał sobie o pułkowniku Maksymie Maksymowiczu Issajewie lepiej znanym jako Max Otto von Stierlitz – fikcyjnej postaci z serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”. Kazał przyprowadzić go do siebie i odpowiednio uhonorować za zasługi. Jego wierni podwładni towarzysze, którzy zwykle bez słowa wykonywali rozkazy wodza tym razem mieli pewien kłopot: skąd wziąć Stierlitz'a? Po chwili zastanowienia mieli już rozwiązanie. Wezwano przed oblicze Breżniewa odtwórce roli serialowego agenta, aktora Wiaczesława Tichonowa, który został nagrodzony Gwiazdą Bohatera Pracy Socjalistycznej.
Czasy bolszewii minęły nieubłaganie, rewolucja światowa nie wybuchła, zimna wojna zrujnowała i tak zrujnowany kraj. Nastała dziejowa konieczność mutacji systemu, zmiany metod i przekazania rewolucyjnego płomienia w ręce zachodnich towarzyszy. To już nie anegdota. Pamiętam doskonale dokument, w którym pierwszy i jedyny Prezydent Związku Radzieckiego Michał Gorbaczow przed kamerami telewizyjnymi rezygnował z pełnienia swej funkcji zamykając cały teatrzyk. Stała obok niego wypełniona herbatą filiżanka. Gdy wygłosił już przemówienie i przygasły w studiu telewizyjnym światła, a kamery wciąż rejestrowały obraz, były już radziecki przywódca poprosił o dolewkę herbaty. Nikt już do niego nie podszedł. Został pozbawiony owego niemalże boskiego wpływu na innych. Był już nikim. Jeszcze chwilę wcześniej wszyscy zabiegali o jego względy, a teraz już był tylko historyczną ciekawostką, która co prawda miała ciągle ogromne wpływy, ale władzy już nie miał.
Na tym właśnie opiera się kolejny element rosyjskiej duszy, a tradycyjnie pojmowana rosyjska mocarstwowość jest tylko jego wypadkową. Władza radziecka, a być może i carska opracowała niezwykle przebiegły kulturowy system dywersyfikacji władzy, która spływa na kolejnych funkcjonariuszy kaskadowo i nawet, gdy była jedynie cienkim, ledwie się sączącym strumykiem, ów funkcjonariusz był jej pomazańcem. Władza w ten sposób budowała i buduje nadal swoją stabilność. Szatniarz w knajpie ma prawo wpuścić lub nie wpuścić gościa do lokalu i jest to jego bastion władzy, którego nikt mu nie zabierze, bez względu kim ów gość jest i na jakie wpływy się powołuje. Nie i już. Krąży wiele historii o rosyjskich Milicjantach zwanych z pogardą przez Rosjan „Mientami”. Gdy taki jegomość chce dorobić staje na ulicy i wlepia mandaty. To jego przywilej. Ale nie ma w tym nic dziwnego. Podobno w dawnych czasach, gdy Car wyznaczał gubernatora, ustalał mu tylko ile złota ma dostarczyć rocznie do Moskwy. Reszta była nie ważna. „Wszystko co ponadto ukradniesz jest twoje” - mieli podobno mawiać Carowie.
