wtorek, 9 sierpnia 2011

Dylematy muzyczno - polityczne

Skąd biorą się muzyczni idole porywający tłumy? Pewnego dnia ktoś bierze za gitarę, chwyta za mikrofon i mamy gwiazdę? Nic bardziej mylnego. Aby uzyskać status w muzycznym biznesie trzeba mieć choć odrobinę talentu, ale i sporo szczęścia. Bardzo rzadko zdążają się takie gwiazdy jak Elvis, który udał się do studia nagraniowego Sam’a Philipsa w Memphis, aby nagrać płytę dla swojej mamy, a wszedł z podpisanym kontraktem. Muzyk w dzisiejszych czasach musi ciężko pracować i mieć "to coś", co zaspokoi gusta publiczności. Gdy płyta przynosiła zysk, producent lub firma fonograficzna inwestowała w artystę, aż czasami stawał się on rozpoznawaną muzyczną marką. A no właśnie. Kluczową rolę w promocji muzyki i tworzeniu gwiazd odgrywali producenci. A kim oni są? Są to po prostu przedsiębiorcy znający rynek muzyczny, a ich głównym celem jest zarobienie na promowanym artyście. Towarem jest wszystko: płyta, plik, koncert, koszulka. A więc biznes się kręci. Rzecz jasna o promocji danego artysty nie decyduje wyłącznie talent, czy charyzma. Producent muzyczny może podjąć ryzyko wylansowania kompletniej muzycznej miernoty śpiewającej z playbacku, tylko po to, aby zwiększyć swoje zyski. Przecież owe beztalencie nie przyzna się, że nie umie śpiewać, a swój wokal zawdzięcza wyłącznie studyjnym efektom, tylko zgodzi się na niewolniczy kontrakt z producentem, który poza jakimś uposażeniem zagwarantuje jej status gwiazdy. I tak, tajemnicą poliszynela jest fakt, że zespół Boney M. to twór pewnego niemieckiego producenta. Zespół ten, co prawda swe czasy świetności ma już dawno za sobą, a nawet niektórzy jego członkowie polegli już na polu show-biznesu, to ciągle koncertuje. Ma podobno nawet sześć składów, grających w różnych częściach świata. Stare przeboje, śniade twarze artystów, a kasa i tak trafia sześciokrotnie większym strumieniem do producenta. I o to właśnie chodzi! To chyba największa analogia polityki i muzyki. Jedno i drugie w dzisiejszych czasach to nie przestrzeń duchowej aktywności i poligon realizacji ideałów. To po prosu biznes. A coś promuje się po to, aby wyciągnąć z tego potem jak najwięcej. 

Skąd się właściwie biorą politycy? Dlaczego tak naprawdę ich popieramy, albo odwracamy się od nich plecami? Wydaje mi się, że analogia do funkcjonowania rynku muzycznego dość dobrze odpowiada na te pytania. Tylko w przypadku polityków rola i miejsce producenta jest niejasne i ukryte. Wiadomo, że ktoś musi mieć przynajmniej zadeklarowane poglądy, musi chcieć kariery i wstąpić do jakiejś partii politycznej. Potem ciężko w niej pracuje, zdobywa zaufanie ludzi i partyjnych kolegów, aż w końcu trafia na listy przebojów - o przepraszam - wyborcze. Gdy ma pieniądze i szczęście uzyskuje mandat zaufania i może cieszyć się przywilejami wynikającymi ze sprawowanej funkcji odgrywając rolę niekiedy nawet i męża stanu. Tak naprawdę nie jest tak różowo. O drodze polityka na szczyt decydują często nieformalne układy, kwity na innych, podstawianie nóg i pieniądze. Nie bez kozery funkcjonuje w kręgach zbliżonych do tej branży powiedzenie, że są trzy poziomy wrogości: zwykły wróg, koalicjant, kolega z partii. Poza tym system polityczny w Polsce działa w ten sposób, że są aktywne wyłącznie cztery polityczne rozgłośnie nadające znane szlagiery i mające swoje stajnie "artystów". Reszta politycznych bandów koncentruje się na klubowych undergroundowych koncertach granych dla wyrafinowanej publiki. To ten system promocji gwiazd sprawia, że ciężko jest dostać się małemu zespołowi na wielką salę koncertową na Wiejskiej w Warszawie. Musimy także pamiętać, że nasz krajowy impresariat podpisał umowę z wielkim europejskim koncernem muzycznym, który to koncern ma własny system promocji gwiazd, ale od czasu do czasu pozwala naszym artystom zagrać na gościnnych występach w Brukseli. Największym problemem jest fakt, że tak funkcjonujący system muzycznej promocji kształtuje gusta muzyczne publiki i to on wmawia im to co chcą słuchać. Wystarczy w kółko powtarzać w radiu jedną głupawą piosenkę, aby w końcu zaczęła być ona nucona przez całe tłumy jako „przebój lata”. 

