Jeszcze chyba nigdy w historii rozdźwięk między władzą a resztą narodu nie był tak wielki, a podział na elity i plebs tak płynna i jednocześnie tak głęboka. Nawet za komuny nawet zwykły obywatel mógł pójść do jakiegoś sekretarza i załatwić sprawę. Wtedy też wszystko było jasne: byliśmy my i oni. Bo owo wszystko zależy od miejsca w którym ustawimy barykadę. Nie wiadomo z której strony uderzyć i nie wiadomo z której strony i od kogo otrzymamy cios. Bunt i krytyka stają się wartościami umownymi przez co cała realizowana tymi tradycyjnymi metodami rewolucja przypomina bardziej dziecięcą zabawę w wojnę na podwórku ocierając się o farsę. Sama sprawa medialnej manipulacji, która miała miejsce w stosunku do Marszu Niepodległości pokazuje tylko jak działa ten mechanizm. Prawda czasu i prawda ekranu – jak powiedziałby klasyk. A może właśnie brak prawdy, pół prawdy i gówno prawdy walczą wzajemnie o naszą świadomość? Parafrazując innego klasyka, można powiedzieć, że wojna jest wygrana wtedy nasz wróg przejmie nasz punkt widzenia. Wtedy armaty nie są do niczego potrzebne. Ważne aby głupi ludek rozentuzjazmowany medialnymi igrzyskami dalej dawał się doić jak krowa.
Projekcja obrazu idylli i wiecznej szczęśliwości przed oczami tubylców rozpoczęła się już dawno. Polacy tak naprawdę nie chcieli do zachodu. Oni chcieli godnego życia, tanich przedszkoli, zaopatrzonych sklepów. A gdy ktoś do tego wspaniałego obrazu nirwany dołożył jeszcze używany zachodni samochód i szybką perspektywę uzyskania własnego mieszkania (co prawda na kredyt) ale zawsze własnego, poparli bez zastanowienia i bez zbędnej refleksji ten model szczęśliwości jako jedynie słuszny. Innymi słowy podsunięty rodakom obraz rozwoju ich kraju okazał się być zgodny z tym najbardziej przaśnym ludowym i egoistycznym modelem, który doprowadził nasz kraj już kilkakrotnie do zguby. Masajski sen o stadzie krów okazał się snem starej własnej krasuli z pominięciem refleksji nad źródłem dla niej pokarmu i o tym, że nie wyda ona nam na świat żadnych cieląt. Przyjedliśmy więc model nam najbardziej odpowiadający i podsycany przez naszych kolonialistów.
Mój przyjaciel ostatnio powiedział mi czym jest kolonializm. Występuje on wtedy, gdy dla opisania własnej sytuacji stosuje się język kolonizatora. Coś jest na rzeczy. Dla wyrwania się z owej matni musimy więc powrócić do własnego języka, albo zacząć go konstruować od nowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj