sobota, 20 sierpnia 2011

Polityka społecznego wellness'u

Wczoraj, gdy nasz premier gimnastykował się dziarsko w parlamencie opowiadając o naszej gospodarce i „zielonej wyspie”, znalazłem w Internecie bardzo ciekawą rozmowę trzech „uczonych w piśmie”: Lisa, Żakowskiego i Włodyki na temat gospodarki, kryzysu, rządy i Tuska. Rzecz jasna dyskurs tak znamienitych retorów nie odbyłby się bez stosownych, niewielkich PiSowskich dygresji. W dyskusji nawet pojawiły się wątki grabarczykowskiej martyrologii. „Bo przecież Grabarczyk jest jaki jest, ale buduje dziesięć razy więcej niż jego poprzednicy więc ma prawo popełnić dziewięć razy więcej błędów.” Ale co innego jest zajmujące. Warto posłuchać tych wywodów i popisów retoryki. Bo oto okazuje się, że premier nie ma innego wyjścia niż tylko okłamywać tubylców, co do sytuacji gospodarczej, bo gdyby powiedział prawdę, wyszedł by na polityka miernego, słabego i utraciłby wiarygodność. Więc musi kłamać. Nie ma wyjścia. W tym wszystkim jeszcze jedno jest szczególnie zaskakujące: panowie, którym powierzono odcinek medialny (bo nie wierzę, że prywatnie są tak głupi i że to co głoszą to ich prawdziwe poglądy), już nie próbują uprawiać wesołej rządowej propagandy dla frajerów. Wiedzą, że jedyny efekt, który dzięki temu by osiągnęli to tylko utrata zaufania u słuchających ich dyskusji wykształciuchów. Kłamstwo stało się zatem już niemalże ideologią. Tylko do niedawna przyłapany na bladze był uznany za oszusta i odsunięty na margines. W tej chwili zaś wszyscy je akceptują. Czyżby został przekroczony kolejny Rubikon?

A może mamy do czynienia ze szczególnym rodzaje kłamstwa? A w praktyce wszelkie PRowskie sztuczki i misterna propagandowa układanka przypominają tak naprawdę, blagi jakie sączą do uszu umierającemu na nowotwór jego krewni o tym, że kuracja działa, że wygląda świetnie, a te zastrzyki to na wzmocnienie organizmu a nie morfina. Zarówno krewni jak i chory doskonale wiedzą, że to stek bzdur, ale wolą tkwić w kłamstwie. Tak jest po prostu łatwiej. 

Nasza cywilizacja wali się na naszych oczach. Nie jest to rzecz jasna runięcie spektakularne ale takie powolne, bezwładne opadanie. Aby je dostrzec wystarczy tylko przyjrzeć się dokładnie. Ale komu w takich czasach chce się w ogóle wysilać wzrok?
Przy okazji rozpada się nasza wspólnota, a jedyne co nas łączy to zbiorowa mania wellness'u. Tak wellness'u, bo jak inaczej nazwać stawianie ponad wszystko dobrego samopoczucia, które staje się wartością samą w sobie? Wszystkie inne cywilizacyjne cele zostały zastąpione chęcią zrobienia sobie dobrze „tu i teraz”. Doskonale wiedzą o tym rządzący, ci telewizyjni i ci prawdziwi. Jedną z odmian społecznego wellness'u jest nie podawanie ludziom do wiadomości rzeczy przykrych i prawdziwych. Po co przerywać im nieustającą nirwanę, która przypomina wręcz brednie o końcu świata? Wydaje się, że udało się wręcz wmówić ludziom przez telewizyjne szkoło, że właśnie dostępujemy bram raju. A może rozpad wspólnoty to tylko wypadkowa straszenia i obietnic?

Premier w swym wczorajszym wystąpieniu miał powiedzieć, że Polakom nie można wmawiać defetyzmu, bo Polacy się przez to czują źle. Umiłowani przywódcy kitując nas i uprawiając politykę społecznego wellness'u nie okłamują nas jako zbiorowości. Społeczeństwo ma to do siebie, że pamięć ma krótką. Jedyną zatem gwarancją, aby odpowiednia dawka blagi przetrwa wystarczająco długu jest okłamywanie konkretnego Kowalskiego. A to z kolei można osiągnąć tylko poprzez konkret. Dlatego kampania PO polegać będzie na akcentowaniu materialnych sukcesów ich rządów w postaci inwestycji wybudowanych za pożyczone pieniądze. A to, że te inwestycje jeszcze bardziej nas zadłużą nie przynosząc często wymiernych skutków gospodarczych? Właśnie! Jakich nas? Po upadłej wspólnocie liczy się tylko dojenie i socjalne prawo do przywilejów oferowanych za zabrane wcześniej pieniądze. Ale co tam. Będą nam teraz  pokazywać przez prawie dwa miesiące swe fałszywe stygmaty, udając Chrystusów przed nami, wciśniętymi na siłę w rolę niewiernych Tomaszaów. Każdy z osobna będzie mógł zobaczyć praktyczne, materiale skutki ich rządów i będzie mógł dzięki temu... poczuć się lepiej. 
Aby być zbiorowością potrzebujemy struktury i elit. Jesteśmy więc kitowani indywidualnie, co jeszcze bardziej rozbija resztki dawnej wspólnoty. Opozycja milczy, bo co ma powiedzieć? W dużej mierze oni także nie potrafią wyjść poza system, w którym funkcjonują wzajemnie z rządzącymi. Rację mają zatem „uczeni w piśmie” z TokFM mówiąc co tym, że potrzeba nam jest zmiana paradygmatu. Tak, tylko może się okazać, że w nowym paradygmacie nie ma dla nich miejsca, podobnie jak dla elit sprawujących w tej chwili rząd dusz nad naszym nieszczęsnym narodem. A właśnie, czy jeszcze narodem? Oby nowy paradygmat po obecnym etapie atomizacji nie był dalszą jeszcze bardziej zamordystyczną socjalistyczną mutacją.

Zauważyłem dzisiaj, że w mieście obok mojej wioski jako pierwsza na słupy wdrapała się Mucha. Joanna Mucha. Napisała na swym plakacie "lepsza polityka". Polityka i tak jest wystarczająco lepka. I widocznie dlatego kręcą się przy niej wyłącznie muchy. :-)
Jaka siła pcha tych ludzi pozbawionych jakiejkolwiek idei do tak wielkiego ekshibicjonizmu? W społeczeństwie bez wspólnoty nie ma wstydu, więc za chwilę do pani poseł dołączą inni. A przysłowiowy Kowalski nie będzie miał prawa nawet pisnąć, bo przecież miał wybór. Mógł dowolnie wskazać na liście wyborczej swego gangstera, który będzie legitymizował kradzież pieniędzy Kowalskiego. A wybory będą i tak ważne nawet jeśli pójdą na nie wyłącznie sami kandydaci. Rozbita wspólnota przecież nie wygeneruje z siebie tak łatwo politycznej siły, która obali system redystrybucji i pozwoli ludziom się bogacić, a nie marnować ich talentów i potencjałów. Ale póki co najważniejsze jest dobre samopoczucie!

1 komentarz:

  1. Dobre, ale gdzie rozwiązanie tego rebusa? "Aby być zbiorowością potrzebujemy struktury i elit" - to wszyscy wiemy. Problem w tym jednakże, iż takowych w tym kraju NIE WMA :(

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj