sobota, 12 listopada 2011

Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek

Mój pogląd na temat wczorajszego święta przez ostatni rok nie uległ zmianie. Szczytem hipokryzji jest świętowanie święta niepodległości w kraju podbitym i skolonizowanym. Szpytem łajdactwa jest na każdym kroku podkreślanie naszej wolności w sytuacji totalnego zniewolenia. Dlatego nie będę pisać o wczorajszym święcie, ale bardziej o okolicznościach mu towarzyszkach. 
W stolicy doszło do zamieszek bo jakiś dureń zezwolił jednocześnie na Marsz Niepodległości, ale także zalegalizował jego blokadę. I ten właśnie fakt najlepiej w metaforyczny sposób oddaje istotę panującego w Polsce krętactwa. To nie próba pogodzenia ognia z wodą lecz przede wszystkim przejaw fruwania naszych umiłowanych przywódców nie tylko w oparach absurdu ale i politycznej poprawności. Bo najważniejsze żeby było elegancko, aby wszyscy nasz szanowali i nie uznali nas i naszych decyzji za kontrowersyjne. Bo w obecnej nowomowie bycie kontrowersyjnym to chyba największe przestępstwo. 
Cała ta sytuacja wskazuje na jeszcze jeden aspekt. PO wmówiła milionom Polaków, że jest elitą, a przez popieranie elity także się do niej należy. Jednym z warunków tej elitarności jest właśnie politycznie poprawna elegancja. Bo przecież nie wypada mieć jasnego stanowiska w jakieś sprawie, trzeba być zawsze „trendi” i unikać trudnych sytuacji. A najlepiej nic nie robić. Widać to nic nierobienie idealnie trafia w gusta popegeerowskiej części elektoratu Partii. A tymczasem wszystko idzie zgodnie z planem. Proletaryzacja naszego społeczeństwa sięgnęła już chyba szczytów i ludzie przyzwyczaili się do swej roli pół-niewolników.
Drugim - wydawałoby się - równie prawdopodobnym scenariuszem jest sytuacja, w której ktoś specjalnie chciał doprowadzić do konfrontacji legalizując jedną i drugą stronę potencjalnego konfliktu. Teraz przecież wszystkie lemingi wiedzą, że na uroczystości patriotyczne nie warto przychodzić, bo można dostać od Niemca cegłówką. W ten oto sposób oducza się tubylczej ludności nie tylko patriotyzmu i wszelkich form społecznej manifestaji, ale także anty-promuje spacery po mieście jako formę rekreacji. 
Być może nie pisałbym tego, gdyby nie drobny, z pozoru niewinny incydent. Dziś rano w stacji, która ciągle opłakuje swój wóz transmisyjny na żywo wystąpił pan Minister Sprawiedliwości. Był bardzo zbulwersowany „warszawskimi wypadkami”. Wspomniał o „niemieckich gościach” i o tym,  że sprawiedliwość ich nie minie ale, że możemy spodziewać się kolejnych inwazji, bo zatrzymać na granicy tego typu osobników już nie możemy. Wiadomo – Unia. Powiedział jednak jeszcze jedną rzecz, która rozłożyła mnie na obie łopatki. Powiedział, że jego resort pracuje nad przepisami pozwalającymi zatrzymywać na ulicy osoby w kominiarkach. Bo przecież wiadomo po co ktoś ma na twarzy kominiarkę, po to aby się ukryć, narozrabiać i bezkarnie uciec. W ten oto sposób władza zaczyna znowu rozszerzać granicę swych wpływów. Jak widać każdy powód jest dobry, aby pod pretekstem jakiegoś straszaka choć o odrobinkę zmniejszyć granice już i tak symbolicznych obywatelskich swobód.
A swoją drogą. Czy kiedyś jest w stanie wyobrazić sobie jakiś większy poziom narodowego skudlenia przebijający zaproszenie niemieckich bolszewików tłukących Polaków na ulicach Warszawy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jak masz ochotę to skomentuj