Ale być może coś się zmienia? W tej chwili przemysł muzyczny z całym swym wypracowanym przez lata systemem promocji i biznesowymi modelami zaczyna przeżywać kryzys. I to nie tylko z powodu – jak nazywają to media – szalejącego piractwa ale także tego, że zmienia się sposób konsumpcji dóbr kultury. A to wszystko dzięki Internetowi. W tej chwili nie jest potrzebny producent aby zostać gwiazdą. Wystarczy być naprawdę dobrym, pisać dobrą muzykę i otworzyć swe konto na serwisie jamedo.com, aby zdobyć rzesze fanów. Serwis ten działa także na niestandardowych licencjach (creative commons) pozwalających nieodpłatnie dzielić się swoją twórczością do czasu, aż ktoś nie zacznie za tej twórczości zarabiać. Czołówka najpopularniejszych na jamedo artystów to prawdziwi profesjonaliści, a ich muzyki nie usłyszymy w kontrolowanych przez koncerty medialne stacjach radiowych. Z czego zatem żyją owi artyści? Tak samo jak uznane gwiazdy „epoki mp3” - z koncertów, o których miejscu i czasie powiadamia także serwis. Innymi słowy producent i cały jego medialno-promocyjne instrumentarium nie jest tu potrzebne. Idea ta musi przebić się jeszcze przez medialny kordon zmowy milczenia, aby dotrzeć do zainteresowanych nią słuchaczy. Ale to tylko kwestia czasu, gdyż jamedo posiada inne ciekawe atuty, a jednym z nich jest brak konieczności płacenia Zaiksu w przypadku odtwarzania muzyki w zakładach usługowych. 

Kiedy doczekamy się zatem w polityce podobnego rozwiązania? Wydaje się, że są dwa sposoby na rozbicie politycznych koncernów. Są to: 
okręgi jednomandatowe, dzięki którym lokalne społeczności będą wybierać swego przedstawiciela, ale także będą posiadały możliwość jego odwołania w drodze referendum,
gruntowny renesans niesocjalistycznego myślenia, wymagający przede wszystkim dywersyfikacji mediów jak również reformy systemu edukacji.

Niestety, oba tego typu postulaty mają jedną wadę: wymagają od ludzi pewnej aktywności. A z tym mamy niestety problem. Pozostaje jeszcze jedno pytanie: kto w przypadku naszych politycznych bandów pełni rolę producenta?

2 komentarze:

  1. bez związku z powyższym ciekawym artykułem, po prostu chciałem się podzielić tym, co właśnie zauważyłem czytając kolejną zakładkę

    znajdź różnicę:

    http://wyborcza.pl/1,91446,10086089,_Gazeta_Wyborcza___Sad_nad_Powstaniem_Warszawskim.html

    http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/warszawa/sad-nad-powstaniem-potrzebujemy-krwi,1,4816301,region-wiadomosc.html

    http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110807/POWIAT0303/279529198

    http://korwin-mikke.pl/wazne/zobacz/korwinmikke_oskarzycielem_w_procesie_dowodcow_powstania_warszawskiego/45352

    a może jednak jakiś związek z artykułem jest?

    a Autora przepraszam za spam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście dość ciekawa sprawa i wbrew pozorom mająca związek z tekstem. :-)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jak masz ochotę to skomentuj