Z drugiej strony występuje zwykle uległa bierność, bo wobec tych, którzy się władzy nie podporządkowują jest ona bezwzględna. Ten oparty na strachu mechanizm przyczynia się do rozszerzania stref wpływów daleko poza oficjalne terytoria. Nie może zatem dziwić fakt, że „Raport Komisji Millera” skończył się generalnie tymi samymi wnioskami co raport MAK, bo nie mogło być inaczej. Przecież nie przez przypadek wybrano sam środek sezonu ogórkowego na termin ogłoszenia wyników „polskiego śledztwa”. W raporcie nie ma nawet słowa o tym, że rosyjscy kontrolerzy chcieli zamknąć lotnisko, lecz nie dostali na to zezwolenia od swych moskiewskich zwierzchników. Zrzucenie winy na wyszkolenie pilotów pomimo ciągłych monitów gen. Błasika w sprawie stanu pułku 36 i wykluczenie hipotezy o zamachu bez niezależnego zbadania wraku samolotu oraz zastosowanie konwencji cywilnej do badania lotu wojskowego, tylko potwierdzają tezę o poddaniu się „rosyjskiej hipnozie władzy” przez nasz rząd. Nawiasem mówiąc, gdyby "Raport" był tylko szczerą prawdą oraz wzorem obiektywności i tak spora część Polaków podchodziłaby do tego dokumentu z rezerwą. Zbyt wiele widzieliśmy przez ostatnie stulecia moskiewskich i przygotowywane pod dyktando Moskwy propagandy, półprawd i kłamstw.
Kultura picia
Wódka była fundamentem rosyjskości. To dzięki propinacyjnemu monopolowi i powstałych z niej dochodom księstwo moskiewskie szybko uzyskało finansową i militarną podstawę nad innymi obszarami przybyłego imperium. Wódka w Rosji jest więc nie tylko prekursorką huxleyowskiej somy, ale także fundamentem całego imperium. Ktoś powiedział, że gdy Rosja pije to śpi, gdy przystaje pić budzi się i może być niebezpieczna. Czy zatem współwystępowanie okresów rosyjskiej prohibicji i gwałtownych przewrotów społecznych to tylko zbiegi okoliczności? Rosjanie gdy się napiją są innymi ludźmi, pełnymi fantazji otwartymi przyjaciółmi świata. Podobno w jeszcze za czasów Stalina funkcjonował w Rosji interesujący obyczaj. Przed fabrykami odbywał się nielegalny handel wódką. Jedna flaszka to za dużo jak na wychodzącego z fabryki spragnionego jegomościa. Optymalnie było rozpić ją na trzech. Stawał więc tedy spragniony robotnik przed zakładem z podniesioną do góry ręką i jednym wystawionym w niej palcem. Po chwili pojawiał się drugi, który bez słowa zwalniał swego nieznajomego kompana z obowiązku trzymania w górze ręki. Sam unosił swoją z podniesionymi dwoma palcami w oczekiwaniu na trzeciego. Gdy ten się w końcu wyłonił zza fabrycznej bramy, także bez słowa zwalniał z obowiązku trzymania ręki. Był ich już komplet. Ci nie znani mężczyźni sobie mężczyźni, udawali się gdzieś w zaciszne miejsce z zakupioną świeżo flaszką, która podobno – o ironio – miała kosztować równo trzy ruble, aby dokonać rytuału jej spożycia.
Świadom jestem, że ten czynnik nie jest kwintesencją rosyjskiej duszy. Niemniej jednak tak jak chmiel stanowi wyłącznie przyprawę do piwa wyprodukowanego generalnie z wody i jęczmienia, tak samo skłonność Rosjan do picia jest owym dopełnieniem, przyprawą, bez której trunek mógłby okazać się niestrawny.
Jeszcze jedno
Generalną cechą rosyjskiej duszy jest niechęć ale i szacunek do przeciwników, oraz całkowita pogarda do tych, którzy ulegli jej wpływowi. Jakie więc losy spotkają polskich kunktatorów?
Jak miał powiedzieć Fiodor Dostojewski, nie tylko wyśmienity pisarz, ale i osoba, która zglebiła rosyjską duszę, nasze marzenia spełniają się tylko w takiej formie, że nie jesteśmy w stanie ich rozpoznać. Być może marzy im się los Michała Gorbaczowa, który pewnie ciągle podróżuje po świecie i wygłasza sowicie opłacane odczyty. Tak, los Gorbaczowa posługując się założeniem Dostojewskiego to doskonała analogia. Naszym umiłowanym przywódcom nikt nie poda szklanki czaju zaparzonego starym, więziennym zwyczajem przy pomocy wykonanej z dwóch żyletek buzały.