Gdy Car wyznaczał gubernatora jakiejś prowincji, chciał od niego dwóch rzeczy: określonej ilości rekruta i określonej ilości złota z podatków. Nie wyznaczał przy tym pensji dla gubernatora wychodząc z założenia, że wszytko co ukradnie jest jego. Nie rozumiem całej populistycznej zadymy wokół finansowania partii politycznych i dogrzania tego starego kotleta. Parte są organizacjami społecznymi dążącymi do przejęcia władzy i jej sprawowania dla realizacji swego programu i wizji kraju. Jest wiele organizacji społecznych - stowarzyszeń i fundacji, które dotacji z budżetu nie otrzymują, chyba, że realizują jakieś projekty. Organizacje te mają też swoje cele - co więcej - mogą tworzyć komitety wyborcze i startować w wyborach. Więc albo wszystkie zwierzątka są równie, albo wszystkie są równie, a niektóre równiejsze. Albo dotujemy wszystkich – co jest chore (bo wystarczy zebrać kilkanaście osób, założyć organizacje i przejść na garnuszek państwa) albo nikogo. Inna sprawa, że dotacje otrzymują wyłącznie partie posiadające poparcie powyżej 3% - czyli te które ocierają się o władzę, bądź ją sprawują. Są to ugrupowania, które pieniądze mają i mogą się rozwijać. Są też i te, które nie będą ich miały nigdy.
W normalnym świecie ludzie majętni przekazują darowizny na partie. Potem ta się odwdzięcza stołkiem lub kontraktem. I tak się kręci ten interes. Oczywiście poza bezpośrednim związkiem biznesu z polityką istniej przeogromna sfera ideałów społecznych i osób je reprezentacyjnych. Czego u nas jak na lekarstwo. W Polsce ludzie majętni to przeważnie była nomenklatura lub ludzie z nią powiązani, więc normalizacja w tej kwestii nie wchodzi w grę.
Wskaźnikiem naturalnej konfliktogenności polskiej klasy politycznej jest ciągłe omijanie problemu legalizacji lobbingu. To wszystko cena jaką płacimy za nałożenie demokratycznego płaszczyka na stare PRLowskie struktury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jak masz ochotę to skomentuj